Kradli w USA, wypłacali w Katowicach

Podinspektor Artur Kubiak z Komendy Wojewódzkiej Policji w Katowicach siedział za biurkiem, wpatrując się w zdjęcie młodego mężczyzny wykonane przez bankomatową kamerę: wysokie czoło, owalna twarz z wydatnym podbródkiem i wystające łuki brwiowe. Na pierwszy rzut oka mieszkaniec południowej Europy. Ale wystające kości policzkowe i lekko skośne oczy mogły równie dobrze należeć do obywatela którejś z byłych republik Związku Radzieckiego.
CHIP rozpoczyna nową serię artykułów, przygotowaną wspólnie z polską policją – odkrywamy w niej kulisy zatrzymania najgroźniejszych cyberprzestępców.
CHIP rozpoczyna nową serię artykułów, przygotowaną wspólnie z polską policją – odkrywamy w niej kulisy zatrzymania najgroźniejszych cyberprzestępców.

– W każdym razie przed trzydziestką – mruknął Kubiak i sięgnął po wydruk. Email pochodził zza oceanu, z siedziby dużego amerykańskiego banku. Czytając go po raz kolejny, policjant nabrał pewności, że sprawa jest poważna. Nie chodziło o to, że ktoś podjął pieniądze nie ze swojego konta. Problem polegał na tym, że on – lub oni, jeśli była to szajka – robił to regularnie. Zawsze wieczorem, zawsze z tego samego bankomatu w centrum Katowic. W sumie z kont przypadkowych Amerykanów wyciągnięto już 30 tysięcy złotych.

Podinspektor podniósł słuchawkę i wybrał numer aspiranta Głowackiego, który pomagał mu w sprawie. Chwilę rozmawiali, wymieniając w policyjnym slangu poglądy i spostrzeżenia. Kubiak na moment się zamyślił, potem westchnął głęboko. – No więc zasadzka – rzucił w słuchawkę i rozłączył się.

Strzał w 10

Niedzielny wieczór w centrum Katowic. W samochodzie czterech policjantów ubranych po cywilnemu. Na siedzeniu torba z fastfoodem, za szybą kubek z kawą, a na widoku wejście do atrium, w którym ustawiono feralny bankomat. Nic się nie dzieje. I tak siódmy dzień z rzędu.

Dostrzegli ich przed 22. Dwóch barczystych facetów szło wzdłuż pasażu, kierując się w stronę atrium. Jeden z funkcjonariuszy sięgnął po aparat. – Pokaż buźkę – mruknął pod nosem, celując obiektywem w jednego z podejrzanych. Zanim będzie decyzja o zatrzymaniu, trzeba mieć stuprocentową pewność, że zgarną tego, kogo trzeba.

Wyższy z mężczyzn popatrzył w stronę samochodu. To wystarczyło. Policjant zrobił zdjęcie i porównywał je z tym z bankomatu. – To on – rzucił. Dalej wszystko potoczyło się jak w filmie: gdy podejrzani zniknęli w atrium, policjanci odbezpieczyli broń, czując buzującą

w żyłach adrenalinę. Nie wiadomo, na co trafią. Jeśli podejrzani są uzbrojeni, może być strzelanina. A wtedy różnie bywa.

Podejrzani wyszli z atrium i ruszyli pasażem w stronę centrum. Po kilku krokach podbiegło do nich czterech policjantów. Szamotanina trwała krótko i skończyła się obaleniem podejrzanych na ziemię (patrz fotoreportaż po prawej stronie), a szybkie przeszukanie potwierdziło słuszność decyzji o zatrzymaniu – u obydwu mężczyzn znaleziono kilkadziesiąt tzw. białych plastików, czyli kart kredytowych bez nadruku. To wystarczyło, żeby osadzić ich prewencyjnie na 48 godzin w Policyjnym Dziale Osób Zatrzymanych.

Dzieci kapitana Nemo

Wyglądali na Serbów, Chorwatów albo Włochów. Niestety, nie rozumieli żadnego z tych języków. Nie rozumieli również, gdy mówiono do nich po polsku, angielsku, niemiecku, francusku i jeszcze w kilku innych językach. Przynajmniej przez pierwszych 30 godzin aresztu. Później jeden z osadzonych powiedział, że jest Rumunem, i zażądał tłumacza.

Pojawił się, a właściwie pojawiła się – tłumaczka – po kilku godzinach. Na początku ustaliła personalia podejrzanych: Aurelian P. i Florian G., obywatele Rumunii. Dowody tożsamości mieli – jak twierdzili – ale nie przy sobie, lecz u przyjaciółki, u której mieszkali w Katowicach. Nazywała się Ewelina B. Adresu nie chcieli podać. Tłumaczka zauważyła, że obydwaj starają się chronić Ewelinę B.

Zdobywanie dowodów

Złapać to jedno, a wykazać winę to drugie. Doprawdy nie wiadomo, co jest trudniejsze w policyjnym fachu. Dlatego aspirant Głowacki wpadł na pomysł, żeby przeprowadzić eksperyment procesowy. W obecności pracownika PKO BP, do którego to banku należał bankomat, wypłacono z niego kwotę 0 zł, używając do tego kart zarekwirowanych Rumunom. Chodziło o to, żeby sprawdzić, że dają one fizyczną możliwość operacji na kontach. No i dawały.

W tym samym czasie szef zespołu, czyli podinspektor Kubiak, kontaktuje się z biegłym sądowym ze Słupska, specjalistą od kart kredytowych. Wysyła mu plastiki. Odpowiedź nadchodzi po kilku dniach. Biegły ustalił, że karty magnetyczne zaprogramowano za pomocą urządzenia MSR 206. Udało mu się też odczytać ich numery, a nawet adresy osób poszkodowanych w USA. Dane zgadzały się z informacjami z amerykańskiego banku.

– Tylko, co dalej? – powiedział do siebie Kubiak, przeglądając pracę eksperta. Pytanie było jak najbardziej uzasadnione. Co z tego, że znalezione przy Rumunach karty otwierały amerykańskie konta. Wystarczy przecież, że wykażą się odrobiną inteligencji i powiedzą, iż znaleźli plastiki na ulicy. O co się ich wtedy oskarży? Bo przecież na pewno nie

o oszustwo ani próbę wyłudzenia.

Z wizytą u Eweliny B.

Osadzeni w areszcie Rumuni z dnia na dzień stawali się coraz bardziej rozmowni. Wracały im też umiejętności lingwistyczne – okazało się, że poza rumuńskim całkiem nieźle posługują się angielskim. W każdym razie na tyle nieźle, żeby powiedzieć – już bez pośrednictwa tłumaczki – gdzie mieszka Ewelina B.

Kubiak błyskawicznie występuje do prokuratora o nakaz rewizji i uzyskuje go jeszcze tego samego dnia. Kilka godzin później ekipa śledcza stoi już przed drzwiami Eweliny z nakazem przeszukania. Otwiera około trzydziestoletnia kobieta. Wchodzą bez problemu.

W środku ich uwagę przykuwa coś w rodzaju małego atelier. Jest kamera i akcesoria erotyczne, a Ewelina wyznaje, że – całkowicie zgodnie z prawem – otworzyła biznes: rozbiera się przed kamerą i transmituje obraz do Sieci. Jeśli ktoś chce popatrzeć, to wysyła SMS. Policjanci specjalnie nie chcieli. Przyszli tu po dowody mogące obciążyć Rumunów. Znaleziony w łazience 50-centymetrowy silikonowy penis nim nie był – służył Ewelinie do pracy zarobkowej. Jednak szybko udało się odnaleźć dowody tożsamości podejrzanych i coś, co w przyszłości ich definitywnie pogrąży: laptopa. Lecz zanim powiemy,

o co chodzi, mała dygresja.

Informatyka śledcza

Fragment ekspertyzy od firmy Mediarecovery, na którym widać, że Rumuni używali urządzenia do programowania kart kredytowych.
Fragment ekspertyzy od firmy Mediarecovery, na którym widać, że Rumuni używali urządzenia do programowania kart kredytowych.

Komputery to bardzo niepewne dowody, jeśli traktować je bez należytego szacunku. To zrozumiałe, bo przecież zapisać można na nich wszystko. A wtedy adwokat może wysunąć na sprawie argument, że materiał dowodowy został sfabrykowany w celu pogrążenia jego klienta. I jest to bardzo rozsądna linia obrony.

Przykładowo, aby sąd mógł przyjąć jako dowód pliki na dysku twardym, nie można na nim zapisać nawet pojedynczego bitu informacji po dacie zabezpieczenia. Tymczasem każde uruchomienie systemu operacyjnego – obojętnie, czy to Windows, Linux, czy Mac OS – to przecież mnóstwo informacji, które zostaną odczytane, ale również zapisane na dysku.

Z tego powodu policja na całym świecie, gdy chce użyć komputera jako dowodu, najczęściej korzysta z usług firm wyspecjalizowanych w informatyce śledczej, które posługują się narzędziami akceptowanymi przez procedury sądowe.

Niezbite dowody

Aby zarekwirowany dysk twardy został uznany za dowód w sądzie, wszystkich operacji na nim należy dokonywać za pomocą blokera.
Aby zarekwirowany dysk twardy został uznany za dowód w sądzie, wszystkich operacji na nim należy dokonywać za pomocą blokera.

Laptop znaleziony u Eweliny B. trafił do katowickiej firmy Mediarecovery. A tam po podłączeniu blokera, czyli urządzania pozwalającego na odczyt danych z dysku bez zmiany jego stanu, udało się ustalić, że do laptopa przyłączono niedawno urządzenie do programowania kart magnetycznych MSR 206. Czyli to samo, którego ślady działania na kartach odnalazł biegły ze Słupska.

To bardzo mocny dowód, ale jeszcze niewystarczający. Ten ostatni pojawił się, gdy analitycy firmy odzyskali logi programu do obsługi MSR 206. Aplikację usunięto, ale niedokładnie. W efekcie specjaliści z Mediarecovery wyciągnęli z Rejestru systemowego numery kart, które zaprogramowano, używając komputera Rumunów. Nie trzeba dodawać, że odpowiadały one tym, za pomocą których nielegalnie podejmowano pieniądze z katowickiego bankomatu  i które znaleziono przy podejrzanych tuż po policyjnej zasadzce.

Mając tak mocne dowody, podinspektor Kubiak i aspirant Głowacki mogli twardo rozmawiać z podejrzanymi. Najpierw oskarżyli ich z artykułu 286 par. 1 kodeksu karnego – oszustwo, później kwalifikację czynu zmieniono na art. 310 par. 1 kk – fałszowanie środków płatniczych. A za to grozi już kara do 25 lat pozbawienia wolności.

Epilog

Po usłyszeniu zarzutów i zrozumieniu ich wagi podejrzani zmienili taktykę

i zaczęli się wzajemnie obciążać. Obydwaj jednak konsekwentnie bronili striptizerki. Obecnie, po dwóch latach, sprawa ciągle jest w toku, a osadzeni w areszcie czekają na wyrok sądowy.

Jak złodzieje fałszują karty kredytowe

Prawie wszystkie elementy służące do podrabiania kart kredytowych można kupić całkowicie legalnie. Wyjątek stanowią parametry dostępu do kont, które złodzieje zdobywają przez Internet.

Białe plastiki
Czyste karty magnetyczne są dostępne w legalnym obrocie i często używane np. przez firmy do nadzorowania godzin pracy.

Programator MSR 206
Do stworzenia duplikatu autentycznej karty kredytowej, wystarczy to urządzenie, program i prawdziwe dane kont bankowych.

Oprogramowanie
Producent MSR 206 dostarcza z tym urządzeniem aplikację, która nadaje się też do programowania kart kredytowych.

Numery kart kredytowych
Komplet informacji niezbędnych do fałszerstwa stanowią numer karty, jej kod PIN i tak zwany numer CVV2. Złodzieje zdobywają je w Internecie. Gdzie i za ile można je kupić, dowiadują się na odpowiednich kanałach IRC albo forach.