Ekranowym skrytożercom mówimy stanowcze nie!

Zamiany, jak zawsze, zaczęły się powoli. Pierwsze modele notebooków wyposażone w nowy rodzaj wyświetlaczy zostały uznane za swoiste kuriozum i podjętą przez znanego z takich zachowań producenta próbę wyróżnienia się z tłumu oraz podkreślenia wyjątkowego, rozrywkowego charakteru jego maszyn. Niestety, na tym się nie skończyło. Niedługo później zaczęły pojawiać się kolejne laptopy z wyświetlaczami innymi, niż do tej pory – tu jeden, tam drugi, gdzieś jeszcze trzeci… Do ich grona dołączył wkrótce pierwszy taki netbook. Zacząłem się poważnie niepokoić, ale sytuacja nie wyglądała jeszcze tragicznie – aż do CES. Zwróciliście uwagę, co łączy niemal wszystkie zapowiedziane podczas tego show notebooki i netbooki? Niestety – ekran o proporcjach 16:9.
Różne proporcje, ta sama przekątna, coraz mniejsza powierzchnia...

Różne proporcje, ta sama przekątna, coraz mniejsza powierzchnia…

Co złego w wyświetlaczu o proporcjach 16:9? Może na początek kawałek historii. W tej chwili dominują na rynku notebooki z ekranami 16:10, dla których typową rozdzielczością jest WXGA, czyli 1280×800 punktów, a przed nimi, jak z pewnością świetnie pamiętacie, królowały laptopy z matrycami o proporcjach 4:3 i standardowej rozdzielczości 1024×768 punktów. Przejście z jednego wymiaru na drugi wiązało się co prawda ze zmniejszeniem fizycznych rozmiarów ekranu (przy tej samej przekątnej wyświetlacz 4:3 jest sporo większy, niż 16:10), ale za to zyskiwaliśmy większą przestrzeń roboczą – 32 punkty w pionie i aż 256 pikseli w poziomie. Mniejsza powierzchnia matrycy oznaczała też mniejsze wymiary notebooków i niższe ceny, więc poszło gładko i większość z nas jest zadowolona. Niestety, nadchodząca zmiana nie będzie tak przyjemna i bezbolesna.

Wredne korporacje, oddajcie mi moje piksele w pionie!

Wredne korporacje, oddajcie mi moje piksele w pionie!

Zastanówmy się,  co oferuje przejście z proporcji 16:10 na 16:9? Zamiast 1280×800, już niedługo większość notebooków będzie oferowała ekrany 1366×768 pikseli, czyli dostaniemy… Moment, niech policzę…   1 049 088 zamiast 1 024 000. Hurra, niemal 30 000 pikseli więcej! W dodatku,  pole widzenia poszerzy nam się o 86 pikseli! A co najlepsze, to są właśnie proporcje, w jakich przygotowywane są filmy, więc żegnajcie czarne paski na górze i dole ekranu! No, to chyba dobrze… A że stracimy marne 32 piksele w pionie? W czym problem? W tym, że oglądanie filmów to ledwie malutki ułamek tego, co robimy na komputerze, a praktycznie wszystkie pozostałe zastosowania wymagają, uwaga, uwaga, jak największej rozdzielczości w pionie.

O ile nic się nie zmieniło od chwili, kiedy ostatnio zaglądałem do Sieci, strony WWW mają układ pionowy. Podobnie dokumenty tekstowe, książki, instrukcje i poradniki w PDF-ach, wreszcie zdjęcia – wszystko to nic, całkowicie nic nie zyska na szerszym ekranie, za to każdy pikseli mniej w pionie będzie poważną stratą! Zamiast wąziutkich czarnych pasków na górze i dole odtwarzanego filmu, “zyskujemy” wielkie, czarne pola po bokach wyświetlanego zdjęcia, tony wolnej przestrzeni wokół treści strony internetowej, duuuużo bieli wokół tekstu w Wordzie… Tego chcieliście, prawda?

Ale czekajcie, to dopiero połowa radosnych wieści. Nowe notebooki będą tańsze i bardziej energooszczędne, dzięki temu, że ich ekrany będą… Mniejsze. Jak łatwo zauważyć, ekran 16:9 ma od swojego odpowiednika o proporcjach 16:10 powierzchnię mniejszą o 10%. Oczywiście, oznacza to niższe koszty produkcji i mniej energii zużyte na podświetlenie, ale czy naprawdę chcecie mniej widzieć? Bo ja nie.