Macki Wielkiego Brata
Niby wszystko pięknie, jednak Steam ma mnóstwo krytyków. Użytkownicy narzekają na nie zawsze sprawnie działający system serwerów dystrybuujących oprogramowanie i niemożność usunięcia raz zainstalowanej poprawki. Ale to tylko szczegóły wobec znacznie częściej podnoszonej kwestii: utraty prywatności i kontroli nad oprogramowaniem. Nawet osoby, które zakupiły przebój Valve’a tradycyjnie w sklepie, muszą się zarejestrować przez Internet i przejść długotrwały proces “odblokowywania” zawartości krążków. W jego trakcie Steam coś tam sobie instaluje, ale co, gdzie i dlaczego, nie wiadomo. Kłopoty sprawiać może rynek wtórny – odsprzedanie HL2 wymaga pozbycia się steamowego konta.
Opór jest daremny
To wszystko rzeczywiście może się nie podobać. Jednak Steam to kolejny etap procesu, który rozpoczął się dużo wcześniej. Właściwie z chwilą… powstania Internetu. Anonimowość i prywatność są z nim po prostu sprzeczne. Inwazja na te wartości zaczyna się przecież już w momencie uruchomienia przeglądarki – zdalny serwer informowany jest o wersji naszego browsera, rozdzielczości ekranu itp. Następny krok to elektroniczna rejestracja oprogramowania – przypomnijmy sobie, jaki krzyk podniósł się swego czasu przy okazji premiery Windows XP. Wprawdzie możemy zarejestrować się telefonicznie, zachowując złudzenie kontroli nad tym procesem, ale większość nabywców Okienek korzysta z wygodnej formy automatycznej – czy wiemy, jakie informacje są w tym czasie przekazywane producentowi? Teoretycznie tak, ale zawsze pozostają wątpliwości.
Jeśli chcemy nadal korzystać z dobrodziejstw Internetu i ogólniej: cywilizacji informatycznej, musimy się pogodzić z takimi ograniczeniami. Naturalnie, możemy za wszelką cenę bronić naszej prywatności, wynosząc się na bezludną wyspę. Tyle że tam nie zagramy w Half-Life’a 2…