Dzieło na 64 KB

Jeśli istnieje dzisiaj sztuka dla sztuki – artystyczna działalność pozbawiona nie tylko komercyjnych powiązań z biznesem, ale także dopłat ministerialnych czy stypendiów – to jest nim tzw. demoscena. Kilka razy do roku polscy członkowie tego ruchu spotykają się i w świetle projektorów dyskutują o druciakach, voxelach czy mapowaniu. Nie kończy się tylko na rozmowach. Sensem spotkań jest także rywalizacja na animacje 2D i 3D.

Nieformalnej subkultury muzyków, grafików 2D i 3D oraz koderów, którzy uznają się za artystów, nie sposób oceniać z zewnątrz, bez doświadczenia aktywnego uczestnictwa w tym na poły anarchistycznym ruchu. Ci, którym niniejszy tekst oraz umieszczone na dołączonej do numeru płycie DVD dema pozostawią wrażenie niedosytu, mogą włączyć się w ten ruch.

Jak to się zaczęło?

Historia demosceny sięga epoki wczesnokomputerowej (czasów ZX Spectrum, Commodore’a 64 i małego Atari), gdy podstawowymi dostawcami oprogramowania byli piraci. Komputerowi crackerzy nie tylko zalewali wówczas giełdy i BBS-y kopiami programów, ale także dołączali do “rozbrojonych” aplikacji animowane wizytówki crackerskich grup. Przed uruchomieniem nielegalnej kopii gry dla Amigi czy C-64 zazwyczaj pojawia się tak zwane cracktro – animacja zawierająca informacje o grupie, która usunęła zabezpieczenia producenta.

Z giełd komputerowych i BBS-ów dosyć szybko uformowały się nieoficjalne zloty, podczas których wymieniano się oprogramowaniem (stąd nazwa imprez: copy party). W pewnym momencie dla części bywalców takich imprez cracktra okazały się ciekawsze niż nowe wersje DOS-u czy AutoCAD-a. Setki ludzi z piratów stało się artystami, a z copy party zniknęły nielegalne programy komercyjne. Cracktra zamieniły się w intra, a cover designerzy zaczęli ścigać się w malowaniu coraz bardziej złożonych wzorów na okładkach dyskietek 5 i 1/4-calowych. Ewoluowała oprawa dźwiękowa: muzycy ustalili zestaw reguł rządzących komputerowymi kompozycjami. Do tego grona dołączyli koderzy, którzy umiejętności zdobyte przy łamaniu zabezpieczeń aplikacji przełożyli na sztukę, jaką stało się pisanie dem (w tamtych czasach w czystym kodzie maszynowym). Ci, którzy nie odkryli w sobie artystycznego natchnienia, odpowiadali za rozsyłanie najnowszych produkcji za pośrednictwem BBS-ów i modemów (nazywano ich modem traderami) lub za fakowanie stampów i wymianę z innymi grupami, z którymi utrzymywali listowne kontakty (swapping).

Duch w maszynie

Czy można programistów nazywać artystami? Chyba tak, skoro odkrywali drzemiące w komputerach możliwości, o jakich nie śnili nawet konstruktorzy tych maszyn. Oto drobny przykład – kto mógł przypuszczać, że Spectrum, na które na początku pisano gry pokroju Ponga czy Jumping Jacka, jest zdolne do jednoczesnego płynnego przewijania tekstu (tak zwanego scrolla) i odgrywania muzyki? Takie są właśnie podstawy demosceny – wycisnąć z komputera to, co pozornie nie jest możliwe, pokazać coś, czego jeszcze nikt, nigdy i nigdzie nie pokazał.

Polska potęgą

Demoscena narodziła się w Europie, choć daleki jestem od tego, by wskazać konkretny kraj, czas, miejsce i osobnika, który to rozpętał. Ważne jest jedynie to, że ten ruch do dziś krzewi się w Europie! Nawet Amerykanie, którzy mają u siebie tylko jedną demoscenową imprezę rocznie, mogą nam tylko pozazdrościć kilkudziesięciu copy party. Ruch ten jest najsilniejszy przede wszystkim w krajach skandynawskich, Niemczech, na Węgrzech, w Wielkiej Brytanii, Włoszech, Francji, Polsce, Rosji oraz Czechach i na Słowacji. Znaczący jest polski wkład: to właśnie nasza grupa Potion stworzyła produkcję Planet Potion, od wielu miesięcy zajmującą pierwsze miejsce w rankingach serwisu Amiga Demoscene Archives. Nie sposób nie wspomnieć też o takich grupach, jak Arise (C-64), Taquart (Atari XL/XE) oraz Madwizards (Amiga, Pegasos), których dzieła stoją na poziomie porównywalnym jedynie z największymi sławami demosceny: grupami The Black Lotus, Haujobb i Byterapers.

Więcej:bezcatnews