Kulawa cyberwojna

Oddziały US Army w Iraku miały dominować nad przeciwnikiem nie tyle brutalną siłą, co “inteligencją” wspartą technologiami cyfrowymi. Amerykańskiemu dowództwu w Kuwejcie i Katarze oddano do dyspozycji 42-krotnie szerszą magistralę danych do zbierania i rozsyłania informacji o pozycji sił własnych i przeciwnika niż w czasie pierwszej wojny w Zatoce Perskiej. Mimo to w trakcie walk z dywizjami Saddama Husajna dowódcy polowi nie dostawali potrzebnych danych lub, co gorsza, byli dezinformowani o siłach i zamiarach przeciwnika.

Niewidzialne czołgi?

Gdy w pierwszych dniach kwietnia 2003 r. batalion pancerny 3. Dywizji Piechoty miał zdobywać most prowadzący do bagdadzkiego lotniska, jego dowódca podpułkownik Ernest Marcone otrzymał informację, że z naprzeciwka zmierza w jego stronę iracka brygada. W rzeczywistości spotkał się nie z jedną, a z trzema brygadami piechoty przeciwnika, a ponadto setką czołgów i transporterów opancerzonych, wspartych artylerią.

Taki atak dużych, konwencjonalnych jednostek powinien być łatwy do wykrycia. Czy 10 tysięcy żołnierzy i setki pojazdów umknęły uwadze krążącym nad Irakiem setkom satelitów i samolotów szpiegowskich? Niespodzianki podobne do tych, które spotkały podpułkownika Marcone’a, były częste w czasie ataku na Irak. Co zawiodło?

Klęska obfitości

Strumień danych napływający do dowództwa był tak szeroki, że często po prostu musiano wstrzymywać ich przyjmowanie. Z kolei oddziały w polu nie mogły się doczekać podstawowych informacji, a oprogramowanie w komputerach na froncie się zawieszało. Bywało, że w surowych pustynnych warunkach oddziały wychodziły z zasięgu szerokopasmowych łączy. Często niemożliwe okazywało się odbieranie danych w ruchu, więc atakujące kolumny zatrzymywały się dla pobrania raportów o pozycji przeciwnika. Paradoksalnie, trzykrotnie konwoje były atakowane przez siły irackie, właśnie gdy stały, by odebrać z dowództwa dane o siłach nieprzyjaciela. Normą był trwający godzinami proces downloadu raportów tekstowych. Najlepiej sprawdzały się zwykłe, “cywilne” e-maile, którymi przekazywano rozkazy. Teoria, zgodnie z którą można było przesłać w czasie rzeczywistym obraz z satelity bezpośrednio do dowolnie wybranego czołgu, i praktyka znacznie się tu rozeszły. Podobno głównym winnym była zbyt pionowa struktura przepływu informacji – wszystkie dane musiały najpierw trafić do sztabu głównego, który przesyłał je z powrotem na front. Do szczebla dywizji system działał, ale do oddziałów liniowych trafiały raporty szczątkowe i to przeważnie z dużym opóźnieniem.

Ta wojna miała być sprawdzianem skuteczności sił “lżejszych”, ale za to skomputeryzowanych i usieciowionych. Amerykanie mieli szczęście, że przeciwnik okazał się za słaby nawet do bardziej tradycyjnego pojedynku.

Więcej:bezcatnews