Profesjonaliści w domu

Adobe Premiere Elements 2.0,

Adobe Photoshop Elements 4.0

Firma Adobe nie zapomina o mniej zamożnych miłośnikach cyfrowej edycji filmu i grafiki. Do naszej redakcji dotarła właśnie nowa wersja pakietu składającego się z uproszczonych odmian dwóch znanych programów. Premiere Elements to “domowa” edycja kultowego narzędzia do obróbki i montażu wideo, Photoshop Elements zaś… tu zgadnijcie sami.

Premiera po raz drugi

Premiere wyraźnie nie nadąża za Photoshopem z numerem wersji, jest za to na bieżąco z potrzebami domorosłych Spielbergów. W porównaniu z poprzednią edycją (patrz: “$(LC123249:Elementarz grafika i wideoamatora)$”) pojawiło się wiele nowości. Mamy do dyspozycji Media Downloadera, który upraszcza importowanie plików wideo z urządzeń zewnętrznych (w tym z kamer cyfrowych, odtwarzaczy DVD, a nawet telefonów Nokia podłączonych przez PC Suite). Można zaimportować pliki ASF, MOD czy VOB. Zbiory umieszczane są w wybranym katalogu i jeśli próbujemy wczytać je powtórnie, program pobierze je już z dysku, co oszczędza czas. Ten sam Downloader współpracuje też z Photoshopem, choć ma wtedy nieco inny interfejs.

Dźwięk naszych produkcji poprawi się dzięki obsłudze standardu Dolby Stereo, a podczas authoringu płyty DVD skorzystamy z animowanego tła i przycisków oraz własnej muzyki. Gotowa płyta będzie wyglądać nie gorzej niż film kupiony w sklepie, również pod względem długości – nagramy nawet cztery godziny materiału na płycie dwuwarstwowej. Podczas pracy nad menu płyty wypada skorzystać z Photoshopa Elements, ponieważ każdy wzorzec menu daje się edytować w tym programie. Można tam też tworzyć nowe projekty. Klatkę filmu łatwo wyeksportujemy do Photoshopa, a po edycji znów umieścimy ją w projekcie. Równie łatwo przekształcimy w film choćby pokaz slajdów.

Adobe Premiere Elements 2.0,
Adobe Photoshop Elements 4.0
Wymagania: Windows XP/Media Center, ok. 5 GB na dysku
korzystna cena, bardzo duże możliwości, bardzo wygodna i intuicyjna obsługa
wymagana obsługa SSE2 dla Premiere’a, działanie obu aplikacji tylko pod Windows XP/Media Center
Cena: ok. 480 zł (za pakiet)
www.adobe.com

Dla wygody użytkownika środowisko pracy daje się niemal dowolnie modyfikować, a w razie potrzeby przywracać do standardowego wyglądu. Możemy też utworzyć grupy zagnieżdżonych paneli o dowolnych wymiarach albo umieścić je w osobnych oknach. Reszta Pulpitu dostosuje się do tych ustawień.

Nowością jest też Project Archiver, czyli narzędzie do łatwego gromadzenia wszystkich elementów projektu i przenoszenia ich na inną maszynę. Stworzone archiwum może być edytowane w dowolnej chwili. Z użytych efektów wygenerujemy wzorce, które wykorzystamy zawsze, ilekroć zajdzie potrzeba powielenia samodzielnie przygotowanych projektów. Zanim użyjemy przejść między klipami, warto podejrzeć efekty ich działania w pomniejszonym podglądzie.

Rzecz jasna poprawiono również to, co już działało. Po podłączeniu do komputera urządzenia DV program rozpoznaje na nim wszystkie klipy, importuje je do projektu i rozmieszcza na ścieżkach. Podczas tworzenia płyty DVD możemy dodać do niej elementy, które zwykle widzimy na ekranach kinowych w wersjach reżyserskich czy opracowaniach typu “Jak powstawał film”, a nawet ukrytych bonusach. Rozbudowano też opcje służące do tworzenia tytułów i tzw. list płac – wzbogacimy je teraz nowymi efektami.

Wszystko to działa bardzo inspirująco, ale nie na właścicieli komputerów wyposażonych w procesory w rodzaju mobilnego Bartona, nieobsługujących zestawu instrukcji SSE2 – na takich to maszynach nie da się uruchomić instalatora. Trochę utrudniło mi to pracę nad artykułem. Nie nacieszą się programem również ci, którzy nie mają Windows XP lub napędu DVD – produkty Adobe przestają się mieścić na zwykłych płytach CD.

Fotosklep po raz czwarty

Jako człowiek wychowany na profesjonalnym Photoshopie prawie od jego narodzin zwykle patrzę z rezerwą na “domowe” wersje programów graficznych. Tym razem jednak moje obawy okazały się nieuzasadnione, bo nowy Elements to kawał solidnego narzędzia. Różnice między nim a jego profesjonalnym bratem są – poza wyglądem interfejsu i inną jego organizacją – dostrzegalne raczej dla zawodowców i nawet zaawansowanym amatorom nie utrudnią życia. Brakuje tu np. trybu barwnego CMYK oraz obróbki skali tonalnej za pomocą krzywych.

A co jest? Są nowe narzędzia magiczne, jak choćby np. Magic Selection Brush, który bardzo ułatwia wybieranie obiektów na zdjęciu. Wystarczy rozmieścić na obiekcie (niekoniecznie dokładnie) kilka punktów, a program wykryje krawędzie i obwiedzie je selekcją. Działa to całkiem dobrze, choć oczywiście na mało kontrastowych plamach zawodzi. Magic Object Extractor wycina z kolei obiekty z tła, działając na podobnej, intuicyjnej zasadzie. Wprowadzono też narzędzie do korygowania tonacji skóry – automatycznie albo za pomocą suwaków składowych koloru.

Usuwanie efektu czerwonych oczu może odbywać się automatycznie podczas importu pliku lub wsadowo, po zaznaczeniu większej liczby zbiorów w edytorze lub organizerze (przeglądarce plików). Z kolei typowe dla tańszych cyfraków purpurowe obwódki wokół kontrastowych obiektów usuwamy, zaznaczając przebarwiony obszar i wykonując operację Defringe. Inna, dość często wykonywana operacja to prostowanie “walących się” budynków czy krzywego horyzontu. Wystarczy narysować linię, która ma być pionowa lub pozioma, a program wyrówna do niej obrazek. Wprowadzono też menu krojów pisma z podglądem.

Nie jesteśmy mieszkańcami USA, Kanady ani Japonii, więc tylko jako ciekawostkę potraktujemy możliwość zamawiania odbitek wprost z programu. W tym celu wystarczy przeciągnąć obrazek do okna Order Prints. Oby kiedyś ta ciekawa opcja była dostępna także w naszym kraju.

Ponieważ ostatnio na popularności zyskuje Windows Media Center, Adobe zdecydowało się skorzystać z niektórych jego funkcji. Mamy więc do dyspozycji np. pokazy slajdów wykonywane wprost z programu i sterowane standardowym pilotem, jakim obsługuje się WMC. Obrazki możemy oglądać również na ekranie telewizora.

Pojawiła się ciekawostka o nazwie Face Tagging. To pożyteczne narzędzie wynajduje w wybranych plikach twarze ludzi, umieszcza je w osobnych miniaturkach i pozwala opisać. Później wystarczy podać np. nazwisko czy ksywkę, a program wskaże wszystkie obrazki, na których widnieje wzmiankowana osoba. Eksperymenty wykazały, że znajdowane są nawet twarze osób częściowo zasłoniętych bądź widzianych lekko z tyłu czy z boku, co czyni algorytm bardzo uniwersalnym narzędziem do zarządzania zbiorami fotek naszych przyjaciół. Rzecz jasna zdjęcia można też wyszukiwać według zapisów metadanych, takich jak EXIF czy IPTC.

Pakiet sprawia naprawdę dobre wrażenie, choć szkoda, że nie da się go zainstalować na maszynach pracujących pod systemami starszymi niż Windows XP. Cena nie jest wygórowana, zatem można go spokojnie polecić.

Więcej:bezcatnews