Zadbany pecet

Już pisaliśmy w innych tekstach – reinstalacja to ostateczność. Owszem, w niektórych przypadkach może ona dać dobre wyniki, jest jednak rozwiązaniem mało eleganckim. Nawiązując do terminologii medycznej: to tak, jakby przy każdym bólu brzucha aplikować pacjentowi narkozę, chwytać za skalpel i kroić bez namysłu. Bierzmy zatem przykład z lekarzy – oni decydują się na poważną ingerencję tylko wtedy, gdy nie ma innej możliwości.

Profilaktyka

Na czym więc polega zapobieganie “chorobom” Windows? Na rozsądnej prewencji naturalnie. Co ciekawe, najczęściej nie wymaga ona stosowania jakichś nadzwyczajnych środków – w porównaniu do codziennej higieny są to czynności odpowiadające regularnemu myciu zębów czy odpowiedniemu do temperatury zewnętrznej ubieraniu się.

Ale podobnie jak w codziennym życiu, także tych operacji musimy się nauczyć. Źródłem takiej wiedzy może być rodzic czy książka, my zaś proponujemy dalszą lekturę niniejszego tekstu. Jeśli zastosujemy się do przedstawionych niżej poleceń, możemy zapomnieć o reinstalacji – o czym świadczy choćby mój domowy Windows XP, “nieruszany” od czasu premiery, czyli od prawie 3 lat.

Bądź grzeczny!

Tak można chyba w skrócie podsumować czynności “higieniczne”, służące do utrzymania Windows w dobrym zdrowiu. W ich skład wchodzi zalecenie: “Nie śmieć”, czyli nie instaluj 10 programów shareware’owych na godzinę. A jeżeli już musisz to robić, dokładnie po nich posprzątaj, czyli używaj dobrego deinstalatora. Wiadomo od dawna, że procedury deinstalacyjne wielu programów są mocno niedoskonałe – aplikacje pozostawiają po sobie pliki lub wpisy w Rejestrze. O ile tzw. problem “DLL hell” został już w Windows XP w znacznej części rozwiązany (przypomnijmy: chodziło o nadpisywanie bibliotek systemowych potrzebnych do działania Windows przez zbiory nowo instalowanych programów), o tyle “śmiecenie” niepotrzebnymi “deelelkami” pozostało. Zajmują one miejsce na dysku, co – jak się niebawem przekonamy – nawet w dobie stugigabajtowych dysków ma znaczenie.

Do czyszczenia Rejestru warto wykorzystać specjalny program – może to być na przykład WinDoctor z pakietu Norton SystemWorks. Ale uwaga – każdą aplikację tego typu trzeba uważnie kontrolować i nie wolno pozwalać na jej całkowicie automatyczne działanie. Może się bowiem zdarzyć, że skutki działania programu czyszczącego będą odwrotne do zamierzonych. Ale po co właściwie zajmować się Rejestrem? Otóż ta centralna baza danych Windows jest bez przerwy odczytywana przez system, zatem zmniejszenie jej rozmiaru ma duże znaczenie. Tym większe, że zbiory te ulegają fragmentacji – klucze usuwane z Rejestru pozostawiają “dziury”, które warto raz na jakiś czas usunąć, spowalniają one bowiem wyszukiwanie w Rejestrze. Tu też użyjmy odpowiedniego narzędzia – np. Registry Cleanera.

Zaawansowani użytkownicy powinni się zaś zaopatrzyć w dobry edytor Rejestru. Nic bowiem nie zastąpi czujnego oka gospodarza – jeśli wiemy, jakie programy instalujemy, możemy sprawować niemal całkowitą kontrolę nad Rejestrem, jakiej nie zapewnią nam żadne programy czyszczące. Podstawowe funkcje zaawansowanego edytora Rejestru to przede wszystkim wyszukiwanie z wynikami podawanymi w postaci listy oraz opcja “undo”, czyli możliwość cofnięcia ostatnio wykonanego działania. Cech tych brakuje, niestety, narzędziu dostarczanemu wraz z systemem. Naturalnie i nim możemy się posługiwać, jednak należy to robić z najwyższą uwagą – jedno naciśnięcie klawisza za dużo może oznaczać konieczność… reinstalacji właśnie. Jednym z najlepszych edytorów jest Resplendent Registrar, który notabene zawiera również narzędzie do defragmentacji Rejestru.

Defragmentacja? Ależ tak!

Jednym z najbardziej zaniedbywanych elementów Windows jest system plików. Oczywiście, najlepiej byłoby, gdyby nie ulegał on fragmentacji. To niekorzystne zjawisko jest jednak rzeczywistością i udawanie, że ono nie występuje, nic nam nie da. Defragmentujmy więc nasz system plików w miarę często – zwłaszcza te partycje, które są najczęściej używane. Warto przy tym pamiętać, że z defragmentacją jest troszkę podobnie jak ze sprzątaniem – im częściej to robimy, tym mniej czasu nam to zajmuje. Nie namawiam naturalnie do maniakalnego uruchamiania defragmentatora co parę godzin – jeśli nie przeprowadzaliśmy zbyt wielu operacji dyskowych, wystarczy robić to kilka razy w tygodniu, maksymalnie raz dziennie.

Czym defragmentować? Można wbudowanym narzędziem – jest ono wprawdzie dość ascetyczne, ale w zastosowaniach domowych sprawdzi się doskonale. Osoby przywiązujące szczególną wagę do kwestii defragmentacji mogą zaopatrzyć się chociażby w Diskeepera – doskonały (i w edycji domowej stosunkowo niedrogi) program do defragmentacji, oferujący między innymi udoskonaleniami na przykład bardzo wygodną funkcję defragmentowania tylko w tych chwilach, gdy włącza się wygaszacz ekranu.

Więcej:bezcatnews