Dlaczego Windows Phone opanuje świat – część 2

Wizyty na konferencjach prasowych, gdzie w dawnych czasach można było wyjść obficie obdarowanym, oznaczają obecnie długą i nudną posiadówkę, podczas której bardzo wysoko postawiony menadżer opowiada o rzeczach, o których nie ma zielonego pojęcia. To ten moment, kiedy patrzenie w sufit wydaje się tysiąc razy bardziej interesujące od otaczającego cię świata. Potem następują pytania od dziennikarzy, ale z racji że nikt nie słuchał, wszyscy siedzą w milczeniu. Gdy już ktoś się odezwie, jedyne co możesz zrobić, to złapać się za czoło zastanawiając się jakie to ma znaczenie. Następnie wjeżdża catering, a dziennikarze rzucają się po talerze aby najeść się za darmo. Teraz możesz dostać się do osoby omawiającej temat konferencji. Gdy już to zrobisz, okazuje się że ów człowiek prócz kilku zaprogramowanych odpowiedzi nic z siebie nie wyrzuci. Zrezygnowany ruszasz po ostatni czysty talerz ładując go do pełna, aby z konferencji wynieść cokolwiek. Po nasyceniu żołądka masz burzliwe myśli w kontekście swojej moralności, chwilę potem dochodzisz do wniosku, że tu już nic się nie wydarzy. Idziesz w stronę drzwi. Tam podbiega do ciebie uśmiechnięta blondynka, która nie ma bladego pojęcia co tutaj robi, ale wręcza ci torebkę z informacjami prasowymi. Jak masz dużo szczęścia, możesz w niej znaleźć pendrive o pojemności 4 GB. Wracasz do domu, odpalasz Google i szybko znajdujesz informacje, które miałeś nadzieje usłyszeć przez czas trwania konferencji. Mniej więcej tak wyglądało spotkanie Microsoftu na temat Windows Phone. W żaden sposób nie mogę sobie przypomnieć ani jednej zasłyszanej tam rzeczy. Jesteś więc do przodu na pamięci USB jakieś 20 zł, a to nawet w połowie nie wynagradza cierpienia, jakiego doświadczyłeś zrywając się rano na konferencję w drugiej części zakorkowanego miasta.
Dlaczego Windows Phone opanuje świat – część 2

Kolejna z teorii o przekupnych dziennikarzach mówi o tworzeniu opłacanych tekstów reklamowych. Nawet gdyby mój niezłomny kręgosłup moralny w końcu nie wytrzymał, jest pewien problem. Nikt nas do tego nie namawia. W związku z tym pojawia się całkiem uzasadnione pytanie, skąd na CHIP-ie tyle entuzjastycznych tekstów o nieliczącym się przecież Windows Phone, skoro nikt za to nie płaci?

Przeczytaj też:
Dlaczego Windows Phone opanuje świat – część 1

Sytuacja jest o wiele bardziej zaawansowana niż myślicie. Jeszcze kilka miesięcy temu tylko nasz szef zachwycał się tym systemem, nikt nie brał go na poważnie. Obecnie z Windows Phone korzysta cała redakcja CHIP-a online. Wszyscy porzucili swoje Androidy i iOS-y zachwycając się nowym systemem. Jest to tym bardziej niesamowite, że chyba żaden z nas nie spodziewał się po tej firmie niczego rewolucyjnego. Microsoft od 15 lat był ostatnią firmą, którą można podejrzewać o takie rzeczy. Po tygodniach wewnętrznej walki nawet znaleźliśmy w nim wady, które znajdziecie w tekście Windows Phone – 7 rzeczy, które mnie wkurzają. W żaden sposób nie wpłynęły one na fakt, że dziś miałem ochotę napisać kolejny odcinek ewangelizacji w postaci tekstu o dodatku do Windows Phone –

odtwarzaczu Zune.

I znów nikt poza redakcją mi za niego nie zapłaci.

Odtwarzacz muzyczny to dla mnie najważniejsza aplikacja w komputerze. Wybierając WP7 w dużym stopniu kierowałem się niesamowicie wygodną aplikacją do odtwarzania muzyki. Kupno telefonu wymusiło na mnie instalację oprogramowania Microsoft Zune, które jest odpowiednikiem iTunes. Wcześniej przez długie lata korzystałem z iTunes, który ideałem nie był. Miał jednak bardziej ludzki interfejs niż Winamp, który stał się zaprzeczeniem teorii ewolucji i nie trzeba było w nim przestawiać tysiąca opcji, aby w ogóle zaczął działać – jak foobar2000. Mimo to wciąż brakowało w nim wielu opcji, a iTunes nieustannie rósł nie niosąc ze sobą żadnych istotnych zmian w komforcie obsługi.

Wszystkie pozostałe odtwarzacze, których używałem były katastrofą. Miały zupełnie niezrozumiałe interfejsy i wyglądały przy tym paskudnie. Tym czasem Zune czerpie z dobrych wzorców, czyli interfejsu Metro. Ma inny interfejs, ale już na początku daje się w nim odnaleźć ślady normalności. Po kilku dniach obcowania z programem dojdziesz do wniosku, że autorzy trzymali się jakiejś koncepcji i nawet ma to sens.

Początkowo trzymany przyzwyczajeniami z iTunes uporczywie klikałem w kategorię “collection”, gdzie mam dostęp wszystkich wykonawców. Jednak Zune równie uporczywie przerzucał mnie na zakładkę “quickplay”. Po dłuższej chwili analizowania takiego stanu rzeczy doszedłem do wniosku, że to ja jestem głupi.

W “quickplay”

znajdziesz ostatnio dodane albumy, zdjęcia czy filmy. Są też ostatnio przesłuchane albumy. Masz do dyspozycji także “pins”, czyli miejsc gdzie możesz umieścić dowolne płyty z kolekcji. Coś w rodzaju bardzo szybkiej playlisty. Okazuje się, że jest to dokładnie to, czego potrzebujesz. Masz dostęp do najczęściej przerabianych albumów, a także do tych najnowszych i historii. Lepiej nie być nie może. Przy okazji interfejs Zune korzysta z akceleracji sprzętowej GPU serwując bardzo płynne animacje i intuicyjne przewijanie listy na boki.

Gdy włączymy dowolny kawałek odtwarzacz za jakiś czas automatycznie przejdzie w tryb

“Now playing”.

Są tam wyświetlone informacje jedynie o odtwarzanym utworze. Wystarczy ruszyć myszą na tle okna, a pojawi się lista utworów z albumu.

Zune zamiast nudnej grafiki wyświetla estetyczną mozaikę złożoną z okładek posiadanych albumów. Drobnostka, która powoduje że pisanie tego tekstu jest o wiele przyjemniejsze, bo obraz na drugim ekranie wygląda świetnie i w żaden sposób mnie nie rozprasza. Stąd można przejść bezpośrednio do całej bazy wykonawców, jak i do ekranu quickplay. Brakuje tylko możliwości przejścia do innego albumu klikając na jedną z okładek wyświetlanych w tle. Aż się o to prosi.

W większości miejsc odtwarzacza można kliknąć na utworze/albumie

wybierając “View in collection”.

Ta czynność przeniesie was do listy wykonawców, czyli miejsca które bardziej przypomina iTunes. Lista wykonawców, albumów i numerów. Wszystko na jednym ekranie. Zune ma także wbudowany edytor tagów, który wprawdzie odbiega możliwościami aplikacji typu “MP3Tag”, ale raczej nie ustępuje niczym aplikacji iTunes. Można zmienić wszystkie informacje oraz dodać okładkę. Wystarczy.

Zune służy też do synchronizacji telefonów Windows Phone. Utwory i albumy dodaje się dosyć logicznie, wystarczy je przeciągnąć na ikonę telefonu. Synchronizacja może odbywać się po podłączeniu telefonu kablem, jak i zadlnie – przez WiFi.

Jednak zupełnie nie to jest najważniejszą rzeczą w Zune. Najbardziej istotną funkcją jest…

przycisk wstecz!

Coś, czego codziennie używasz w przeglądarce internetowej. Przycisk, który równie często klikasz w Eksploratorze Windows, czy też w Finder na Mac-u z jakiegoś powodu wciąż był niedostępny w odtwarzaczu MP3. Dzięki temu jednym kliknięciem możesz wrócić do konkretnego miejsca w kolekcji, coś czego w iTunes bardzo brakowało. Niniejszym chcę ogłosić, że poprzeczka w kategorii odtwarzaczy audio w końcu została podniesiona. Nie do końca wierzę w to co się stało, ale mam wrażenie że po raz kolejny pochwaliłem produkt Microsoftu.

PS. Program jest w wersji polskiej, ale w wyniku skomplikowanego ciągu wydarzeń u mnie zainstalował się po angielsku. Pobrać go można stąd: www.zune.net/pl-PL.