Bóg nie jest programistą – czyli teoria (niezbyt) inteligentnego projektu

Choć trudno w to uwierzyć, w drugiej dekadzie XXI wieku wciąż niepokojąco łatwo spotkać ludzi przekonanych, że wszystkie stworzenia na Ziemi powstały w jednorazowym akcie stworzenia, a teoria ewolucji to w najlepszym wypadku wielka pomyłka, w najgorszym zaś – herezja. Poglądy kreacjonistów – bo tak właśnie nazywa się wyznawców kreacji jako sposobu powstania świata – jak przystało na ludzi niewierzących w ewolucję pozostały praktycznie niezmienione od setek lat. Zmienił się jednak sposób mówienia o nich. Dziś kreacjonizm nazywa się teorią Inteligentnego Projektu (Inteligent Design) i przekonuje, że istoty żywe nie ewoluowały – bo ewolucja nie potrafiłaby doprowadzić do tak niezwykłych, tak doskonałych przystosowań, jakie obserwujemy na każdym kroku – tylko zostały zaprojektowane, stoworzone w sposób świadomy. Nie zamierzam dowodzić tu, jak wielka to bzdura – poza wszystkim, w tym towarzystwie nie sądzę, żebym musiał. Chciałem natomiast podzielić się z wami pewnym spostrzeżeniem na temat… ale może po kolei.
Programista - szczytowe osiągnięcie ewolucji, czy inteligentny projekt?

Programista – szczytowe osiągnięcie ewolucji, czy inteligentny projekt?

Fuga na organy (szczątkowe)

Jednym z ważniejszych i bardziej spektakularnych dowodów na działanie ewolucji, obok zapisu kopalnego jest obecność tak zwanych organów szczątkowych. Są to obecne w organizmach dzisiejszych zwierząt organy, które nie pełnią już swojej pierwotnej roli, tylko albo zostały zaadaptowane do czegoś innego, albo są zwyczajnie zbędne. Przykładem mogą być skrzydła u ptaków, które straciły zdolnośc do lotu: chociaż nikt nigdy nie widział latającego strusia, pingwina czy kiwi (chyba, że samolotem), wszystkie one mają skrzydła. W przypadku pingwinów, przekształciły się one ewolucyjnie w analog płetw, pozwalający tym ptakom doskonale pływać, u strusi szczątkowe skrzydła są pomocne podczas szybkiego biegu, ułatwiając utrzymanie równowagi, zaś kiwi… cóż, kiwi mają kikutki strzydeł tak malutkie, że pozostają niewidoczne spod piór i nie służą już do niczego. Ludzie też mają sporo takich pozostałości – wyrostek robaczkowy, kość ogonową, mięśnie pozwalające (niektórym z nas) poruszać uszami… Przykłady można by mnożyć.

Jak wyhodować ogon? Twoje ciało wie, ale nie powie.

Drugie interesujace zjawisko, to tak zwane geny uśpione, czyli pseudogeny. Są to takie geny, które choć wciąż obecne w komórkach zwierzęcia, nie mają już żadnego wpływu na jego wygląd i życie, bo informacja w nich zawarta nie jest wykonywana. W ten sposób w materiale genetycznym człowieka wciąż są obecne kompletne instrukcje wytworzenia ogona, wieloryby mają “plany” do konstrukcji nóg, a świnki morskie i owocożerne nietoperze – instrukcje wytwarzania witaminy C (której, włącznie z nami, ludźmi, jako jedyne wśród ssaków nie potrafią wytwarzać same, bo tego nie potrzebują – mają jej dużo w swoim pokarmie). Ile razy lepszym przystosowaniem okazywało się takie, które wymagało pozbycia się pewnych już istniejących cech, znacznie prościej było tylko zablokować odpowiadający za nie gen, nie usuwać całej instrukcji, a tylko zaznaczyć “nie wykonuj tego”. Oczywiście, w tych nieużywanych instrukcjach szybko gromadzą się błędy, bo kiedy gen nie wpływa na kondycję organizmu, to dobór naturalny nie usuwa jednostek z jego uszkodzeniami z populacji. Oznacza to, że nawet gdyby dziś odblokować takie czy inne pseudogeny, informacja zawarta w większości z nich byłaby już zbyt uszkodzona, żeby mogła posłużyć za podstawę do budowy np. funkcjonującego organu.

Brzuch na suwak, czyli dlaczego nie będziemy mieć większych mózgów

Wreszcie jeszcze jedno – pozostałości i “błędy”. Chodzi o to, że organizmy różnych stworzeń okazują się nieraz zawierać przedziwne rozwiązania “konstrukcyjne”, nieraz na pierwszy rzut oka zupełnie absurdalne. No bo jak inaczej określić fakt, że nerw wzrokowy przechodzi przez siatkówkę od przodu, tworząc w oku ślepą plamkę, której nie byłoby, gdyby był “podłączony” od tyłu? Albo, że nasze przełyki są połączone z oskrzelami, przez co możemy zadławić się na śmierć jedzeniem lub piciem, nie zyskując na takiej konstrukcji nic w zamian? Albo, że ludzkie dzieci muszą rodząc się przepychać swoje duże główki (muszą być duże, żeby pomieścić duże mózgi) przez wąski kanał w miednicy (musi być wąski, żeby umożliwić sprawne chodzenie), co przed nastaniem powszechnej opieki medycznej owocowało częstymi zgonami podczas porodów oraz uniemożliwia dalsze powiększanie naszego mózgu? Przecież mogłyby rodzić się lekko i bezboleśnie ponad miednicą, przez miękkie tkanki brzucha! Cóż, oto skutki faktu, że ewolucja nie robi nic z niczego, tylko przekształca zastany materiał. Jesteśmy więc tacy, jacy jesteśmy, bo mamy w sobie przeróżne cechy naszych przodków, które to cechy niestety potrafią być bardzo dokuczliwe…

(Niezbyt) inteligenty projekt…

A teraz wreszcie sedno. Apostołowie ewolucjonizmu pokazują palcem na organy szczątkowe, geny uśpione i wszelkie pozostałości po przodkach w naszej budowie i mówią – “Popatrzcie! Płetwy zrobione ze skrzydeł, zamiast zaprojektowane od nowa, pozostawione, tylko zablokowane śmieciowe informacje służące do budowy zbędnych organów lub syntezy niepotrzebnych substancji, potencjalnie śmiertelne błedy projektowe… To miałby być inteligenty projekt?! Wszystko to dowody na działanie ewolucji, która jest niedoskonała, która robi co może, przekształcając to, co ma pod ręką i zawsze idąc po linii najmniejszego oporu, jak najmniejszym kosztem. Jaki projektant odwaliłby taką fuszerkę?!”

Nie sposób się z nimi nie zgodzić. A jednak, jeśli się zastanowić, są tacy projektanci, którzy działają dokładnie w ten sposób. Tak, już się na pewno domyśliliście, choćby po tytule notki – to programiści. Dziś aplikacje i systemy operacyjne trzeba tworzyć szybko, bo czas to pieniądz. A skoro tak, to zdecydowanie szybciej będzie przecież “trochę” przerobić już istniejący kod (nawet, jeśli miał robic zupełnie co innego), dopisac kilka modułów, zmodyfikować stare, zablokować niepotrzebne fragmenty i… jakoś to działa! Jak często programy powstają od zera, a nie przez dopisywanie, przerabianie i łatanie istniejących aplikacji? Zdecydowanie zbyt rzadko. Jak wyrostek robaczkowy – potencjalnie szkodliwy, ale pozostawiony, bo tak było taniej, niż przerabiać całość – ciągnie się za programami wsteczna kompatybilność, obsługa nieużywanych już formatów plików, partycji, sprzętu.

A więc, może kreacjoniści mają rację? Może wszystkie istoty na Ziemi zostały zaprojektowane – tyle tylko, że nie przez wszechmocnego, nieomylnego Projektanta? Może to był zespół archaniołów-programistów, którzy najpierw szybko machnęli bakterie i sinice, potem ameby i bezkręgowce, następnie ryby, a potem… potem zaczął kończyć się budżet i zbliżać dedlajn (w końcu 7 dni na cały świat to klasyczne “na wczoraj”) więc cała reszta powstała jako pospieszne modyfikacje już zaprojektowanych stworzeń. Połatane, wypuszczone nie raz w wersji beta, pełne bugów, ale zasadniczo działające.  Coś czuję, że kiedy Wielki Projektant zobaczył tak spartolony projekt, wywalił cały zespół na bruk – czy też raczej, strącił w odchłań, gdzie teraz cała ta banda wykorzystuje wbudowane w człowieka backdoory i niedoróbki, żeby przejmować kontrolę i dobrze się bawić… znaczy, czynić zło.

No nic, bajki bajkami, ewolucja ewolucją a jedna zagadka wciąż pozostaje nierozwiązana – na czyj obraz i podobieństwo zostali stworzeni programiści?