Marzenia maniaka

Po co komu drugi komputer? Przecież wielu osobom wystarcza ten jeden, a i tak nie zawsze jest on w pełni wykorzystany. Jest jednak całkiem spore grono użytkowników, którzy bardzo chętnie zagospodarowaliby nie tylko drugiego, ale nawet trzeciego i kolejne pecety. I nie są to jedynie entuzjaści, instalujący na jednym dysku po kilka systemów operacyjnych “dla zabawy”.

Dla kogo?

“Drugi komputer” nie zawsze musi oznaczać rzeczywistą jednostkę – wielu osobom chodzi o inny system operacyjny. Najczęściej stosowane jest zatem rozwiązanie polegające na równoległym instalowaniu kilku “oesów”. Nie jest to jednak zbyt wygodne – restart komputera tylko po to, by na przykład sprawdzić, jak się nazywa jakaś opcja w Windows XP PL, to ogromna strata czasu. Znowu dochodzimy więc do myśli o drugim pececie.

Kto go tak naprawdę potrzebuje? Przede wszystkim ci, którzy dla różnych celów testują oprogramowanie: programiści, specjaliści od sieci, twórcy stron WWW czy pracownicy firm produkujących aplikacje antywirusowe. Wyobraźmy sobie osobę dyżurującą przy telefonie w dziale pomocy technicznej jakiejś firmy komputerowej: po podniesieniu słuchawki w kilka sekund uzyskuje ona dostęp do tego systemu operacyjnego, z którym akurat ma problem jej klient. Albo tłumacza książek informatycznych, zerkającego co chwilę na nazwy interesujących go w danej chwili opcji w innym “oesie”. Lub w końcu dziennikarza pisma komputerowego, który musi zrobić zrzut ekranu np. z tekstowej fazy instalacji jakiegoś Linuksa… Przykłady można mnożyć.

Komputer na niby

Idea uruchamiania programów przeznaczonych dla innych systemów operacyjnych nie jest nowa. Użytkownicy Linuksów znają projekty Win4Lin, Dosemu czy Wine, które są tylko emulatorami pewnego środowiska. Stąd jednak niedaleka droga do kolejnego kroku: skoro można wytworzyć sztuczne środowisko, to czemu nie cały komputer? Tych na razie jest niewiele, bo jeśli nie liczyć freeware’owego Bochsa (do którego uruchomienia trzeba mieć sporo cierpliwości i wiedzy), istnieją tylko dwa: VMware produkowany przez amerykańską firmę o tej samej nazwie oraz Microsoft Virtual PC 2004. Ten drugi oryginalnie opracowany został przez firmę Connectix, kupioną w zeszłym roku przez giganta z Redmond.

Spójrzmy zatem, jak sprawdzają się wymienione wyżej dwa wirtualne komputery. Na pierwszy rzut oka są bardzo podobne, jednak przy bliższym poznaniu zauważymy różnice i specyficzne cechy. Podzielę się także wrażeniami z ich użytkowania.

Jak to działa?

Osoby po raz pierwszy stykające się z ideą wirtualnego komputera czują się trochę niepewnie i zadają pytania – czy to rzeczywiście działa, czy jest sens, by tego używać? Podstawowa rada jest prosta: potraktujmy te programy jak prawdziwe pecety, wyposażone w normalne komponenty przeciętnego peceta o architekturze x86, na którym zainstalować można (prawie) dowolny system operacyjny na nią przeznaczony.

Najtrudniej wyobrazić sobie wirtualny dysk twardy – emulowany jest on w postaci pliku umieszczonego na naszym fizycznym dysku twardym. Oba programy tworzą wirtualne dyski, których wielkość możemy dostosowywać. Nie musimy się jednak obawiać, że zadeklarowany napęd o wielkości np. 4 GB rzeczywiście zajmie tyle miejsca na dysku komputera-gospodarza. Objętość pliku dysku wirtualnego komputera rośnie bowiem tylko wtedy, gdy rzeczywiście są na niego kopiowane dane. Tu napotykamy różnice: VPC domyślnie tworzy dysk o wirtualnej (widzianej przez system operacyjny komputera-gościa) objętości 16 GB, podczas gdy VMware emuluje wartość podaną podczas konfigurowania nowego peceta. I tak: mój Windows XP PL zainstalowany na VPC twierdzi, że “siedzi” na dysku 16-gigabajtowym, ten sam system “posadzony” na VMware “widzi” zaś tylko 2 GB (takie wprowadziłem ograniczenie). Fizycznie plik XP na VPC zajmuje zaraz po instalacji 1,4 GB, a na VMwarze – 1,1 GB.

Więcej:bezcatnews