Kup Pan… program!

Posiadacze komputerów przywykli, że od czasu do czasu muszą kupić nową kartę graficzną lub procesor, bo stara maszyna “wyciąga” za mało “FPS-ów” w Quake’u. Raz na kilka lat kupujemy nowy monitor, co jakiś czas dokładamy też do naszego peceta kość pamięci czy instalujemy kolejny dysk. Wszystko kosztuje, więc płacimy bez oporów, choć ceny bywają słone. Ten stan rzeczy nikogo jednak nie dziwi. Nowa karta graficzna za 1000 zł? W porządku! Co z tego, że już za rok kolejny Quake czy Unreal będzie na niej ledwo działał. Procesor P4? Oczywiście! Przecież AutoCAD na starym Pentium III ledwo się uruchamia. A co z oprogramowaniem?

Właśnie! System i programy po prostu się… zorganizuje. Owo “zorganizowanie” oznacza przeważnie w polskich warunkach ni mniej ni więcej tylko kupno aplikacji na giełdzie od piratów lub skopiowanie ich od kolegi. Co ciekawe, o ile ceny sprzętu — mimo powszechnego narzekania — są jednak jakoś akceptowane, o tyle kilkaset złotych za pisany i rozwijany przez kilka lat program wydaje się nam już przesadą. A przecież np. z Windows 2000 z powodzeniem można korzystać przez 3-5 lat. Beztroskie kopiowanie i “pożyczanie” trwa więc od początku istnienia rynku pecetów w Polsce. Do chwili gdy…

Czarna wołga rynku IT

Kilka miesięcy temu, początkowo jedynie wśród użytkowników Internetu, zaczęły się pojawiać plotki o rzekomych kontrolach legalności posiadanego oprogramowania, prowadzonych przez policję (patrz: $(LC83494:Przyjdą i do Ciebie!)$). Niby nic w tym nowego, wszak policja zwykle w porozumieniu z agencją BSA (Business Software Alliance) kontroluje firmy od wielu lat. Tak właśnie wpadł m.in. znany gitarzysta Zbigniew H. – w jego firmie wykryto nielegalne oprogramowanie. Skąd zatem całe zamieszanie wśród prywatnych użytkowników? Otóż okazało się, że policja zaczyna “chodzić po mieszkaniach”.

Niczym słynna w czasach PRL-u plotka o czarnej wołdze pojawiły się wiadomości, że czy to w Katowicach, czy w Zielonej Górze grupy operacyjne policji rewidowały mieszkania, rekwirując większość kontrolowanych pecetów. Te informacje potwierdzały także telewizyjne programy informacyjne, pokazując “urobek” policjantów na Górnym Śląsku – kilkadziesiąt komputerów z nielegalnym oprogramowaniem.

Jednak bez względu na to, czy zakupienie, a raczej posiadanie legalnego oprogramowania uznamy za konieczność z obawy przed sankcjami karnymi, czy też chcemy zwyczajnie mieć czyste sumienie, nie musimy się od razu godzić z ruiną domowego budżetu. Legalne i użyteczne programy dostępne są bowiem zwykle w różnych cenach, zależnych od rodzaju licencji, wersji czy sposobu dystrybucji. Gdzież więc są te źródła taniego lub darmowego oprogramowania?

Wszystko za darmo

Jedynym dziś osiągalnym i całkowicie bezpłatnym sposobem na legalne korzystanie z oprogramowania jest zainstalowanie którejś z dystrybucji Linuksa (patrz: $(LC85821: W rytmie GPL)$). Rozwijany przez międzynarodową rzeszę pasjonatów system staje się w ostatnich latach coraz poważniejszym konkurentem wobec produktów Microsoftu. I choć jeszcze kilka lat temu w powszechnej opinii system z pingwinem w herbie uchodził za niezwykle trudny w instalacji, konfiguracji i obsłudze, to najnowsze wersje Linuksa całkowicie obalają te stereotypy. Mandrake’a czy Red Hata bez trudu zainstalują nawet mniej zaawansowani użytkownicy, a mnóstwo dostępnych dla tych systemów aplikacji umożliwi korzystanie z peceta niemal tak wydajnie i wygodnie jak w przypadku Windows.

Kupuj rozsądnie, czyli tanio

Znasz Nero, FineReadera czy CorelDRAW? Zapewne tak. Od razu sobie też przypomnisz, że są to dobre – jeśli nie najlepsze w swojej klasie – i oczywiście drogie aplikacje. Czy jednak nie ma sposobu, by cieszyć się funkcjonalnością FineReadera za mniej lub nawet (sic!) za darmo? Otóż jest! Wiele dobrych programów dostępnych jest często jako tzw. OEM-y i dołączanych do urządzeń związanych z nimi funkcjonalnie (patrz: $(LC85993:Sprzedaż wiązana)$). I tak ze skanerami często możemy dostać program graficzny lub umożliwiający rozpoznawanie pisma (OCR). Kupując kartę dźwiękową, otrzymamy edytor audio, z kartą graficzną dostaniemy czasem gry, a innym razem aplikację do odtwarzania płyt DVD.

Jak widać, jeśli dobrze się przygotujemy do zakupu komputera, możemy skompletować właściwie wszystkie najważniejsze programy i nie zapłacić ani grosza. Należy jedynie pamiętać, że OEM-owe aplikacje to zwykle starsze, a często jeszcze okrojone funkcjonalnie wersje znanych narzędzi. Trudno zatem liczyć na możliwości pełnej pudełkowej wersji, kosztującej zwykle ponad tysiąc złotych, przy zakupie urządzenia wartego kilkaset złotych. Niemniej w większości zastosowań program typu OEM sprawdzi się nieźle. Doskonale pokazał to test aplikacji OCR, gdzie OEM-owe wersje znanych narzędzi tylko nieznacznie ustępowały swym “dużym” braciom.

Prawo działa wstecz?
Gdy w 1994 roku po raz pierwszy uregulowano w Polsce kwestie prawa autorskiego w odniesieniu do oprogramowania komputerowego, zalegalizowano wszystkie systemy i aplikacje, które były zainstalowane na maszynach w momencie wejścia ustawy w życie. Oznaczało to, że można było używać zainstalowanych wcześniej “piratów”. Użytkownicy nie mieli jednak prawa ich oddawać, odsprzedawać czy przenosić na inne komputery.
W zeszłym roku znowelizowano prawo autorskie, znosząc tę legalizację. Obecnie, jeśli mamy w domu zainstalowane stareńkie Windows 3.1x, DOS-a czy archaiczne gry, powinniśmy być w stanie udowodnić, że nabyliśmy je legalnie. Pomysł ścigania ludzi korzystających z aplikacji sprzed ponad dekady może się wydawać absurdalny, jednak takie jest obowiązujące w Polsce prawo. Zgodnie z najnowszą nowelizacją programy komputerowe są ustawowo chronione przez 70 lat.

Więcej:bezcatnews