iPhone 4 – a miało być tak pięknie…

Firma Apple zawsze była dla mnie pewnym kuriozum. Własciwie to nie zawsze, ale od czasów iGadżetów. Sprzęt, owszem, jest bardzo fajny. Elegancki, niejednokrotnie innowacyjny, wygodny, ładny, dobrze zrobiony. Z funkcjonalnością za to jest już nieco gorzej. Ileż to czasu musieliśmy czekać na obsługę MMS-ów czy Bluetooth w iPhone’ie. Multitasking, który jest niezbędny dla powerusera, a dzięki modzie na “fajowe aplikacje” również dla “każuala”, pojawił się dopiero wraz z niedawną premierą czwartego iOS-a, a i tak ponoć jego wygoda pozostawia dużo do życzenia (ponoć, bo osobiście jeszcze nie macałem). Dlatego też iPhone, iPod, Mac czy cokolwiek z oferty Apple’a uważam za GENIALNY sprzęt ALE dla mid-endu. iPhone powinien mnie z ludzkim abonamentem kosztować 50 zł. Podejrzewam, że jak wejdzie do Polski, będzie za 400 zł z abonamentem 100 zł miesięcznie. Ot, kuriozum. Ale ludziom się to podoba, kupują, jarają się, więc nie mnie to oceniać. Ja tam lubię moją Nokię, ostrzę pazury na HTC Desire.

 Spsuło się…

Jednak właśnie z racji tego, że ludzie się zdecydowanie ekscytują premierami Apple’a, z zainteresowaniem je oglądamy. Zwłaszcza, że firma Jobsa ma wiele świetnych pomysłów, głównie od strony interfejsu, który może stanowić za wzór dla konkurencji. I stanowi – dużo rzeczy wymyślonych przez Apple’a znajdziemy w Windows, Ubuntu czy Androidzie. iPad mnie mało obchodził, bo nie widzę potrzeby posiadania takiego sprzętu. Za to iPhone 4 – to co innego. Czym nas zaskoczy Apple? Co zmieni czwarty iOS? No cóż, po prezentacji może szoku czy szału nie było, ale pozytywne wrażenie jak najbardziej. iPhone 4 jest śliczny, ma imponującą specyfikację sprzętową, a wszystko to w zgrabnym, przemyślanym iOS-ie. Dalej nie jest to telefon dla mnie, z racji wielu ograniczeń nałożonych dla użytkownika, ale dla “każuala” to sprzęt z topowej półki.

A potem iPhone 4 trafił do klientów. Trafił po intensywnych testach, zarówno sprzętu, jak i oprogramowania. Trafił po astronomicznie wysokiej cenie. I co? I okazał się chińską podróbką. Wybaczam niespełnioną obietnicę dotyczącą wytrzymałości obudowy. Wybaczam zamienione przyciski – no trudno, wada produkcyjna, od ręki sprzęt jest wymieniany na nowy. Ale tak ewidentne błędy w oprogramowaniu i sprzęcie, jak wadliwe ekrany, gubienie zasięgu czy problemy z czujnikiem zbliżeniowym są już niewybaczalne. Czy tego telefonu, przepraszam bardzo, nie miał nikt wcześniej w ręku? To nie są ukryte wady, jednostkowe przypadki. Wystarczy wziąć palmofon do lewej ręki, spróbować zadzwonić i zobaczyć, że komórka gubi zasięg. A gdy już przełożymy go do prawej ręki i “odpowiednio” chwycimy, to podczas rozmowy szybko się przekonamy, że ekran się nie wyłącza i łatwo kogoś rozłączyć uchem (sic!). Za to płacę 3 000 zł? To ma być ten symbol lansu?

Współczuję pierwszym użytkownikom iPhone’a 4, którzy teraz czekają w nadziei, że zapowiadana łatka programowa rozwiąże większość problemów. Współczuję fanom marki Apple, bo znam ich zaangażowanie i przywiązanie do marki i na pewno czują się po prostu oszukani.

I sam też żałuję. Apple’a widziałem jako przeciwwagę dla hegemonii Microsoftu. Ale za coś takiego, to ja dziękuję. Gdybym musiał teraz z jakiegoś powodu zrezygnować z Windows, postawiłbym nie na Mac OS-a, jak kiedyś, a na Ubuntu. Na rynku mobilnym Microsoft nie istnieje jako najmocniejszy gracz, tu wciąż króluje iOS. Ale linuksowy Android radzi sobie coraz lepiej i wkrótce zapewne przegoni Apple’a. Szkoda, bo do firmy Google zaufania nie mam (rzekł użytkownik Chrome’a, Dekstopa, Picasy, wyszukiwarki i wkrótce zapewne posiadacz Androida;) – co zrobić, zaufanie zaufaniem, a jakość produktów jakością produktów…).

3 000 złotych za telefon, który trzeba odpowiednio trzymać, by dało się z niego zadzwonić. No nie mogę tego przełknąć. Humor poprawia Nokia swoim prztyczkiem w nos. Czekamy więc na iPhone’a 5…

P.S.: wierni Czytelnicy tego bloga zauważyli zmianę cyklu publikacji notek. Będzie on stały. Od teraz Siećpospolita będzie aktualizowana we wtorki i czwartki. Tradycyjnie też polecam dyskusję pod poprzednią notką (Darmowe nie oznacza tańsze), ale coś czuję, że tym razem nie zrozumieliśmy się z czytelnikami…