Blogerzy kontra koncerny medialne

Często bezkrytycznie przyjmujemy informacje podawane przez media. Jednocześnie wiele osób nie ufa prezentowanym przez środki masowego przekazu relacjom z różnych wydarzeń, uznając je za wyreżyserowany show, zgodny z arbitralnymi założeniami. Kwadratura koła?

“New York Times”, uznawany przez wielu za najbardziej wpływowy dziennik na świecie, także miewał problemy z rzetelnością. Przypomnijmy sprawę 27-letniego Jaysona Blaira. Ten początkujący dziennikarz z działu krajowego przez cztery lata dopuszczał się nadużyć w zakresie fabrykowania i plagiatowania artykułów. Wewnętrzne śledztwo redakcji ujawniło, iż spośród 73 tekstów opublikowanych przez Blaira od połowy 2002 roku 36 zawierało nieprawdziwe lub całkowicie zmyślone informacje.

Kolejny przykład? Janet Cooke, dziennikarka innej prestiżowej gazety – “The Washington Post” – otrzymała nagrodę Pulitzera (najwyższe wyróżnienie w dziennikarstwie) za artykuł o narastającym problemie narkotyków w Dystrykcie Columbia. Część artykułu stanowił wstrząsający wywiad z “Małym Jimmym”, 8-letnim dealerem heroiny. Jak się okazało później – wywiad był całkowicie zmyślony.

Dziennikarze osadzeni w układzie

Nie jest tajemnicą, że ekipy telewizyjne przed wojną w Iraku zostały przypisane do konkretnych oddziałów wojskowych. W nagrodę mogły korzystać niemal ze wszystkich możliwych środków technicznych, takich jak wideotelefony, telefony satelitarne, kamery noktowizyjne czy nawet z wozów bojowych przerobionych na potrzeby mediów. Ponieważ środki te były własnością armii, dziennikarze nie mogli informować, skąd nadają. Armia wyposażyła korespondentów wojennych w kamizelki kuloodporne, hełmy oraz kombinezony przeciwchemiczne. Zapewniła im także przeszkolenie. Ceną za komfortowe warunki pracy była utrata niezależności, wynikająca z dyskretnej kontroli wojskowych. Czy mamy zatem jakieś szanse, żeby poznać prawdziwe oblicze wojny?

Pozytywną odpowiedzią na powyższe pytanie mogą być… blogi. Nie takie zwykłe, jakich mnóstwo w domenie blog.pl. Mam na myśli blogi prowadzone przez żołnierzy i dziennikarzy. Tych na szczęście w Sieci jest niemało. “Daily Briefing” Sierżanta Strykera (www.sgtstryker.com), “The Indepundit” Obywatela Smasha (www.lt-smash.us) czy też “Back to Iraq” (www.back-to-iraq.com) Christophera Allbrittona, by wymienić kilka.

Blogi Wojny

“Prawdziwym niebezpieczeństwem w Bagdadzie, i to takim, które ostatnio przybiera niebotyczne rozmiary, jest tzw. scenariusz fałszywego punktu kontrolnego. Terroryści lub bandyci zaimprowizują fałszywy punkt kontrolny na drodze, przebierając się w ukradzione policyjne uniformy. Kiedy zobaczą, że jesteś z Zachodu, to cię okradną, zastrzelą, uprowadzą albo poddadzą cię innej, raczej nieprzyjemnej czynności. Jeśli chcesz pozostać bezpieczny w Bagdadzie, kieruj się jedną zasadą: NIE UFAJ NIKOMU!” – pisze Christopher Allbritton, były dziennikarz Associated Press i “New York Daily News”, a obecnie freelancer i właściciel bloga Back to Iraq 3.0.

Zdaniem Scotta Rosenberga blog jest formą “nowego dziennikarstwa”, czyli rodzajem publicystyki, która odbywa się z pominięciem redaktorów, cenzorów, wydawców i innych osób mogących wpłynąć na to, co bloger chce powiedzieć. Choć zdaniem Rosenberga blogerzy nie zakładają rywalizacji z zawodowymi mediami i dziennikarzami, to z pewnością zmniejszają im liczbę odbiorców. W pewnej mierze blogi dlatego zdobywają zaufanie czytelników, bo ci mają poczucie, że mówi do nich ktoś bliski, podobny do nich szary człowiek, a nie dziennikarz – osoba obca i zabierająca głos ex cathedra.

Remedium na cenzurę?

Na pewno nie. Są państwa takie jak Chiny, Korea Północna, Kuba i wiele innych, gdzie ciężko sobie wyobrazić istnienie niezależnych, szczerych i krytycznych wobec władz blogów. O ile na Kubie udało mi się ich kilka znaleźć (np. www.babalublog.com), o tyle w przypadku Chin czy Korei Północnej kilkugodzinne poszukiwania spełzły na niczym. W Chinach anglojęzyczne blogi prowadzone są głównie przez obcokrajowców. Przypuszczalnie rzadko kiedy znajdują się one na chińskich serwerach, a ponadto nie da się usunąć (mówiąc dyplomatycznie) autora-obcokrajowca tak łatwo jak niezadowolonego obywatela Państwa Środka. W przypadku Kuby blog sprawia wrażenie renomowanego, prowadzonego od dawna, a przede wszystkim krytycznego wobec reżimu Fidela Castro. Biorąc pod uwagę informacje, jakie są w nim przytaczane, wydaje się także, że autor rzeczywiście przebywa na Kubie i stamtąd prowadzi swój internetowy dziennik. Ale czy na pewno?

Nowe, niezależne dziennikarstwo?

Wierzymy, że blogi są szczere, bo pisze je żywy, konkretny człowiek i robi to bezinteresownie. Skąd wiemy, że konkretny? Może to wynajęty zespół public relations uprawia czarną lub białą propagandę? Może autor babalublog.com jest pracownikiem amerykańskiego Departamentu Stanu? Może należy on do obozu przeciwników obecnej władzy i szkaluje ją jak może, podszywając się pod zwykłego obywatela? Skąd wiadomo, że blogi są prawdziwe? Pomijając już czystą, złą wolę i celowe manipulacje, skąd wiemy, że autor nie jest mitomanem, który banalne, weryfikowalne fakty okrasza ekscytującymi perełkami, pochodzącymi z… chorej wyobraźni?

Otóż problem polega na tym, że nie wiemy. W czasach, gdy blogerzy mogą pisać, co chcą, gdy dziennikarz tak prestiżowej gazety jak “New York Times” może przez cztery lata fabrykować artykuły i nikt nie ma o tym pojęcia i gdy reporterzy wojenni przygotowują reportaże za zgodą, wiedzą i akceptacją władz – można uznać, że nic tak naprawdę nie wiemy.

Proponuję więc krytycznie śledzić komercyjne media i… równie ostrożnie czytać blogi. Wyciągnąć średnią, podzielić przez zdrowy rozsądek i tak uzyskany wynik potraktować jako pewną subiektywną wersję prawdy. Sam fakt zamieszczenia informacji w Internecie nie gwarantuje jej większej wiarygodności niż wydrukowanie na papierze.

Więcej:bezcatnews