Facebook zemstą ewolucji

Jak zaczynam dzień? Dłuuuga pobudka, przeciąganie się w łóżku, dosypianie, i przeklikiwanie z pięć “drzemek” w komórce. OK., wstajemy. Idziemy się myć. W toalecie oczywiście na siedząco z telefonem przeglądam poranne newsy. Kąpiel. Potem śniadanko, oczywiście przy komputerze. Trzeba przecież sprawdzić komentarze na CHIP.pl, pocztę no i Facebooka. Potem tup-tup-tup biegiem do autobusu. W autobusie, ze słuchawkami na uszach, przeglądam newsy z Twittera. Potem praca – cały dzień przy komputerze. Czytanie newsów, zbieranie ich do kupy, redagowanie, czasem jakiś artykulik. Oczywiście, z racji tego, że opiekuje się profilami CHIP.pl na portalach społecznościowych, to i tak służbowo na Facebooku siedzę. Pidgin (komunikator) cały czas włączony (przecież szef siedzi aż 3 metry ode mnie, jak mam z nim się porozumieć, jak nie przez GG? :)). Powrót do domu: Twitter w telefonie. W domu też parę razy sprawdzam pocztę i Facebooka…
Maciuś w pracy... wytężyć wzrok i znaleźć z Worda;)

Maciuś w pracy… wytężyć wzrok i znaleźć z Worda;)

Na szczęście patologii nie ma. Tak na dobrą sprawę Web 2.0 nie spędza mi snu z powiek. Dziennie spędzam na portalach społecznościowych, nie licząc służbowych aktywności, maksymalnie z 1,5 godziny. Czasem w celach towarzyskich, głównie w celach informacyjnych. Dodatkowo, przynajmniej raz dziennie kontrola poczty i komunikatora. Więc, teoretycznie, nie jestem uzależniony. Aż zdałem sobie sprawę z nadchodzącego urlopu. Tak, tak, mili państwo, redaktor Gajewski na początku sierpnia znika na tydzień. I to za granicę, więc spokój podwójny będzie. Zaraz, zaraz, za granicę? Roaming? Brak dostępu do Internetu, bo drogo? O rety, ile czytania po powrocie będzie… ups! No właśnie. Jak złapałem się na tej myśli, to nieco się przestraszyłem sam siebie.

No właśnie. Żyjemy w czasach bardzo wygodnych. Po co dzwonić do chmary znajomych z osobna, by dowiedzieć się co u nich słychać, skoro sami informują o tym na Twitterze czy Facebooku? Przyzwyczajamy się do tej wygody. Po co łazić po ulubionych blogach czy portalach, skoro każdy liczący się “tweetuje” i wystarczy otworzyć Peepa czy innego klienta i wszystko mieć ładnie poukładane w jednym oknie? Tyle że ta wygoda staje się nieco niebezpieczna.

Ja jeszcze i moi rówieśnicy mieliśmy dzieciństwo bez Internetu i smartfonów. Jasne, niektórzy z nas (ja niżej podpisany) i tak byli “komputerowcami”, ale to oznaczało wyższy poziom wtajemniczenia. Gry strategiczne do późnej godziny nad ranem, poznawanie tajników DOS-a, i tak dalej. Ćwiczyło to umysł i nie było tak czasochłonne. Nie przeszkadzało to w relacjach na żywo, byciu na podwórku, przygodach poza miastem, czytaniu książek.

Zastanawiam się jednak jak wygląda dorastanie teraz. Dzieciaki na pierwszą komunię dostają laptopa, iPhone’a i multum innych podobnych gadżetów. Nie będą na tym grać w Panzer Generala, odsetek będzie programować. Większość skorzysta z wygody. Otępiającej wygody. I obawiam się, że na niej poprzestaną, bo nie będą znali alternatyw. Nam Internet był serwowany stopniowo, jak byliśmy starsi i znaliśmy inne metody spędzania czasu, a i tak czasem czuję się przywiązany do Sieci. Internet był biedny, niewygodny i drogi, więc polubiliśmy inne rozrywki i źródła wiedzy. Dziś Internetowi nie dorównuje nic, więc właściwie po co sięgać do czegoś innego? Nawet dojrzewający nastolatkowie mają używanie dzięki RedTube.

Zaworem bezpieczeństwa dlatego powinni być rodzice. Ale w dzisiejszych trudnych czasach i ojciec i matka muszą harować od rana do nocy, powierzając los pociechy opiekunce czy babci. A umówmy się, obie opcje nie mają takiej siły perswazji, jak ojcowskie lanie.

My chyba po prostu staliśmy się za silni, jako homo sapiens sapiens. Ewolucja jest nieubłagana. Mamy coraz słabsze ciała, jesteśmy coraz mniej odporni na choroby, ale wciąż mamy swoje umysły. Umysły, które łatwo można zniszczyć dzięki owej wygodzie, bo po co myśleć, jak Internet myśli za nas?

Jejciu, ale mi się pofilozofowało:) Wrzucam ten strumień świadomości bez korekty, bez drugiego czytania. Po prostu zamyśliłem się i pisałem. Ciekawe, czy to ma jakiś sens:D