Cyberkryminalni: Nowy sprzęt bez VAT-u

Mężczyzna leniwie pociągnął łyk wina i wyciągnął się pod płotem. Chcesz pomóc bezdomnemu, to daj datek na Brata Alberta, powtarzał w kółko i uśmiechał się. Czerwcowe słońce prażyło mocno, ale alkohol zrobił już swoje, więc nie czuł upału. Nie czuł teraz właściwie nic. I o to chodziło. Po prostu nie chciał nic czuć. Nie miał domu, nie miał rodziny ani pieniędzy, a na dodatek w październiku będzie musiał… Nie, nigdy się na to nie zgodzi.
Podejrzani zostali skuci, ponieważ mogli mieć przy sobie ostrą broń.
Podejrzani zostali skuci, ponieważ mogli mieć przy sobie ostrą broń.

Ale doktor był innego zdania. Mężczyzna trafił do niego przedwczoraj. Chyba. Zresztą, co to ma za znaczenie, jak długo tu leży pod tym płotem. Noga mu siniała od wiosny, ale dopiero jak na dworcu zobaczył w niej te obrzydliwe robaki, wpadł w panikę. Był pewny, że stało się to, o czym mówili kumple – że od picia dostanie w końcu delirki. Wtedy ma się halucynacje i to jest nawet fajna jazda, rechotali. Ale jemu nie było do śmiechu. Chciał się obudzić. Obudzić albo umrzeć – tak bardzo się bał, że traci rozum.

Zerwał się i zaczął biec prosto w tłum podróżnych zebranych w głównej hali. Nie pamiętał, co do nich krzyczał, ale zapamiętał ich wzrok – prócz obrzydzenia, do którego przywykł, mieszkając na wrocławskim dworcu ponad rok, zobaczył także strach. Gnał przed siebie, a oni rozstępowali się przed nim niczym żywa fala. W oddali zamajaczyły przeszklone rozsuwane drzwi, a w nich patrol znienawidzonych sokistów.

Ocknął się na pogotowiu. Niebieskie oczy doktora były nawet przyjazne.

– Wie pan, że nie jest dobrze – zaczął lekarz delikatnie, a on przez półprzymknięte powieki, jak dziecko sprawdzające, czy przykrą sytuację ma już za sobą, popatrzył na swoją nogę. Była ciągle sina, ale robaków nie zauważył. Co za ulga.

– Nie będę już pił – zadeklarował ochoczo.

Lekarz w zamyśleniu pokiwał głową.

– Zdezynfekowaliśmy, ale zabieg możemy wykonać dopiero w październiku. Brak miejsc. Jest pan ubezpieczony?

O czym ten facet mówi? Przecież to były tylko majaki. Nogę przemroził na wiosnę. Teraz przez kilka dni pochodzi, opuchlizna zniknie i tyle. Nieraz już tak było. Najważniejsze, że z tego wyjdzie. Podniósł się i powlókł do wyjścia. Nim zamknął drzwi, z tyłu dotarło do niego coś jakby “martwica tkanek”.

Na zewnątrz upał był wprost nie do zniesienia. Byle się napić. Napić się, a potem coś wymyśli. W kieszeni zostało mu trochę drobnych. Przynajmniej miał je wczoraj. Albo przedwczoraj. Teraz kieszeń była pusta, a on leżał pod tym cholernym płotem, a w głowie miał tylko to głupie powiedzonko: chcesz pomóc bezdomnemu, to wpłać na Brata Alberta.

Człowiek słup

Nie chciał się budzić, ale słońce już gasło

i robiło się zimno. Przewrócił się na bok

i wtedy ich zauważył: dwaj drogo ubrani młodzi mężczyźni stali oparci o sportowego mercedesa i uśmiechali się przyjaźnie.

– Trochę tu niewygodnie? – zagadnął jeden z nich i podszedł bliżej.

Bezdomny popatrzył na nich nieufnie.

– A co, chcecie mi pomóc? – zapytał,

a w myślach pojawiła się znana fraza: to dajcie datek na Brata Alberta. Nie był dzieckiem i wiedział, że na tym świecie cuda się nie zdarzają. A jednak propozycja nieznajomych brzmiała jak bajka: jedzie z nimi do hotelu, wykąpie się, zje solidną kolację. Na ich koszt. Rano kupią mu garnitur i zabiorą, by podpisał parę dokumentów w banku.

– I za to dacie mi całego tysiaka?

Partnerem serii jest Mediarecovery – lider informatyki śledczej
www.mediarecovery.pl

Kiwnęli głowami, a on wsiadł do mercedesa. Nie żeby im od razu uwierzył. Ale mówili długo i logicznie: coś o spadku, który trzeba odebrać po wujku z Estonii, że są problemy, bo hipoteka niesłusznie obciążona albo jakoś tak, a on jest do niego podobny, i że szukali długo takiej osoby, no i wreszcie, że to nie przestępstwo, tylko delikatne ominięcie przepisów.

W końcu, już przed hotelem, zgodził się. Tysiąc złotych piechotą nie chodzi.

Następnego dnia, jak już wszystko podpisał, poszedł do baru. Nie chciał od razu pić, ale świeżo zdobyty tysiąc kusił tak bardzo. No więc zamówił piwo, później drugie, trzecie,

w końcu przestał liczyć. Było mu dobrze. Stawiał na lewo i prawo, nagle miał mnóstwo przyjaciół. Pytali, skąd ma pieniądze? Nie odpowiedział, robił tylko tajemnicze miny, a oni myśleli, że może tak naprawdę jest szefem mafii. A może naprawdę nim był? Zawsze o tym marzył. Czy to ma teraz jakieś znaczenie? Niech ten wieczór trwa, trwa i trwa…

Oszukańcza witryna

– Jesteś pewny, że to lipa? – nadkomisarz Ryszard Piotrowski przełożył komórkę do drugiej ręki i skierował wzrok na laptopa. Na zdjęciu, które pracownik operacyjny wysłał mu przed chwilą z Lubawki, zamiast hurtowni AGD widać było przeciętny domek w stylu podkarpackim.

– Otworzyła jakaś emerytka. Twierdzi, że nigdy nie słyszała o tym sklepie.

– W porządku, zrób trochę fotek i wracaj.

Piotrowski przerwał połączenie i po raz kolejny tego ranka wszedł na strony e-sklepu eurogsm.de. Wiedział już na pewno, że ma do czynienia z dokładnie zaplanowanym oszustwem. Pytanie, jak bardzo dokładnym.

– Lokalizacja jest lipna, ale przecież każdy popełnia błędy – nadkomisarz odezwał się po chwili do zebranych w pomieszczeniu funkcjonariuszy. – Na razie wiemy, że witryna działa od miesiąca, a ludzie ciągle się nabierają, bo wierzą, że sklep znalazł sposób, żeby sprzedawać elektronikę bez VAT-u. No więc robią przelewy,

a towary nie przychodzą.

– A robią to, bo w Internecie wszystko wygląda super – podjął wątek jeden z policjantów. – Na stronie są zdjęcia pracowników, adres w Lubawce, telefony stacjonarne i numer GG. Co więcej, wszystko działa. Nawet teraz. Tyle że numery

z wrocławskim prefiksem mają przekierowanie na VoIP i idą po Sieci.

– Ustaliłeś już, skąd wchodzą? – przerwał mu nadinspektor Piotrowski.

Zapytany westchnął i z zakłopotaniem podrapał się w łysiejącą głowę.

– Tak, ale trudno uwierzyć, że przekręt robią w… miejskim ratuszu – odparł po dłuższej chwili i podsunął pryncypałowi wydrukowane zestawienie logów.

Czapki z daszkiem

Administrator sieci Urzędu Miasta Wrocławia w skupieniu przeglądał wydruki.

– Tak, to nasze IP – powiedział powoli do przesłuchującego go policjanta.

–  Na Gadu-Gadu też wchodzą od was?

Znów chwila skupienia, a potem ulga.

– Tak. Ale zaraz, zaraz… Już wszystko wiem. Mają nasze IP, bo pewnie korzystają z darmowego hotspota. Rok temu udostępniliśmy całkiem niezłe łącze. Nadajnik jest na  szczycie ratusza, dokładnie na iglicy.

– Jaki to ma zasięg?

– Teoretycznie 300 metrów, ale w praktyce maksymalnie jakieś 100, 150.

– Można namierzyć jakoś komputer, który się podłącza do hotspota?

– Nie słyszałem, żeby to było możliwe.

Antena sieje dookoła i każdy, kto chce i ma modem, może się podłączyć do sygnału. Mam zablokować dostęp?

– Nie, na razie wszystko ma wyglądać jak zawsze. I proszę nikomu nie mówić o tej rozmowie. Nawet przełożonym.

– Podejrzewa pan…?

– Nie, nic nie podejrzewam. Tak po prostu będzie lepiej.

Policjant podniósł się i ruszył do wyjścia. Na komendę dotarł po kilku minutach marszu – znajdowała się zaledwie kilkaset metrów dalej, na Podwalu

– i trafił wprost na naradę. Nadinspektor Piotrowski wskazał mu miejsce i poprosił o raport.

– Jakieś pomysły? – zapytał, gdy policjant skończył sprawozdanie.

– Mamy pełne wsparcie z Gadu-Gadu

– odezwał się pracownik sekcji info – a teraz wiemy, że logują się z okolic rynku. Tam jest kilka kawiarenek z ogródkami. Możemy pospacerować w cywilu i się rozejrzeć. Wiemy, że jest ich co najmniej dwóch i jak wyglądają. No – uśmiechnął się – z tym drugim to trochę na wyrost.

Partnerem serii jest Mediarecovery – lider informatyki śledczej
www.mediarecovery.pl

Nowo przybyły zamrugał.

– No tak, ty jeszcze nie wiesz – powiedział nadkomisarz Piotrowski, podając mu fotografie. – Rano pojawił się nowy ślad. Oszuści założyli konto na bezdomnego. Kupujący na nie wpłacają, a oni wybierają pieniądze przez bankomaty. System oczywiście robi przy tym zdjęcia. Ale i tu nie popełnili na razie błędu. Sam zobacz.

Na wydrukach fotografii widać było ogromne czapki z daszkiem, fragment torsu i właściwie nic więcej.

– Wiedzą, gdzie są kamery i odpowiednio się kadrują – wtrącił się funkcjonariusz info. – Trudno będzie ich odnaleźć w tłumie.

– Ale od czegoś trzeba zacząć, bo trop bezdomnego to szukanie igły w stogu siana – powiedział Piotrowski i podniósł się. Narada była skończona.

Zagadka burzy letniej

Cały następny tydzień ekipa spędziła w okolicach rynku. Czerwiec, cudowna pogoda, a przy stolikach tłumy. Wielu ludzi miało laptopy, wielu na nich pracowało, ale funkcjonariusze wiedzieli, że jedno nietrafione zatrzymanie i przestępcy mogą coś zwietrzyć. A wtedy zwiną interes.

Poza tym było coś jeszcze, co nie dawało Piotrowskiemu spokoju. Trzeciego dnia obserwacji, mniej więcej około południa, nad miastem przeszła gwałtowna ulewa i cały rynek się wyludnił. Jeśli podejrzani byli w tłumie turystów, teoretycznie powinni zaprzestać działalności. A jednak logi z Gadu-Gadu, do których nadkomisarz miał dostęp on-line, wskazywały, że przestępcy cały czas są aktywni – odpowiadali na pytania klientów przez komunikator, działał też stacjonarny telefon z przekierowaniem VoIP. A wszystko szło przez miejskiego hotspota. Operacyjni zaczęli dyskretnie wchodzić do kawiarenek i barów, ale nikt nie miał tam laptopa.

– Może działają z jakiegoś wynajętego mieszkania? – zapytał jeden z pracowników operacyjnych na kolejnej naradzie.

– W zasięgu hotspota jest przecież większość kamienic przy rynku.

– I co zrobimy? – odparł Piotrowski. – Będziemy chodzić od drzwi do drzwi i robić przeszukania? Jakoś nie bardzo to widzę. Poza tym prokurator nie wyda zgody, jeśli nie będziemy mieć uzasadnionych podejrzeń. Musimy po prostu poczekać. Na pewno popełnią jakiś błąd. Przecież każdy go kiedyś popełnia.

Zdradziecki PR

Na początku nic nie wskazywało, że to błąd, choć wiadomość, że przestępcy dbają o dobry PR w Sieci, wydawała się szczytem bezczelności. Faktycznie na forum Tlenu znajdował się wątek, w którym zadowoleni klienci sklepu eurogsm.de wychwalali go pod niebiosa. Jednak Piotrowski podszedł do tego jak do każdego innego śladu, czyli bez emocji i profesjonalnie. W efekcie trzymał teraz przed sobą wydruki z EnCase’a, policyjnego programu do informatyki śledczej, a przed nim siedział pracownik sekcji info, który mówił z dużym ożywieniem.

– Chyba wreszcie popełnili błąd. Na początku wyglądało na to, że wszystkie nicki z pozytywnymi komentarzami wchodzą do Sieci przez hotspot z urzędu miasta. Ale jeden poszedł inną drogą. Przez komórkę. Stąd mamy ten numer. Widocznie komuś puściły w końcu nerwy. – Operacyjny uśmiechnął się, a Piotrowski pokiwał z uznaniem głową.

– Użyliście już nawigatora?

Nadinspektor pytał o system usług, które każdy operator polskiej telefonii komórkowej musi udostępnić policji. Korzysta się z tego prosto: pracownik operacyjny wysyła zapytanie o konkretny numer SMS-em, a po chwili operator przysyła odpowiedź ze współrzędnymi poszukiwanej komórki. System bazuje na pomiarze mocy danego telefonu, jaki rejestrują pobliskie stacje przekaźnikowe (BTS). Operator zna położenie tych stacji w terenie, więc stosując odpowiednie algorytmy, może określić współrzędne włączonego telefonu.

– Niestety, jest mały problem – entuzjazm funkcjonariusza na moment jakby osłabł. – Telefon jest cały czas w sieci, ale leży poza zasięgiem hotspota. Więc albo to przypadek, albo jest jeszcze coś, o czym nie wiemy. Może trzeba się lepiej przyjrzeć adminowi z urzędu miasta?

Piotrowski nie odpowiedział i zamyślił się.

– Macie już dokładną lokalizację? – zapytał po dłużej chwili.

– Tak, to gdzieś na Oławskiej. Operacyjni obserwują teren od godziny. Wytypowali nawet podejrzanych. Tylko czy to na pewno są te ptaszki, których szukamy?

Informatyk podał nadinspektorowi komórkę z otwartą przeglądarką grafiki. Na cyfrowym zdjęciu widać było dwóch młodych, dobrze ubranych ludzi wsiadających do srebrnego mercedesa klasy S.

– Trzeba sprawdzić – odparł rzeczowo Piotrowski i zamknął wieko laptopa.

Zgasić silnik i gleba!

Słońce stało w zenicie. Upał był tak ogromny, że nawet gołębie chroniły się w cieniu ogromnego apartamentowca. Trochę na lewo od wyjazdu z podziemnego garażu zaparkowała niepozornie wyglądająca furgonetka. Na miejscu kierowcy siedział krępy mężczyzna z komórką przy uchu i obserwował wyjazd.

– Ptaszki wyfruwają – odezwał się, gdy pod powoli podnoszącą się bramą dostrzegł zarysy srebrnego mercedesa. W środku siedziało dwóch roześmianych młodych ludzi. Zanim przerwał połączenie, do samochodu dobiegali już operacyjni z wycelowanymi pistoletami.

– Zgasić silnik i gleba! – krzyknął jeden

z nich. Nie wiedzieli, czy podejrzani są uzbrojeni. Trochę krzyku na wszelki wypadek jeszcze nikomu nie zaszkodziło.

Pasażerowie mercedesa byli zupełnie zaskoczeni. Wysiedli z samochodu i natychmiast zostali skuci. Przeszukanie ujawniło, że obydwaj posługiwali się podrobionymi dokumentami. Już to wystarczyło, żeby ich zatrzymać i przesłuchać.

A złote zegarki, to skąd?

Nie mieli nawet po 20 lat i do niczego się nie przyznali. Najpierw mówili, że są na wakacjach, że dokumenty mieli przez przypadek, a pieniądze na życie mają od rodziców. Funkcjonariuszom trochę podejrzane wydały się złote zegarki – zatrzymani twierdzili, że to prezenty, ale szybko ustalono, że całkiem niedawno identyczne kupiono w jubilerskiej firmie Kruk na starym mieście. Ze srebrnym mercedesem też nie wszystko było w porządku – nie został skradziony, lecz wzięty w leasing. Tyle że do tej pory nie zapłacono jeszcze ani jednej raty.

Jednak ciągle brakowało dowodów, że to faktycznie oni: miejsce, w którym mieszkali było poza zasięgiem hotspota, a policjanci wiedzieli – z przesłuchań sąsiadów – że w czasie gdy popełniano oszustwa, często przebywali w mieszkaniu. Był jeszcze ktoś trzeci?

Nie było. Na dachu była za to antena kierunkowa Wi-Fi wycelowana wprost

w iglicę ratusza. Znaleziono też wzmacniacz sygnału, i wyjaśniło się, w jaki sposób oszuści logowali się do hotspota, będąc teoretycznie poza jego zasięgiem.

Jednak prawdziwą kopalnią dowodów okazały się komputery zatrzymanych. Znaleziono na nich logi, które potwierdziły, że centrum dowodzenia oszukańczego sklepu eurogsm.de znajdowało się w wynajętym mieszkaniu w apartamentowcu przy Oławskiej. W pokoju służącym za magazyn znaleziono też pojedyncze egzemplarze oferowanego sprzętu.

Epilog

Wrocławska policja rozwiązała tę zawiłą sprawę w zaledwie 2 tygodnie. Obydwaj podejrzani, Damian K. i Wojciech K., na stałe mieszkający w Świnoujściu, przyznali się w końcu do oszustwa, tym samym do wyłudzenia od naiwnych klientów eurogsm.de kwoty ponad 100 000 zł. Zostali osądzeni i skazani prawomocnym wyrokiem. Znaleziono również bezdomnego, na którego konto szły pieniądze z przestępczego procederu. Postawiono mu zarzuty, choć jego udział polegał tylko na udostępnieniu dokumentów. Czy był szefem mafii, jak myślał wtedy w barze? Nie, nie był. W więziennym szpitalu amputowano mu zmartwiałą nogę. Chciałbyś mu pomóc? To daj datek na Brata Alberta.

Partnerem serii jest Mediarecovery – lider informatyki śledczej
www.mediarecovery.pl