Cyfrowi herosi

Moglibyśmy zacząć tradycyjnie: “dawno, dawno temu”, ale prawda jest inna – jeszcze całkiem niedawno producenci aparatów cyfrowych szli na łatwiznę. Kolejne modele różniły się od swoich poprzedników głównie tym, że zapisywały zdjęcia na matrycach, na których z trudem udało się upchnąć dodatkowy milion czy dwa miliony pikseli, a rozwój fotografii przypominał raczej licytację: kto da więcej? Ale czasy się zmieniły – na szczęście. Ostatnio zaczęło się robić naprawdę ciekawie, bo zamiast wyścigu na megapiksele obserwujemy teraz trend polegający głównie na zwiększaniu funkcjonalności nowych cyfrówek. Projektanci nie mają łatwego zadania – co pół roku, najrzadziej co rok, wpada do ich biura dyrektor sprzedaży i grozi popełnieniem seppuku (jako że rzecz dzieje się zwykle w Japonii), jeśli wchodzące na rynek modele nie będą wyróżniać się jakimś bajeranckim ułatwieniem, usprawnieniem i unowocześnieniem. I to koniecznie takim, jakiego do tej pory świat nie widział! Kombinują więc biedaki jak mogą i trzeba przyznać, że czasami przychodzą im do głowy całkiem oryginalne pomysły. Jeden wymyśli funkcję rozpoznawania twarzy, inny doda reagowanie na uśmiech lub mrugnięcie, a kolejny dołoży automatyczne wygładzanie zmarszczek i usuwanie pryszczy na nosie. Mało kogo dziwi też już możliwość zaprogramowania aparatu tak, aby rozpoznawał ciocię Felę i ustawiał ostrość na nią, a nie na wujka Franka, albo by zwracał uwagę na dzieci, koniecznie uśmiechnięte.
Cyfrowi herosi
Cyfrowi herosi

Mimo to producenci w dalszym ciągu potrafią nas zaskoczyć, czasami nawet bardzo. Cztery takie perełki zaprezentowaliśmy w tym nietypowym porównaniu. To prawdziwa drużyna cyfrowych mutantów, którzy dzięki swoim wyjątkowym możliwościom mogą ocalić świat (fotografii oczywiście…) od zalewu przeciętności i bylejakości. Na dodatek projektantom tych czterech modeli udało się coś jeszcze – nie przedobrzyli. Dodatkowe właściwości nie wpłynęły ujemnie na podstawową funkcję, czyli robienie zdjęć. Oczywiście, można mieć zastrzeżenia do ergonomii trzymania korpusu czy zbyt małych, niewygodnych przycisków, ale to samo dotyczy zwykłych aparatów tego typu. Natomiast pod względem jakości zdjęć i wspomagania użytkownika w czasie fotografowania jest już nieźle, a często – dzięki niektórym niezwykłym dodatkom – nawet lepiej niż w przypadku normalnych modeli. Inna sprawa, że te bardziej zwyczajne aparaty są zwykle zdecydowanie tańsze. Za cyfrowe mutacje trzeba płacić, wyciągając z kieszeni nieraz grubo ponad tysiąc złotych. Ale jak to ktoś powiedział: jeśli każdego byłoby stać na jeżdżenie Rolls-Roycem, to po co nim jeździć?

Panoramy i nocne zdjęcia z ręki

Sony Cyber-shot WX1

Zczterech prezentowanych tu kompaktów tylko Sony WX1 ewidentnie ukrywa, że drzemią w nim niezwykłe możliwości. To produkt dla tych osób, które w samochodzie cenią przede wszystkim moc silnika i precyzję układu kierowniczego, a nie spojler wielkości deski do prasowania czy “przebasowany” tłumik.

Sercem aparatu jest matryca CMOS typu Exmor R. Dzięki niej zdjęcia wykonywane przy wysokich czułościach ISO mają zauważalnie lepszą jakość. I nie są to czcze przechwałki producenta – to co naprawdę łatwo zauważyć nawet gołym okiem. Jakby tego było mało, WX1 oferuje jeszcze niezwykły tryb fotografowania o jednoznacznie brzmiącej nazwie “Z ręki o zmierzchu”. W tym trybie aparat wykonuje błyskawiczną serię sześciu ujęć, które procesor aparatu składa w jedno. W ogóle nie odbije się to na ostrości fotografii, gdyż dodatkowe ujęcia służą do oddzielenia tego, co rzeczywiście powinno znaleźć się na zdjęciu, od szumów. Efekty są doskonałe. Kolejną niecodzienną funkcją, którą WX1 odziedziczył po większym modelu HX1, jest rejestrowanie za jednym zamachem zdjęć panoramicznych. Wystarczy wcisnąć spust migawki i płynnie obracać aparat, by ten zarejestrował panoramę obejmującą nawet 256 stopni. Nic nie trzeba składać w jakimś specjalnym programie, wszystko jest od razu gotowe i… niebywale proste.

Jest jeszcze coś, o czym trzeba wspomnieć – obiektyw. To dopiero drugi kompakt Sony, który wyposażono w “szkło” oznaczone literą G, podobnie jak najlepsze, profesjonalne obiektywy do lustrzanek tej firmy. Do tego dochodzą imponujące parametry – stabilizacja, 5-krotny zoom optyczny, a przede wszystkim najkrótsza ogniskowa stanowiąca ekwiwalent 24 mm. Dzięki temu, jak również dzięki matrycy, WX1 to przede wszystkim dobry aparat, oferujący świetną jakość zdjęć, zwłaszcza jeśli chodzi o poziom szumów.

Kolorowy ekran… z przodu

Samsung ST550

Zacznijmy od tego, co widać na pierwszy rzut oka – z przodu obok obiektywu znajduje się dodatkowy 1,5-calowy kolorowy wyświetlacz, który ma być pomocny przy wykonywaniu autoportretu. I to jest prawda, ale… niecała. Przedni ekran ma bowiem znacznie więcej funkcji. Część z nich jest dość banalna – może on wyświetlać sekundnik samowyzwalacza, informacje o trybie działania migawki lub podstawowych funkcjach ustawionych w aparacie. Ale jest też coś, za co pokochają ten model wszyscy rodzice – możliwość wyświetlenia animacji, która przyciągnie uwagę i wywoła uśmiech na twarzy dziecka (mogę potwierdzić, że to działa). Animacji mamy kilka do wyboru,a z Internetu można też ściągać nowe.

Dodatkowy wyświetlacz jest przydatny, a to tylko jeden ze świetnych pomysłów. Kolejny to 3,5-calowy ekran o rozdzielczości… 1,15 miliona pikseli. Jak łatwo się domyślić, wyświetlany na nim obraz jest niezwykle wyrazisty – to fakt, a nie obietnice producenta. Na dodatek jest to ekran dotykowy, delikatnie wibrujący po wprowadzeniu zmian.

W wielu sytuacjach obejdziemy się nawet bez dotyku – wystarczy odpowiednio machnąć Samsungiem ST550, wyposażonym również w żyroskop. Dzięki niemu ruchy dłoni przekładają się na proste polecenia, takie jak obrócenie zdjęcia albo nawet jego usunięcie. Do tego trzeba dodać całą listę innych bajerów, takich jak rozpoznawanie twarzy konkretnych osób, reagowanie wykonaniem zdjęcia na uśmiech oraz zabiegi oparte na rozpoznawaniu twarzy na zrobionych zdjęciach (nie tylko upiększanie, ale również np. pikselizacja). ST550 to solidnie zbudowany, porządny aparat kompaktowy, z 4,6-krotnym zoomem optycznym o szerokokątnej najkrótszej ogniskowej (ekwiwalent 27 mm), maksymalnej czułości ISO 3200 oraz funkcją nagrywa wideo w rozdzielczości HD (720p).

Aparat i projektor w jednym

Nikon Coolpix S1000pj

Oto pierwszy na świecie cyfrowy aparat z wbudowanym miniprojektorem! Jego parametry techniczne nie są może imponujące – maksymalna jasność 10 lumenów i efektywny zasięg projekcji do 2 metrów – jednak wyświetlany obraz może mieć przekątną długości 40 cali (ok. 101 cm), czyli taką samą jak w przypadku wysokiej klasy telewizorów. Jeśli chodzi o porównanie tego potencjału z przeglądaniem zdjęć na wyświetlaczu aparatu, różnica jest taka sama jak między oglądaniem filmu w kinie i zwykłym telewizorze. Jednym słowem – gigantyczna.

Oczywiście jest kilka ale – jeśli chcemy zobaczyć coś więcej niż zarys zdjęcia, musimy oglądać je w zaciemnionym pomieszczeniu. Nawet wtedy kolory wydają jednak nieco wyblakłe, a ostrość obrazu (regulowana mało precyzyjnym suwakiem na górnej ściance korpusu) przeciętna. Ale możemy wygodnie w większym gronie oglądać zdjęcia z wakacji. S1000pj oferuje sporo efektów przejść między zdjęciami w czasie pokazu slajdów, ustawienie czasu ich wyświetlania, a także możliwość odtwarzania podkładu muzycznego (trzy melodie do wyboru).

Warto dodać, że dzięki wbudowanemu projektorowi kompakt Nikona nieźle sprawdza się również w roli… latarki, choć nie można niestety równocześnie wykonywać zdjęcia i oświetlać fotografowanego motywu światłem ciągłym. Niezależnie od sposobu wykorzystywania projektora, czas pracy na baterii zmniejsza się w trakcie jego używania dość gwałtownie – podczas testu już po około 30 minutach naładowany aparat zaczynał sygnalizować wyczerpywanie się baterii (Nikon deklaruje ok. 60-minutowy czas projekcji).

S1000pj to jednak przede wszystkim niezły aparat. Wyposażono go w 5-krotny zoom optyczny ze stabilizacją, o najkrótszej ogniskowej stanowiącej ekwiwalent 28 mm (dla małego obrazka), wspomagany dodatkowym systemem stabilizacji elektronicznej. Szkoda tylko, że rejestruje filmy w rozdzielczości VGA (640×480 pikseli), a nie w HD.

Trójwymiarowe fotografie od razu

Fujifilm FinePix Real 3D W1

Założenie projektantów Fujifilm było takie, by uczynić wykonywanie zdjęć trójwymiarowych równie prostym jak klasyczne fotografowanie. Trzeba przyznać, że cel został osiągnięty, bo żeby zrobić zdjęcie 3D FinePiksem W1, wystarczy wycelować i nacisnąć przycisk. Najciekawsze jest to, że aparat umożliwia również nagrywanie trójwymiarowych klipów wideo (3D-AVI).

Wszystko za sprawą niezwykłej konstrukcji aparatu, wykorzystującego dwa takie same obiektywy, odsunięte od siebie podobnie jak ludzkie oczy i przenoszące obraz na dwie identyczne matryce CCD. Po drugiej stronie korpusu znajduje się równie nietypowy wyświetlacz, który dzięki specjalnej warstwie umożliwia rozdzielenie obrazów przesyłanych do lewego i prawego oka. W efekcie do oglądania nie trzeba zakładać żadnych dodatkowych okularów. Minusem rozwiązania jest to, że trójwymiarowy obraz wyświetlany jest w bardzo wąskim zakresie widzenia. Nieraz dość długo musimy ustalać położenie aparatu względem oczu, zanim uzyskamy efekt trójwymiarowości.

FinePix W1 oferuje też wyjątkowe tryby fotografowania dwuwymiarowego. Użytkownik może na przykład wykonać równocześnie dwa ujęcia, jedno z zoomem ustawionym na najkrótszą, drugie na najdłuższą ogniskową. Jedno zdjęcie może być też kolorowe, a drugie czarno-białe albo jedno zarejestrowane przy niższej, a drugie przy wyższej czułości ISO.

Warto wiedzieć, że W1 to tylko jedna z trzech części systemu Real 3D, na który składają się jeszcze ramki cyfrowe i urządzenia do druku 3D. Na razie jedyną ramką umożliwiającą odtwarzanie trójwymiarowych zdjęć i filmów jest 8-calowa Fujifilm FinePix Real 3D V1. Trzeci element systemu, czyli odbitki 3D, znajduje się jeszcze w fazie testów. Sam aparat jest niezwykle solidny (oparty na metalowym szkielecie!), a przy tym zaskakująco ciężki i… duży. Ciekawostką są też podświetlane przyciski. Zastrzeżenia można mieć do wolno działającego zoomu.