ElektroSztuka

Urokliwe naddunajskie miasto jest gospodarzem jednego z najważniejszych wydarzeń z pogranicza sztuki, Internetu i muzyki – festiwalu Ars Electronica. Nigdy wcześniej tu nie byłem i miałem dość mgliste pojęcie o e-sztuce, bo tak chyba można nazwać to, co widziałem w austriackim Linzu.W AE Center znalazłem się (dosłownie i w przenośni) w świecie Guliwera, gdzie moja pomniejszona postać koegzystowała z animowanymi postaciami z kreskówek. Po zabawie udałem się do O.K Centrum für Gegenwartskunst, gdzie próbowałem animować złożone z klocków Topobo zabawki i walczyłem z potworami w Quake’u III, do którego interfejs obsługiwało się stopami (uff… ciężko przeładować broń nogą). Chwila odpoczynku i dalej, do centrum miasta, gdzie na głównym placu spece z europejskiego oddziału MIT Media Lab ustawili dwa olbrzymie cylindry z wodą. To był pokaz Iso-phone. Postanowiłem się zanurzyć. Niesamowite uczucie: być pod wodą i rozmawiać z drugą osobą!Pełen wrażeń nie do opisania wróciłem do AE Center, do kawiarenki. Usiadłem na pierwszym lepszym krześle. Rzeczywiście okazało się lepsze, bo zaczęło się lekko poruszać. Zaobserwowałem, że moje krzesło reaguje na ruchy osoby siedzącej naprzeciwko na podobnym krześle. Meble były ze sobą sprzężone! Postawiłem szklankę z radlerem na blacie stołu. W sekundzie przypełzły wyświetlane na szkle stołu wirtualne robale. Wyszedłem. Podróż windą umilała animowana podłoga. Ciekawe, co tu jest w toaletach – pomyślałem. "Wucety" były – jak się okazało – na szczęście konwencjonalne.Wszędzie, gdzie się nie ruszyłem, otaczała mnie interakcja – oblicze współczesnej sztuki. Projekty, instalacje, które prezentowano w pozostałych budynkach Ars Electroniki – wszystko reagowało na widza. Mówi się, że od przybytku głowa nie boli. Może od zwykłego nie, ale na pewno od interakcyjnego tak.