Śmierć modom!

Gra Grand Theft Auto: San Andreas jest popularna i brutalna, więc już dawno znalazła się na celowniku mediów zwalczających niemoralną rozrywkę komputerową. Kroplą, która przelała czarę, było ujawnienie istnienia modu, który dodawał do gry sceny ostrego seksu. Spowodowało to nie tylko nagonkę prasową na twórców gry, ale także dyskusje polityków, wśród których prym wiodła Hillary Clinton. Wreszcie pojawiły się postulaty, by… zakazać w ogóle stosowania modów.

Przypomnę, że mody to przeróbki oryginalnych aplikacji, tak by powstał nowy produkt: fabularnie, funkcjonalnie, czasem także technologicznie. W znakomitej większości przypadków twórcami takich nakładek są fani. Najsłynniejszym modem jest Counter-Strike, który stał się komercyjnym przebojem, a był nakładką na popularną grę Half-Life. Tysiące innych amatorskich dzieł nie trafiły wprawdzie do sklepów, ale podtrzymywały zainteresowanie komercyjnymi produktami, stały się także programistycznymi wprawkami dla wielu młodych ludzi.

Kara dla producenta

Teraz amerykańscy ustawodawcy chcą obciążyć odpowiedzialnością za mody producentów gier. Kara dotknęła producenta GTA: San Andreas – jego dziełu zmieniono klasyfikację z “od 17 lat” na “tylko dla dorosłych”. W USA oznacza to, że produkt nie może być sprzedawany w supermarketach i sklepach komputerowych – dystrybucja jest więc praktycznie ograniczona do seksshopów. Nic więc dziwnego, że producent podjął decyzję o rezygnacji ze sprzedaży gry (później zmienioną – zmodyfikowano aplikację tak, by niemożliwe stało się użycie kontrowersyjnej poprawki).

Nałożenie odpowiedzialności na producentów za to, co z ich produktem zrobią nabywcy, jest pomysłem bezprecedensowym i absurdalnym. W wielu wypadkach firmy programistyczne nie ułatwiają wcale wprowadzania zmian w ich dziełach, a fani wykorzystują luki lub po prostu podmieniają oryginalne elementy na samodzielnie rysowaną grafikę, preparowane dźwięki itp. Takimi właśnie okrężnymi drogami udało się dorobić pikantne sceny w GTA: San Andreas. Nakładanie na producenta aplikacji odpowiedzialności za to, co z jego produktem zrobi użytkownik, przyrównać można tylko do pomysłów, by producentów noży i młotków oskarżać o morderstwo. Nawet jeśli sprawa rozejdzie się po kościach – na co nic nie wskazuje – programiści zaczną się bać… swoich wielbicieli. Do historii przejdzie współpraca między tymi dwiema grupami, owocująca w przeszłości lepszymi, ciekawszymi, bardziej dopracowanymi programami.

Przyszłość bez poprawek

Problem nie dotyczy tylko rynku gier, bo tę samą zasadę łatwo będzie przenieść także na wytwórców oprogramowania użytkowego. Możliwość pociągnięcia do odpowiedzialności firmy za to, co z jej programem zrobi użytkownik, może doprowadzić do ograniczeń w funkcjonalności kolejnej generacji aplikacji. Czy histeryczna reakcja amerykańskich bigotów wpłynie na rozwój oprogramowania? Czy producenci software’u będą się obawiali swoich klientów i postarają się jak najbardziej ograniczyć im możliwość modyfikacji aplikacji?

Więcej:bezcatnews