Web 2.0 wychodzi poza Sieć

W maju 1999 roku grupa naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkley wpadła na niecodzienny pomysł. Prowadzący niedoinwestowany projekt poszukiwania życia pozaziemskiego – SETI – potrzebowali potężnego komputera do analizowania danych z nasłuchu przestrzeni kosmicznej. Jednak superkomputery kosztują majątek. Zamiast zbierać pieniądze, poprosili ludzi z całego świata, by ci podzielili się z nimi mocą obliczeniową swoich komputerów. W projekt zaangażowały się setki tysięcy wolontariuszy z całego świata. I choć do dzisiaj nie udało się znaleźć kosmitów, grupa badaczy kosmosu udowodniła, że przetwarzanie rozproszone – bowiem takie miano zyskała owa metoda – może przynieść nie gorsze rezultaty niż użycie superkomputera.
notebook wyświetlający zmiany sejsmiczne

18 kwietnia 1906 roku San Francisco nawiedziło najsilniejsze w historii trzęsienie ziemi. Setki tysięcy ludzi straciły dach nad głową, a dziesiątki tysięcy odniosły obrażenia. Choć dzisiaj i tak nie potrafilibyśmy zapobiec temu trzęsieniu, to dzięki systemowi wczesnego ostrzegania moglibyśmy zmniejszyć liczbę ofiar.

Obecnie każdy chętny może pomóc np. w rozszyfrowywaniu struktur protein (Predictor@home), dedukowaniu sekwencji DNA konkretnych protein (Proteins@home), przewidywaniu zmian klimatycznych w XXI wieku (Climateprediction.net) albo w próbach symulowania ruchu cząsteczek w Wielkim Zderzaczu Hadronów należącym do ośrodka CERN (LHC@home).

Powstają także nieco bardziej nowatorskie projekty. Do najbardziej udanych trzeba zaliczyć Folding@home. To wspólne przedsięwzięcie naukowców z Uniwersytetu Stanforda oraz firmy Sony, które ma na celu analizowanie mało znanych chorób. Zamiast z komputerów korzysta się tu z konsoli PlayStation 3. 700 tys. użytkowników sprawiło, że we wrześniu 2007 roku Folding@home osiągnął moc obliczeniową 1 petaflopa i tym samym pobił rekord świata, jeśli chodzi o przetwarzanie rozproszone.

Internauci tworzą Internet

Tym, co absolutnie zrewolucjonizowało Internet, okazał się trend Web 2.0. To modne ostatnio pojęcie pojawiło się już w 2001 roku, choć wówczas niewiele osób przykładało do niego wagę. Web 2.0 to Internet tworzony przez internautów, czyli strony, których zawartość przygotowują odwiedzający je użytkownicy. Właśnie ten prosty pomysł zaowocował powstaniem najważniejszych miejsc w dzisiejszej Sieci, takich jak Wikipedia.org, MySpace.com czy YouTube.com.

Nic więc dziwnego, że grupa wizjonerów próbuje wykorzystać ideę Web 2.0 także w realnym życiu.

MacBooki kontra trzęsienie ziemi

Jedną z takich osób jest sejsmolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Riverside – Elizabeth Cochran. Wpadła ona na pomysł wykorzystania MacBooków jako… sejsmografów. Wszystko za sprawą niepozornego czujnika montowanego w większości przenośnych komputerów firmy Apple. Akcelerometr, tak bowiem nazywa się owo urządzenie, ma za zadanie chronić przed uszkodzeniem dysk twardy. Gdy komputer spada, urządzenie wykrywa powstające przy tej okazji wstrząsy i zatrzymuje talerz dysku w bezpiecznej pozycji. Dzięki temu w momencie uderzenia o ziemię jest on mniej podatny na uszkodzenie.

Okazuje się jednak, że macowe akcelerometry można wykorzystać w dużo bardziej kreatywny sposób. “Możemy za ich pomocą mierzyć fale sejsmiczne i dzięki temu ostrzec ludzi, zanim te do nich dotrą. To fizycznie możliwe” – mówi Cochran.

Na pomysł takiego zastosowania komputerów z logo jabłuszka wpadła ona w 2006 roku, gdy zobaczyła, jak działa aplikacja SeisMac. Ten prosty program zamienia komputer w sejsmograf. Jego czułość w żaden sposób nie może oczywiście równać się z profesjonalnymi sejsmografami, jednak każdy właściciel komputera naocznie może się przekonać, jak po ruszeniu urządzeniem zostanie przedstawiona siła “wstrząsów” na wykresie.

To podsunęło badaczce pewien pomysł. Otóż, gdy połączymy nawet mniej czułe urządzenia w sieć, pojawia się efekt skali. Jeśli do odpowiedniego systemu spływają jednocześnie dane z wielu urządzeń, to po właściwym ich przetworzeniu można otrzymać całkiem sensowne wyniki.

Wraz z kolegami z Instytutu Oceanografii Scrippsa oraz programistami komputerowymi mającymi doświadczenie w pracy z systemami przetwarzania rozproszonego Cochran stworzyła program Quaker Catcher Network. System bazuje na platformie BIONIC, tej samej, którą kiedyś wykorzystali twórcy SETI@home.

Projekt jest na razie w powijakach. Trwają prace nad stworzeniem właściwego oprogramowania. Później naukowców czeka jeszcze trudniejsze zadanie: jak zachęcić dziesiątki tysięcy internautów do wzięcia udziału w ich przedsięwzięciu. Bo chociaż Cochran przewiduje, że by system rozpoznał trzęsienie ziemi, wystarczą już sygnały z 10 komputerów, to jednak, by mogły one stworzyć sensowny system ostrzegania, musi się ich znaleźć w sieci przynajmniej kilkadziesiąt tysięcy. Dzięki temu o trzęsieniu dowiemy się na 10 – 20 sekund, zanim wystąpią pierwsze odczuwalne wstrząsy.

Trochę podobny projekt realizowany jest przez Centrum Superkomputerowe w San Diego. Naukowcy łączą w sieć laptopy wyposażone w kamerki internetowe. Superkomputer analizuje dostarczane przez nie obrazy pod kątem odnotowanych wstrząsów. To wprawdzie nie ma na celu pomocy w ostrzeganiu przed zagrożeniem, ma jednak pozwolić na naukowe analizowanie trzęsień już po fakcie.

Komórka uprzedzi o korku

Trzęsienia ziemi mogą wydać się większości komputerowych geeków dość abstrakcyjne. Dlatego warto wspomnieć o rozwiązaniu, które ma ułatwić życie zwykłym ludziom. Firma TomTom, produkująca urządzenia do samochodowej nawigacji GPS, wpadła na pomysł, by użyć telefonów komórkowych do zbierania informacji o korkach. System TomTom dostaje od operatorów dane na temat telefonów “poruszających się” po drogach. Na podstawie tych informacji potrafi wywnioskować, gdzie tworzą się korki. Jeśli kilkadziesiąt aparatów w jednym momencie drastycznie zwalnia i porusza się w ślimaczym tempie, to system zakłada, że w tym miejscu jest korek. Ostrzeżenie natychmiast wysłane do urządzeń GPS, a te odnotowują je na mapie.

Usługa kosztuje około 35 złotych miesięcznie. To sporo, ale zważywszy na fakt, ile czasu i benzyny można zaoszczędzić, nie stojąc w korkach, suma przestaje wydawać się wygórowana. I chociaż rozwiązanie może nie do końca wpisuje się w ideę społecznie zaangażowanych technologii, bo w końcu jest całkiem niezłym biznesem, to i tak chętnie bym z niego skorzystał. Szkoda, że nic z tego, przynajmniej na razie. Obecnie można to zrobić tylko na terenie Niderlandów. Oby jak najszybciej podobna oferta pojawiła się w Polsce, społeczna czy nie.