Chińskie podróbki znanych urządzeń

Na zdjęciu w ofercie iPod. W opisie: odtwarzacz MP4 jak iPod. Takie urządzenie znaleźliśmy na Allegro. Czym się różni od prawdziwego iPoda? Ma wbudowane radio, obsługuje karty microSD, do tego ma aparat (rozdzielczość 2 Mpix) oraz głośniki. Tego wszystkiego nie znajdziemy w oryginalnym urządzeniu firmy Apple, a kosztuje ono prawie dwa razy więcej od podróbki. Odtwarzacz zaintrygował nas na tyle, że postanowiliśmy go kupić i porównać z oryginalnymiPodem. Zrodziło się także pytanie: czy producenci podróbek są już na tym etapie, że usprawniają kopiowane urządzenia? I jak w ogóle wygląda chiński rynek podróbek, o którym tyle się ostatnio mówi?

Apple iPod nano

Niewielki odtwarzacz Apple’a nie grzeszy mnogością funkcji, ale nie można mu odmówić dobrej jakości dźwięku i solidnego wykonania. Dla wielu jest synonimem idealnego odtwarzacza cyfrowej muzyki.

*

Cena wersji z 4 GB pamięci to ok. 450 zł, za edycję z 8 GB trzeba zapłacić ok. 570 zł

*

Jakości dźwięku iPoda nano nie można wiele zarzucić – w naszym teście w tej kategorii otrzymał 91 punktów na 100

*

Zmierzony czas pacy na bateriach przekracza 25 godzin, co jest dobrym wynikiem

*

Transfer plików do i z urządzenia odbywa się sprawnie – średnie wyniki to odpowiednio 3,5 MB/s i 4,3 MB/s

*

W naszym teście odtwarzaczy model iPod nano 4 GB uplasował się na 22. miejscu

Kopia iPoda nano

Na podstawie zamieszczonego na aukcji zdjęcia w pierwszej chwili trudno odróżnić podróbkę od oryginału. Front wygląda niemal identycznie – dopiero po dokładnym przyjrzeniu się dostrzeżemy napis pod wyświetlaczem nieobecny w oryginale. Z tyłu różnice są większe, bo zamiast logo Apple’a znajdziemy… obiektyw cyfrowego aparatu.

*

Cena pozornie okazyjna, bo o 200 zł niższa od ceny oryginału

*

Jakość dźwięku rozczarowuje – w naszej ocenie 82 punkty na 100, czyli jeden z gorszych wyników

*

Zmierzony czas pracy na bateriach to zaledwie 7 godzin – nieporównywalnie gorzej niż iPodB

*

Transfer plików z komputera do urządzenia jest straszliwie wolny – średnia wartość wynosi poniżej 0,5 MB/s. W drugą stronę jest lepiej – trochę ponad 4 MB/s

*

Dodatkowe, nieobecne w oryginale funkcje – niewiele pomogły. Podróbka plasuje sie dopiero na 124. miejscu

Z Chin do Polski

Sprawdziliśmy, jak producenci podróbek kopiują elektroniczne urządzenia i ile czasu mija, nim pojawią się one wśród ofert na polskich aukcjach. Pomocne okazały się wyniki śledztwa przeprowadzonego na zlecenie koncernu Samsung. Kierownictwo koreańskiego potentata na rynku audio-wideo, zmęczone stratami sięgającymi miliarda dolarów rocznie spowodowanymi zalewaniem rynku przez podróbki jego produktów, postanowiło zatrudnić detektywów.

Detektywi wytropili producentów podróbek, prześwietlając sieć firm dostarczających fałszywe telefony z logo Samsunga sprzedawcom detalicznym. Udało im się też poznać metody wykorzystywane przez fałszerzy. Dowiedzieli się nie tylko, w jaki sposób zdobywają onii plany wchodzących dopiero na rynek urządzeń, ale także w jaki sposób są one później produkowane oraz jakimi kanałami się je dystrybuuje.

Obraz, jaki wyłonił się ze specjalnego raportu, wprawił decydentów Samsunga w osłupienie. Byli pod takim wrażeniem stopnia zorganizowania producentów podróbek, że… zaproponowali im pracę. Ci jednak odmówili. Kopiowanie produktów koncernu było dla nich dużo bardziej intratnym zajęciem.

W sprzedaży po 3 miesiącach

Praca fałszerzy zaczyna się, gdy pojawią się pierwsze doniesienia o nowym urządzeniu. Starają się zdobyć na jego temat jak najwięcej informacji, śledzą wszystkie pojawiające się wiadomości i plotki. Próbują oczywiście pozyskać prototypy urządzeń, np. płacąc pracownikowi prawdziwego producenta, by je dla nich ukradł. Jeśli to się nie uda, wówczas wysyłają swoich przedstawicieli na wszelkie możliwe targi, gdzie pokazywane jest urządzenie. Mają oni za zadanie zdobyć jak najwięcej informacji i wykonać możliwie wiele fotek danego sprzętu. Gdy produkt trafia wreszcie do sprzedaży, to oszuści są wśród pierwszych kupujących.

Niezależnie od tego, w jaki sposób uda się zdobyć urządzenie, dalszy scenariusz jest we wszystkich wypadkach podobny. Fałszerze zatrudniają zespół składający się z od 20 do 40 inżynierów, którzy rozkładają produkt na czynniki pierwsze. Równocześnie zespół programistów pracuje nad oprogramowaniem. W zależności od konkretnego przypadku, przystosowują kupiony software bądź piszą go zupełnie od nowa. Często jako bazę wykorzystują też ogólnodostępne systemy bazujące na Linuksie.

Oba zespoły – sprzętowy i programowy – na wykonanie swoich zadań potrzebują około miesiąca. Równolegle z nimi pracują także osoby odpowiedzialne za stworzenie takich elementów, jak obudowy, opakowania czy instrukcje.

Wszystko jest gotowe do rozpoczęcia produkcji już około 8 tygodni po tym, jak inżynierzy rozpoczną pracę. Gdy przedsiębiorcy mają w ręku kompletne plany urządzeń i gotowe oprogramowanie, zlecają ich produkcje fabryce zajmującej się wytwarzaniem danego typu urządzeń. Według ustaleń Samsunga, po wyprodukowaniu około 30 tys. Sztuk zmieniają fabrykę, by uniknąć wykrycia.

A ile czasu musi minąć, nim takie urządzenia będzie można kupić w Polsce? “Na ogół po złożeniu przez nas zamówienia i przelaniu pieniędzy za fakturę Chińczycy potrzebują jeszcze kilku dni na spakowanie i wysłanie towaru” – mówi nasz rozmówca, który od kilku lat trudni się sprowadzaniem elektroniki wszelkiej maści z Państwa Środka. W związku z tym, że zdarza mu się także handlować podróbkami, woli zachować anonimowość.

Trzeba oczywiście doliczyć jeszcze czas potrzebny na transport. “Statkiem będzie taniej, ale trzeba liczyć się ze sporym opóźnieniem, w przypadku elektroniki to nie ma sensu, dlatego my wszystko ściągamy drogą lotniczą. W praktyce zajmuje to trzy, cztery dni” – przyznaje nasz rozmówca.

Pozostaje jeszcze cło, na którym zdarza się, że taki transport może zostać zatrzymany na dłużej. Można zatem założyć, że zanim telefon, odtwarzacz czy inne podrobione urządzenie trafi do polskiego sklepu albo na aukcję, musi minąć raptem… około 10 tygodni. Niecałe 3 miesiące. Tymczasem wielkie koncerny często mają kilkumiesięczny poślizg (w stosunku do USA i Europy Zachodniej), wprowadzając produkty na nasz rynek.

Oryginał imitacją podróbki

Nie dziwi więc fakt, że niekiedy to podróbki pojawiają się na rynku pierwsze, a nie oryginalne urządzenia. Koronnym tego przykładem jest iPhone, na który wciąż musimy czekać, jeśli nie chcemy kupować urządzenia ściągniętego zza granicy. W sumie: przynajmniej kilkanaście miesięcy. To wystarczająco dużo czasu, by wyprodukować, sprowadzić i sprzedać mnóstwo podróbek tego rynkowego hitu. Tak właśnie stało się także z telefonem LG Chocolate. Na Dalekim Wschodzie był wyczekiwany z niecierpliwością, a gdy pojawił się w sprzedaży, stał się rynkowym przebojem. Najpierw w rodzimej Korei Południowej, a wkrótce potem w Chinach.

Rzecz w tym, że urządzenia sprzedawane w Chinach wcale nie pochodziły z fabryk LG. Wprawdzie wyglądały identycznie, miały też te same funkcje i sposób nawigacji, jednak wytwarzali je anonimowi producenci, którzy skopiowali koreańskie urządzenie i sprawniej wprowadzili je na rynek.

Efekt był taki, że gdy cztery miesiące później nowy gadżet LG zadebiutował na chińskim rynku… został potraktowany jako podróbka! Sprzedawcy i klienci chętniej wybierali imitację, bo oryginał – choć lepszy jakościowo – był sporo droższy.

Bezsilni giganci

Wielkie koncerny tracą przez obrotnych Chińczyków miliardy dolarów. Choć te potężne firmy dysponują olbrzymią gotówką i rozległymi wpływami, to i tak są bez szans w starciu z producentami podróbek. Gdy nawet uda się nakłonić komunistyczne władze do zamknięcia jednej fabryki, na jej miejsce natychmiast pojawia się kolejna.

Producenci starają się zminimalizować straty, planując premiery swoich produktów jednocześnie na całym świecie. Dotąd bowiem nie udało się wypracować żadnej innej skutecznej metody walki z tą plagą. Do zastosowania tej samej strategii przed laty zostały zmuszone studia filmowe. Wcześniej premiery hollywoodzkich hitów pojawiały się nad Wisłą nawet z kilkumiesięcznym opóźnieniem w stosunku do Stanów Zjednoczonych czy krajów zachodniej Europy. Efekt był taki, że niecierpliwi kinomani kupowali nielegalne kopie filmów albo ściągali je z Internetu. Wprawdzie piraci wciąż mają się świetnie, jednak udało się w ten sposób choć częściowo ograniczyć powodowane przez nich straty.

Od T-shirtów do samolotów

W latach 80. XX wieku Chiny słynęły z masowej produkcji T-shirtów, które nadawały się właściwie tylko do tego, by wycierać nimi kurz. Później poprawiono jakość, ale przez długi czas podrabiano głównie ciuchy i buty. Dzisiaj, według firmy konsultingowej A.T. Kearney, Chińczycy z powodzeniem kopiują nawet viagrę, procesory czy skomplikowane urządzenia służące do pomiarów geologicznych lub wykorzystywane w przemyśle.

Ale na tym nie koniec. Błyskawiczny rozwój gospodarki Państwa Środka powoduje, że równie szybko rośnie zapotrzebowanie na samochody. O ile Polska i inne kraje doganiające zamożny Zachód na masową skalę ściągały tanie auta z zagranicy, to Chińczycy znaleźli inne rozwiązanie: popyt w dużej mierze zaspokajają własnymi siłami. Zamiast importować, kopiują zachodnie wzorce i sprzedają auta pod własną marką za ułamek ceny oryginałów.

Niektórzy producenci imitacji stali się na tyle bezczelni, że… pokazują swoje samochody na targach motoryzacyjnych, zaledwie kilka kroków od stoisk firm, których projekty kopiują. Głośnym echem odbił się konflikt pomiędzy koncernami BMW i Mercedes-Benz a chińskim producentem samochodów, firmą Shuanghuan. Chińczycy masowo tworzyli klony niemieckich aut na swój rynek, ale to im nie wystarczyło… Postanowili je eksportować także do Niemiec. Jednak tego nasi zachodni sąsiedzi nie zdołali już przełknąć. Koncerny wniosły sprawę do sądu w Monachium, a ten w czerwcu wydał zakaz sprzedaży na terenie Niemiec chińskich aut, takich jak model Shuanghuan CEO do złudzenia przypominający BMW X5.

Co ciekawe, na celowniku wyspecjalizowanych grup fałszerzy są także produkty rosyjskie, a dokładniej… samoloty myśliwskie. Stworzony przez Chińczyków myśliwiec nie jest jednak stuprocentową kopią, gdyż – według nowego producenta – ma on poprawioną awionikę. Podobno oryginalna rosyjska była niedopracowana.

Skopiować… koncern

W błędzie jest ten, kto myśli, że wierne skopiowanie całego samochodu czy samolotu to szczyt możliwości chińskich producentów. Dwa lata temu szefowie koncernu NEC – produkującego między innymi monitory – przeżyli jeszcze większy szok niż ich koledzy z Samsunga. Długie śledztwo wykazało, że w Chinach kopiowano niemal wszystkie ich produkty. Oklejano je oryginalnym logo, a wszystkie urządzenia miały swoje numery seryjne… a nawet adresy oddziałów firmy NEC.

Koncern przeprowadził śledztwo, gdy zaczęło pojawiać się coraz więcej skarg i reklamacji jego produktów… które wcale nie pochodziły z jego fabryk. Okazało się, że w Chinach powstała… kopia całej struktury firmy NEC. Dysponowała ona tak samo zorganizowaną siecią dystrybucyjną i współpracowała z ponad 50 fabrykami. Jej pracownicy nosili nawet wizytówki firmy NEC!

Koncern zwrócił się do władz o interwencję. W efekcie skonfiskowano ponad 50 tys. produktów. W rzeczywistości podróbki produkowane są nadal, z tą różnicą, że brak na nich logo NEC.

Z jakością na bakier

A co z naszym odtwarzaczem? Na żywo łatwiej jest odróżnić go od iPoda niż na zdjęciu. Podróbka okazała się prawie dwukrotnie większa od oryginału. Uderza też tandetne wykonanie. Mimo to postanowiliśmy dokładnie przetestować urządzenie w naszym profesjonalnym laboratorium oceniającym jakość dźwięku.

Okazało się, że chcąc oszczędzić około 200 złotych (bo mniej więcej tyle wynosi różnica w cenie obu urządzeń), musimy pogodzić się ze znacznie obniżoną funkcjonalnością urządzenia. Jedynym elementem, który pod względem jakości nie różni się bardzo od iPoda, jest wyświetlacz – oba mają zbliżoną rozdzielczość. W podróbce brakuje jednak osłony przed rysowaniem.

Sporo też trzeba cierpliwości wgrywając pliki do pamięci urządzenia. Dostępne 4 GB pamięci to sporo miejsca – można zmieścić niejeden album, lepiej jednak zostawić urządzenie podłączone do komputera i zacząć robić coś innego. Przerzucanie plików trwa bowiem niemal 10 razy dłużej niż w przypadku produktu firmy Apple.

Jeszcze gorzej jest z baterią. Apple iPod nano trzeciej generacji w naszym laboratorium na jednym ładowaniu baterii pracował przez 25 godzin. Podróbka? Tylko 7 godzin. Jak na dzisiejsze standardy, to bardzo mało. O jakości dźwięku też trudno powiedzieć cokolwiek dobrego – jest ona zdecydowanie gorsza niż w oryginale. Generalnie pracownicy naszego laboratorium, którzy elektronikę testują na co dzień, w skali od 0 do 100 przyznali urządzeniu 30 punktów, podczas gdy iPod otrzymał 70 punktów.

Kubeł zimnej wody wylano też na fanów chińskiej kopii Chevroleta Spark o nazwie Chery QQ. Niemiecki automobilklub przeprowadził testy zderzeniowe chińskiego auta i oryginału. Rezultat: pasażerowie Sparka odnieśliby obrażenia, ale przeżyliby kraksę. W przypadku QQ przy tej samej prędkości wszyscy zginęliby na miejscu.

Druga Japonia

Czy można więc powiedzieć, że Chińczycy już poprawiają produkty, które kopiują? W przypadku kupionego przez nas odtwarzacza, raczej cofnęli się o kilka lat. Nie zmienia to faktu, że produkcja podróbek pozwala rozwijać tamtejszą myśl techniczną. Ten sam proces odbywał się około 30 lat temu w Korei Południowej, a wcześniej także w Japonii. Kiedyś Japończycy i Koreańczycy podrabiali zachodnie produkty, dzisiaj ścigają Chińczyków kopiujących ich. Chińskie koncerny pojawią się prędzej, niż sądzimy. Ciekawe tylko, kto wtedy będzie podrabiać ich produkty.