Fallout 3 – podobno jednak da się w to pograć

W poprzednim poście wspomniałem Fallouta 3. Moim zdaniem największe rozczarowanie zeszłego roku. Główny wątek można skończyć w 12 godzin. Fabuła jest bardziej niż skąpa. Grafika nie powala, a całość, gdyby nie legenda serii, przeszłaby niezauważona
Babka żyje na pustkowiu, człowieka widzi raz na rok, a gości traktuje jak natrętów. Po co w takim razie kręci loki? Czeka na królewicza na białym koniu?

Babka traktuje gości jak natrętów. Po co więc kręci loki? Czeka na królewicza na białym koniu?

Rozgrywkę można opisać następująco: idę, idę, idę, spotykam przeciwnika, wciskam aktywną pauzę, ustalam cele, odpalam walkę, gość pada, idę dalej. No chyba, że nie padnie. Wtedy wczytuje sejwa i próbuję ponownie. I tak w kółko.

Wczoraj rozmawiałem o tej grze z Pawłem Feldmanem z CD Projektu. Twierdzi, że zabawa zaczyna się po zakończeniu głównych wątków, kiedy zacznie się wypełniać te dodatkowe. Pojawia się wtedy więcej przeciwników, a poszczególne misje mają ponoć niesamowity koloryt. Wietrzyłbym PR-owa ściemę, gdyby nie fakt, że Fallouta wydała Cenega.

Sprawdzę to może kiedyś w wolnej chwili, kiedy krążek wróci do mnie od Wita. Tymczasem wracam do Drakensanga.