Desktop nie powinien zniknąć z rynku

W dzisiejszych czasach dla wielu osób kupowanie stacjonarnego komputera mija się z celem. Skończyły się czasy, kiedy to notebook był czymś drogim, wolnym i właściwie jedyną rzeczą, jaką oferował, to mobilność. Obecnie notebooka w podobnej konfiguracji co desktopa można kupić w praktycznie tej samej cenie. Czasem taniej, czasem drożej (ale biorąc pod uwagę “akcesoria dodane” w porównaniu do desktopa, czyli czytniki kart, monitor, klawiatura, i tak dalej, to w sumie zawsze wychodzi taniej), ale jest to podobny wydatek, a na dodatek możemy nasz komputer zabrać wszędzie. Co więcej, gwóźdź do trumny desktopów wbijają konsole, gdzie gry nie skaczą, nie mają chorych zabezpieczeń antypirackich i są po prostu wygodne. I rynek, i konsumenci to zauważają. Ale jest też pewna grupa ludzi, którzy mają inne upodobania. I, niestety, mogą oni być mocno poszkodowani.
Smutno im tak tylko w biurach...

Smutno im tak tylko w biurach…

Desktopy mają kilka zalet, których notebooki/konsole nie mają i długo mieć nie będą. Zacznijmy od modułowości. W laptopie wymienisz dysk twardy, RAM, napęd optyczny i kartę sieciową. Koniec. Za parę lat musisz kupić cały nowy komputer. A w desktopie? Idziemy do sklepu, kupujemy kartę graficzną, wymieniamy ją w 15 minut (licząc czas instalacji sterowników) i już automagicznie możemy grać w nowe gry i oglądać filmy HD. Co więcej, zawsze mamy to, co chcemy w środku, a nie zdajemy się na dobór komponentów przez producenta. Serwisowanie też jest dużo prostsze. A co do gier? No cóż, fani strategii czy gier MMO nie mają na konsolach czego szukać. Jasne, tu akurat też wchodzi w grę laptop, ale jednak hi-endowe konfiguracje (a nie po prostu bardzo wydajne, o których pisałem w pierwszym akapicie) są dużo droższe w wersji mobilnej.

Mam nadzieję, że proroctwa analityków się nie sprawdzą i że komputery stacjonarne będą dalej widziane jako opłacalne przez producentów sprzętu. Osobiście wolę laptop+konsola, ale są też inni. I “totalnie kumam” ich potrzeby i gusta, które są całkiem uzasadnione.

Kontynuujemy nasz nowy zwyczaj – jeżeli jakieś komentarze przykują moją uwagę, będę je publikował w następnej notce. Ważna uwaga: komentarze do komentarzy (sic!) umieszczamy pod odpowiednią notką (czyli tam, skąd one pochodzą).  Mam nadzieję, że dzięki temu trochę postymuluję jeszcze dyskusję, zwłaszcza, że niejednokrotnie komentujący mają więcej ciekawych rzeczy do powiedzenia, niż ja sam;)

Z notki pt.  Alan Wake – rewolucji nie ma, ale co z tego?wybrałem komentarz nonline’a:

W samego Alana Wake’a jeszcze nie grałem i raczej długo nie zagram, chyba, że kupie ją kuzynowi, bo sam konsoli Xbox360 nie posiadam (Wii FTW:)) Dlatego mój komentarz raczej będzie starał odnieść się do magii… Magia, tak, bo nie wiem jak to określić. Jestem dosyć młody, ale pamiętam pierwszego Wolfa, Prince of Persia, Lotusa etc. Jako smark grałem np. w Quake I, i wtedy była do gra właśnie magiczna, człowiek nie zwracał uwagi na kanciaste postacie, na piksele wielkości płyt chodnikowych… Po prostu siedział i z wypiekami na twarzy łupał w klawiaturę. Odnoszę wrażenia, że na dzień dzisiejszy powoli ta magia zanika, człowiek przestał skupiać się na radości z grania, a zaczął na grafice, muzyce, fizyce. Potrafi wkurzyć nawet najmniejszy artefakt, jedna źle nałożona tekstura… A kiedyś? Kiedyś to nie miało znaczenia… Boom! Headshot! i do przodu.
Już w dość skomputeryzowanej rzeczypospolitej dzieciak na przerwie, jak gadał o DN3D to raczej schodził na cycki, rozmaźglane mózgi kosmitów na asfalcie, teraz jak odwiedzam moje stare szkoły, to często słyszę od 8 – 12 latków: “Grafika super, niezłe detale, ale wode mogliby poprawić” itd… Magia, magii już nie ma:(