Czy Google stoi ponad prawem?

Usenet, zwany po polsku grupami dyskusyjnymi, to żywa skamielina: choć jego początki datują się na lata 80. ubiegłego wieku, doskonale funkcjonuje do dziś, umożliwiając ludziom z całego świata nieskrępowaną wymianę poglądów. Jednak wymiana ta odbywa się bez kontaktu osobistego, a w takich warunkach obowiązuje prawo Godwina, mówiące, że “podczas przeciągającej się dyskusji
1. Podajemy adres email, ktorego uzywaliśmy wysyłając wiadomość na grupy dyskusyjne.
1. Podajemy adres email, ktorego uzywaliśmy wysyłając wiadomość na grupy dyskusyjne.

w Sieci, prawdopodobieństwo przyrównania czegoś lub kogoś do nazizmu albo Hitlera dąży do jedności.”

I tu dochodzimy do sedna sprawy opowieści. Pozorna anonimowość Usenetu połączona z emocjami, które towarzyszą zażartej wymianie myśli i poglądów sprawiają, że ludzie często popełniają posty, których tak naprawdę woleliby, nigdy nie napisać. U zarania, grupy dyskusyjne miały krótką pamięć. Typowy post był dostępny na sieci serwerów przez kilka tygodni lub miesięcy, a potem nieodwracalnie ginął pod natłokiem świeższych. Wszystko zmieniło się wraz z nastaniem ery Google, którego boty od lat 90. ubiegłego wieku regularnie przeczesują grupy dyskusyjne, tworząc archiwum bez dna.

Wskutek ich działalności osoba, która jako nastolotka – powiedzmy 15 lat temu – napisała pod wpływem emocji niecenzuralny post, widzi go do dziś. To oczywiście żaden kłopot. Problem zaczyna się w momencie, gdy post został podpisany prawdziwym nazwiskiem i obecnie ogląda go nie ta osoba, ale mający ją zatrudnić pracodawca, który trafił na niego, zbierając informacje o przyszłym pracowniku.

Oczywiście jeśli umieścimy post na forum internetowym, to nie powinno być problemu z jego usunięciem – wystarczy kontakt z administratorem i dobrze umotywowana prośba. Jednak Usenet nie ma właściciela. I tu trafiamy na przeszkodę, bowiem pisząc wiele lat temu post mogliśmy zakładać, że po jakimś czasie zniknie on z publicznego widoku. Tymczasem dzięki Google będzie on widoczny do końca świata.

Eksperci są zgodni, że trudno będzie zmusić Google do usunięcia wpisu. Aby to zrobić, należałoby wykazać przed sądem, że autor postu, pisząc go wiele lat temu, był przekonany, że wiadomość zniknie po jakimś czasie. Co więcej, nie wydaje się, aby do rozstrzyganie tego sporu odpowiedni był sąd polski. Bardziej prawdopodobne, że będzie to sąd właściwy dla Google, czyli amerykański sąd stanu Kalifornia.

Stanowisko Google jest bardzo ugodowe. Po pierwsze, jeśli użytkownik chce, aby boty nie archiwizowały jego postów, wystarczy, że ustawi tekst »X-No-Archive« w ich nagłówkach. Jeśli zamiast czytnika używamy interfejsu www Google Grups jest jeszcze łatwiej. Wystarczy zalogować się na swoje konto, wyświetlić wysłaną wiadomość, a potem kliknąć link »Więcej opcji | Usuń«.

Gorzej, jeśli list wysłaliśmy z konta, które już nie istnieje, co jest normą dla postów sprzed lat. Ale i na to jest rada w postaci mało znanego narzędzia do usuwania starych postów – patrz ramka poniżej. Całość działa w ten sposób, że najpierw wskazujemy wpisy, które chcemy usunąć, a potem podajemy powód i piszemy oświadczenie, w którym stwierdzamy, iż mamy prawo do zarządzania nimi. Resztą zajmuje się Google, który podejmuje personalne decyzje: usunąć czy nie. Jeśli odpowiedź brzmi “nie”, może być ciężko, bo do Kalifornii kawał drogi.

Jak usunąć prehistoryczne posty z systemu Google Groups

Google udostępnił polskojęzyczne narzędzie do usuwania starych postów. Uruchomimy je, wpisująć w dowolną przeglądarkę internetową adres: groups.google.com/groups/msgs_remove.

1. Podajemy adres email, ktorego uzywaliśmy wysyłając wiadomość na grupy dyskusyjne.
2. Znajdujemy adresy  wiadomości do usunięcia, odszukując je w Google, a potem wybierając link »Więcej opcji | Pokaż oryginalną wiadomość«
3. Jeśli adres email  jest tym, który podano przy wysyłce postów, system przygotowuje je do usunięcia.
4. Podajemy dane kontaktowe i przygotowujemy oświadczenie stwierdzające, że mamy prawo do usunięcia postu.
5. Na podany adres  przychodzi email z linkiem potwierdzającym. Klikamy go, a Google informuje, że nasz wniosek zostanie rozpatrzony w ciągu 24 godzin.

Więcej:trendy