Orwell po chińsku

Tak, wiem – innowacyjność przedstawicieli rządu Chin w zakresie rozwoju Sieci od zawsze powalała na kolana. Nie inaczej jest i tym razem. Okazało się, że trybunom ludowym Państwa Środka nie jest w smak, że cały ruch sieciowy generowany przez ten kraj przechodzi przez obce (czytaj: niezbyt łatwe do kontrolowania) serwery DNS. Postanowili więc utworzyć własny język tłumaczenia nazw domen na numery IP. Co to oznacza w praktyce? Otóż nowy system będzie dotyczył chińskich domen.cn, .com oraz.net, a internauci, którzy zechcą wejść na umieszczone pod takimi adresami strony, nie będą surfować via serwery DNS kontrolowane przez Internet Corporation for Assigned Names and Numbers (ICANN).

ICANN – władca Internetu

Do chińskich notabli nagle dotarło, że sytuacja, w której jedna duża organizacja kontroluje cały ruch sieciowy, jest po prostu nie do zaakceptowania. Dziwię się tylko, że tak późno.

Bo o ICANN-ie można śmiało powiedzieć, że jest zarządcą globalnej Sieci. Do obowiązków tej organizacji należą administrowanie adresami IP, zarządzanie domenami i serwerami DNS najwyższego poziomu (root), przyznawanie parametrów protokołom internetowym oraz rejestracja numerów portów. Dodajmy do tego, że ICANN – pierwotnie agencja rządowa USA – dziś jest w prywatnych rękach: należy do spółki zarejestrowanej w Kalifornii. Niemniej wpływ Departamentu Handlu USA na ICANN wciąż jest bardzo duży.

Fakty te skłaniają do przyjęcia tezy, że działania podjęte przez Chiny nie są całkowicie pozbawione sensu. Co więcej, dążenia dalekowschodniego tygrysa w dużej mierze pokrywają się z propozycjami innych państw, wysuwanymi na forum ONZ. Dotyczą one np. zlikwidowania ICANN-u i powołania na jego miejsce Globalnej Rady Internetu – wpływ na to ciało miałyby wszystkie państwa zrzeszone w ONZ. Przypomnijmy, że podczas szczytu tej organizacji w Tunisie (listopad ubiegłego roku) lobby amerykańskiemu udało się jednak przeforsować status quo – powołano jedynie ciało doradcze ICANN-u (Internet Governance Forum), a Internet pozostał w rękach Stanów Zjednoczonych. Czyżby chińska ofensywa była więc reakcją na bierność i “układowość” ONZ-etu?

Ukryte intencje

I tak, i nie. Dlaczego “tak”, już Państwo wiedzą. Pozostaje zwrócić uwagę na fakt, że Chiny zawsze wykazywały się aktywnością w zakresie ograniczania swobód obywatelskich, w tym dostępu do informacji. Duże firmy, chcąc zaistnieć na tamtejszym rynku, muszą współpracować z rządem, czy to w zakresie demaskowania dysydentów (Yahoo!), czy też cenzurowania zasobów Sieci (Google). Teraz Chińczycy dostali w prezencie od ONZ-etu pretekst do utworzenia języka translacji adresów IP i co za tym idzie – wypracowania doskonałego systemu kontroli Internetu. Współczuję obywatelom Chin, którzy nawet nie wiedzą, że sukces tego kraju jest okupiony utratą ich wolności. Bo skąd mają wiedzieć?