Kogo chroni Google?

Departament Sprawiedliwości Stanów Zjednoczonych wystosował prośbę do sieciowych potentatów, czyli AOL-a, Google’a, MSN-a oraz Yahoo!, by ci podzielili się informacjami na temat tego, czego szukają internauci w ich serwisach. Najprawdopodobniej nie chodziło tylko o dane statystyczne dotyczące najczęściej pojawiających się fraz, ale również o numery IP maszyn łączących się z odpowiednimi witrynami. Jako powód podano konieczność oszacowania liczby stron internetowych zawierających treści związane z dziecięcą pornografią (takie obowiązki na administrację rządową nakłada ustawa Child Online Protection Act). Jeśli tak, to proszę bardzo, oto nasze logi – taka była reakcja niemal wszystkich firm. Wszystkich oprócz Google’a.

Prawo do prywatności

Tam, gdzie jedni dopatrzyli się słusznego celu i przymknęli oko na środki, które w opinii administracji rządowej mają do niego prowadzić, tam Google zobaczył naruszenie podstawowego prawa przysługującego ich klientom – prawa do prywatności. Decyzja Google’a była jednoznaczna: my naszych logów nikomu nie pokażemy, ponieważ szanujemy użytkowników naszego serwisu i nie będziemy się poddawali eksperymentom organizowanym przez rząd. Bo choć większość zapytań wysyłanych do naszego serwisu jest podobna do wyrażenia “pogoda w Rzymie”, to jednak duża ich część ma charakter osobisty i nie chcemy narażać na nieprzyjemności nikogo, kto korzystał z naszych usług.

Jednak najpoważniejszym argumentem Google’a było to, że sytuacja zainicjowana przez Departament Sprawiedliwości tworzy precedens, na który można by się powoływać w przyszłości. Pozwalałoby to jednostkom administracji rządowej na przejmowanie baz danych klientów firm i skarżenie obywateli na podstawie znalezionych w nich informacji. Klient takiej firmy nie skorzystałby z jej usług następnym razem. Czyżby tylko właściciele Google’a zrozumieli, że obnażenie działań klientów może doprowadzić do ich faktycznej utraty?

Trudne NIE!

Ale okazało się, że Google nie może ot tak sobie sprzeciwić się rządowi USA. Przedstawiciele Departamentu Sprawiedliwości poprosili sąd o wydanie Google’owi nakazu, a w mediach pojawili się obrońcy molestowanych dzieci, którzy zaczęli demonizować całą sprawę.

Jedynym rozwiązaniem tej sytuacji, a może ściślej: niedopuszczeniem do jej ponownego zaistnienia, jest zaprzestanie zbierania informacji o użytkownikach serwisu wyszukiwawczego przez Google’a. Data wygaśnięcia ciasteczek, które Google pozostawia na maszynach internautów, ustalona na rok 2038, wydaje się niedopuszczalna. Wizja gromadzenia przy każdym nazwisku (lub IP) pełnej listy wszystkich zapytań danego internauty jest równie przerażająca. Znajdzie się wielu, których wprawi ona co najmniej w zakłopotanie.

Na deser pozostało rozważenie pewnej kwestii. Dlaczego Google nie ujawnił informacji o użytkownikach swoich serwisów w wypadku – cokolwiek by tu mówić – słusznej sprawy, podczas gdy stale współpracuje z rządem Chin, który możliwość ingerencji w działania koncernu stawiał jako warunek zaistnienia firmy na tamtejszym rynku? Przecież chińscy trybuni ludowi raczej pedofilii ścigać w ten sposób nie będą…

Więcej:bezcatnews