Pakujemy peceta

Kupujemy komputer – zaczynamy oczywiście od wyboru procesora, płyty głównej, karty graficznej, dysku, na pamięć ledwie już wystarczy funduszy… zaraz, trzeba to wszystko jeszcze w coś “zapakować”. Sprzedawca proponuje nam, że dobierze obudowę tak, by “zmieścić się w kasie” i – co najważniejsze – udaje mu się… Niestety, z takiej obudowy rzadko będziemy zadowoleni – jest to przecież element peceta jak każdy inny i również należy poświęcić mu nieco uwagi.

Dyskretny urok aluminium

Wybór obudowy najczęściej rozpoczyna się od oceny jej walorów estetycznych – jej wnętrzem zwykle interesujemy się później. Gusta nie podlegają dyskusji, bo niektórym podobają się urządzenia wyglądające i świecące jak świąteczna choinka. Moim zdaniem jednak w rankingu elegancji przodują konstrukcje aluminiowe – i to nie tylko te ekskluzywne, jak Cooler Master Wave Master, ale i proste “blaszane pudełeczka”. Po prostu aluminium ma “to coś”.

Na tym jednak zalety aluminium się nie kończą – przede wszystkim obudowy wykonane z tego materiału dużo skuteczniej odprowadzają ciepło. Działają one po prostu jak wielki radiator, co przy mało rozbudowanej konfiguracji pozwala na rezygnację z dodatkowych wentylatorów.

Nie da się ukryć, że aluminium ma też bardzo istotną wadę – jest nią cena. Niestety, najtańsza aluminiowa “buda” (bez zasilacza!) kosztuje około 300 zł – a więc tyle, co dwie najtańsze (kompletne) obudowy stalowe. No cóż – “Francja elegancja” kosztuje.

Ważne drobiazgi

Często o zadowoleniu z dokonanego zakupu decydują detale – nie inaczej jest w przypadku obudów. Prawie wszystkie dostarczone nam do testu obudowy wyposażone zostały w przedni panel, na który wyprowadzone zostały co najmniej dwa porty USB, a często również FireWire oraz wyjścia karty dźwiękowej. Niestety, jego umieszczenie często jest co najmniej niefortunne. Wydawać by się mogło, że zlokalizowanie panelu na dolnej krawędzi obudowy w niczym nie przeszkadza. Tymczasem umieszczenie komputera na podłodze, co często się zdarza, bardzo utrudnia korzystanie z gniazd USB i wyjść audio. Niektórzy producenci jeszcze bardziej utrudnili życie użytkownikowi i tak zlokalizowany panel zaopatrzyli w klapkę podnoszoną do góry – w skrajnych przypadkach jej otwarcie wymagało podniesienia przedniej części obudowy… Najbardziej bezkolizyjna lokalizacja panelu, tzn. na środku przedniej ścianki, była najrzadziej spotykaną – zapewne ze względów estetycznych.

Po co ta moc?

Wielu z nas przy zakupie nowej obudowy rozumuje w ten sposób: skoro do niedawna zupełnie wystarczał mi zasilacz o mocy 200 czy 250 W, to w nowym komputerze w pełni zadowolę się najtańszym zasilaczem trzystuwatowym, a zaoszczędzone pieniądze zainwestuję w pamięć lub jeszcze szybszy procesor. Później zaczynają się schody – pecet zawiesza się w najmniej spodziewanych momentach, chociaż wszystkie jego elementy sprawdzane osobno są absolutnie sprawne. W ten sposób powstaje wiele krzywdzących opinii, jak to płyta główna X “nie lubi się” z kartą graficzną Y albo jak niestabilnym systemem jest Windows. Tymczasem często okazuje się, i to po kosztownych eksperymentach w rodzaju wymiany komponentów, że właśnie ów niedoceniony przy zakupie zestawu zasilacz jest przyczyną wszystkich problemów. Po prostu pracując na granicy swych (rzeczywistych, a nie nominalnych) możliwości, dostarcza napięć dalekich od katalogowych. Uruchomienie zaś w tej sytuacji najnowszego Unreala czy Dooma III powoduje, że napięcie prądu zasilającego procesor czy kartę graficzną “leci na pysk”.

Przygody te zdarzają się dość często overclockerom, którzy podkręcają wszelkie możliwe zegary i napięcia oraz podłączają przedziwne wentylatory. Niestabilne działanie dopiero co dołożonej czwartej, przetaktowanej kości pamięci zrzucane jest oczywiście na karb marnego wykonania owego układu, a nie zasilacza, który wprawdzie kosztował 50 zł, ale ma moc (na etykietce…) aż 300 W. Na nic się zda sprawdzanie w setupie płyty głównej napięć dostarczanych przez zasilacz – CPU, karta graficzna i dyski twarde pobierają wtedy znikome ilości prądu. Lepszym rozwiązaniem są programy monitorujące parametry pracy poszczególnych komponentów, jednak i te aplikacje mogą zawieść. Po zawieszeniu komputera odczytanie ich wskazań stanie się trudne, a i śledzenie ich w trakcie np. grania nie będzie łatwe. W tej sytuacji warto zastosować się do starej maksymy, iż lepiej zapobiegać, niż leczyć, i przed wyborem konkretnej obudowy bądź zasilacza zrobić “energetyczny rachunek sumienia”.

Grzałka w komputerze

Wśród komponentów peceta palmę pierwszeństwa pod względem poboru prądu dzierży niewątpliwie CPU. Ten niepozorny w sumie element potrafi zużywać tyle energii co osiemdziesięcio-, a nawet stuwatowa żarówka. I choć przyjęło się uważać, że im nowszy procesor, tym więcej potrzebuje prądu, warto pamiętać, że zależność ta obowiązuje tylko w ramach jednej rodziny procesorów, wytwarzanych w tym samym procesie technologicznym. Starsze technologie odznaczały się znacznie większym zapotrzebowaniem na energię niż obecnie stosowane, dlatego też stary Pentium 4 2,0 GHz (Willamette) dopiero ostatnio stracił miano “grzałki wszech czasów” na rzecz Pentium 4 3,2C.

Należy przy tym pamiętać, że zaopatrzenie CPU w energię wymaga dostarczenia o ok. 1/4 większej mocy, niż wynosi zapotrzebowanie samego procesora. Sprawność regulatorów napięcia przetwarzających napięcie 12 V, płynące z zasilacza, na właściwe do zasilania procesora wynosi ok. 80%. Dlatego też, by obliczyć prąd, jaki pobierze procesor z zasilacza, należy posłużyć się następującym wzorem:

I = ((Vcore * Acore)/12) * 1,25

gdzie: I – natężenie prądu, Vcore – napięcie zasilające rdzeń procesora,
Acore – pobór prądu przez rdzeń CPU

Stąd też bierze się dysproporcja pomiędzy katalogowym poborem mocy dla poszczególnych układów a uwzględnionym w naszym zestawieniu. Podobna sytuacja zachodzi w przypadku wszystkich podzespołów zasilanych “nietypowym” napięciem, które wytwarzane jest przez przetwornice płyty głównej – np. pamięci DDR.

Więcej:bezcatnews