Spory patentowe hamują postęp

Tyle możliwości do pozwania, w jednym urządzeniu
Spory patentowe hamują postęp

Jedno z najbardziej osobliwych wydarzeń, jakie dało się zaobserwować podczas Międzynarodowej Wystawy Telekomunikacyjnej IFA, pozostało ukryte przed większością zwiedzających: pracownicy Samsunga w pośpiechu usuwali z witryn tablety Galaxy Tab, zdejmowali ich reklamowe plakaty i zakrywali szyldy. Kilka godzin przedtem Apple uzyskał tymczasową decyzję sądu zakazującą sprzedaży i reklamy tabletów Samsunga na terenie części Europy z powodu zbyt dużego podobieństwa do iPada.

Zakaz sprzedaży wydany niewiele później w Australii również stanowi punkt kumulacyjny wojny patentowej, rozpętanej przede wszystkim w dziedzinie mobilnej telefonii. Około 250 000 różnych patentów chroni tu technikę, sprzęt i wygląd. Sieć zastrzeżonych wzorów, urządzeń i algorytmów utkana przez koncerny w ubiegłych trzech dziesięcioleciach jest już tak gęsta, że nawet wielcy gracze rynkowi tacy jak Samsung i Apple tracą w niej orientację. Spory prawne i pobierane od siebie nawzajem opłaty licencyjne są na porządku dziennym – na ten cel przeznaczane są gigantyczne sumy. Microsoft zawarł już z połową wszystkich producentów urządzeń z Androidem umowy licencyjne i zarabia na nich więcej niż na własnym Windows Phonie. Istotne patenty zmieniają właścicieli za przeciętną sumę pół miliona dolarów. Ale to się i tak opłaca, bo stowarzyszenie amerykańskich rzeczników patentowych obliczyło, że prowadzenie sporu patentowego przed sądem kosztuje każdą ze stron ok. 2,5 miliona dolarów. Topowi rzecznicy patentowi zarabiają około 600 dolarów za godzinę.

Walka na rozkwitającym rynku

To nie przypadek, że “patent wars” wybuchły właśnie w dziedzinie mobilnej telefonii i że stało się to właśnie teraz. Smartfony i tablety będą przynosić producentom sprzętu największe profity w nadchodzących latach. Tylko w trzecim kwartale 2011 roku na całym świecie sprzedano około 118 milionów smartfonów, a producenci tacy jak Samsung i HTC odnotowali trzycyfrowe wzrosty sprzedaży. Zdaniem badaczy rynku z firmy Gartner w roku 2011 nabywców znalazło o 42 proc. więcej smartfonów niż rok wcześniej. Światowy rynek tabletów według szacunków iSuppli w roku 2011 miał wzrosnąć o ponad 250 proc. – do przeszło 60 milionów sprzedanych urządzeń – w 2015 roku poziom zakładanej sprzedaży osiągnie 250 mln. tabletów. – Branża przechodzi gwałtowną transformację – mówi analityk patentowy Florian Mueller. – Udziały konkurujących firm zmieniają się w niebywałym wcześniej tempie, a każda z nich chce opalikować swoje prawa przed innymi na tym przeżywającym boom rynku. Kto co najpierw wynalazł? Kto ma prawo do jakiej technologii? Komu jakie urządzenia wolno budować? Te kwestie nie zawsze są rozstrzygane przy stoliku rokowań. Jedno spojrzenie poza branżę IT pozwala zauważyć, że podobne konflikty interesów nie stanowią żadnego wyjątku świata IT. – W biotechnologii i medycynie spory są toczone na podobną skalę – potwierdza profesor zarządzania innowacją i technologią na Uniwersytecie Regensburg, Michal Dowling.

Tego typu wojny w historii były toczone już nieraz. Pojęcie “patent wars” ukuli bracia Wright już na początku XX wieku. W roku 1906 otrzymali oni patent na maszynę latającą, której skrzydła są ruchome: w powietrzu można zmieniać ich położenie pionowe i poziome – technika absolutnie niezbędna dla nowoczesnej żeglugi powietrznej. Wynalazcy w kolejnych latach notorycznie pozywali każdego, kto wykorzystywał podobną technikę i domagali się opłat licencyjnych. O ile w Europie wiele sądów odmawiało uznania ich praw patentowych, to w USA wymiar sprawiedliwości popierał żądania braci – w efekcie rozwój lotnictwa w tym kraju niemal popadł w stagnację, bo producenci zajęci sporami prawnymi nie mieli czasu na rozwijanie technik lotniczych, włączając w to nawet braci Wright.

Trywialne patenty zapychają system

Czy podobna stagnacja zagraża teraz rynkowi mobilnej telefonii? – Spodziewam się, że duzi gracze będą raczej podpisywać umowy licencyjne, niż wytaczać sądowe procesy – mówi Mueller. Również David Carnidal, wcześniej programista w Sun Microsystems i współzałożyciel małej software’owej firmy FirstFloor Software, nie wierzy w wojnę bez końca. – Koncerny, tak jak nuklearne supermocarstwa, zawrą rozejm – mówi. Mimo to cierpieć będą mniejsze przedsiębiorstwa i nowo zakładane firmy, którym brakuje pieniędzy na ochronę własnych innowacji, a także na sprawdzenie, czy ich technologia nie jest już może objęta ochroną w ramach jednego z 250 000 patentów z dziedziny telefonii komórkowej. – Zawsze byliśmy pewni – mówi Cardinal – że patenty nie wspierają nas w innowacji, a wręcz przeciwnie: odciągają utalentowane osoby od ważniejszych zadań.

Pomimo sprawdzania wiele rozpoczynających działalność przedsiębiorstw przez przeoczenie narusza obce patenty. Nic dziwnego – wiele wynalezionych metod ma tak szeroki zasięg, że można je zastosować w przypadku najprostszych technik. – Koncerny próbują patentować pomysły – skarży się Tim Porter, adwokat Google’a. Konkurent Apple’a ma na przykład patent na przesuwanie ikon po wyświetlaczu oraz na określony sposób przewijania list na panelu dotykowym, Amazon chce opatentować kupowanie jednym kliknięciem, a wyspecjalizowana w trywialnych patentach firma Lodsys jest właścicielem praw do przycisku »upgrade« w aplikacjach. Gdy tak prozaiczne patenty – stosowane z naruszeniem praw wynalazcy praktycznie w każdym smartfonie – zostaną uznane przez sąd, to poszczególne firmy będą w stanie zablokować podstawowe funkcje urządzeń konkurencji albo każą sobie za nie słono płacić. – Prawo musi pokazać pazury, ale postawić na zdrowy rozsądek – domaga się Porter. Eksperci szacują, że ponad połowa wydanych patentów jest nieważna. Jednak koszty prawnego wyfiltrowania ich z systemu byłyby gigantyczne.

Zamiast tego koncerny wolą inwestować pieniądze we wzajemne umowy licencyjne. Nawet zwykle nieustępliwy przed sądami Apple idzie na kompromisy. Wieloletni spór prawny z Nokią zakończył się ugodą w czerwcu 2011. Finowie nie zdradzają szczegółów, ale porozumienie “obejmuje jednorazową płatność ze strony Apple’a oraz – na czas trwania umowy – dalsze opłaty licencyjne” – potwierdza rzecznik Nokii Benjamin Lampe. Wprawdzie w innych sporach, na przykład o iPhone 4S, całkiem możliwe są zakazy sprzedaży również w całej Europie, ale sprzedaż aktualnych produktów z zasady nie jest zagrożona.

Jednak kosztowne procesy sądowe oraz wysokie honoraria biegłych i adwokatów sprawiają, że spory pochłaniają pieniądze, które mogłyby pójść na badania. Czy mielibyśmy więc lepsze technicznie produkty, gdyby nie było prawa patentowego i kosztowych licencji? – Nie – odpowiada Dowling z naciskiem. – Właściwe pytanie brzmi: czy mielibyśmy dzisiejsze produkty, gdyby nie było prawa patentowego?

Patenty z reguły mają minimalizować ryzyko badań. W końcu działy rozwoju byłyby bezproduktywnymi częściami firm, gdyby konkurencja mogła dowolnie kopiować ich pomysły. – W Nokii w ciągu ostatnich dwóch dziesięcioleci zainwestowaliśmy w badania i rozwój ponad 45 miliardów euro – wyjaśnia Lampe i prezentuje obliczenie, z którego wynika, że Finowie dzięki temu wygenerowali ponad dziesięciokrotność podanej sumy w postaci obrotu. Co roku w laboratoriach koncernu rodzi się ponad tysiąc nadających się do opatentowania pomysłów. Odsetek odrzutów jest wysoki: Steve Perlman, dyrektor firmy OnLive, wylicza, że potrzebne było około 100 wynalazków, zanim konkurencja znalazła właściwą drogę do ominięcia opatentowanej przez niego procedury motion capturing.

Jednak prawne zabezpieczanie każdej ślepej uliczki byłoby drogie. – Ważny na całym świecie patent może kosztować ponad 100 tys. dolarów – mówi Jeffrey Labovitz, samodzielny konsultant ds. licencji technologicznych. A urzędy patentowe na całym świecie są zbyt słabe finansowo, aby dokładnie badać wszystkie pomysły. Do urzędów w Europie, USA i Azji wpływa tak wiele wniosków, że przy średnim czasie oczekiwania na rejestrację, wynoszącym 3 lata, na przebadanie jednego wynalazku i sprawdzenie, czy nie narusza on innych już opatentowanych urządzeń lub procedur, urzędnikom zostaje dosłownie kilka godzin.

Porter wychwala lata 80., kiedy na świecie nie było jeszcze patentów na oprogramowanie. – To był bardzo innowacyjny okres. Microsoft złożył swój wniosek patentowy w roku 1988, a do tego czasu opracował już DOS i Worda. Im bardziej ludzie będą zajęci patentami – martwi się Porter – tym mniej wynajdą. Jego zdaniem nie ma perspektyw na reformę prawa patentowego, ponieważ politycy są zbyt zachowawczy.

Wojna patentowa kończy się przy stole rokowań

Radykalnym rozwiązaniem problemu byłaby likwidacja patentów. Profesor Dowling nie zostawia na pomyśle suchej nitki. – Wojna patentowa nie wynika z prawa patentowego jako takiego – argumentuje. W jego opinii zmiany wymaga praktyka niedbałego przyznawania bardzo szerokich patentów. – Patenty wynagradzają ryzyko – podkreśla Dowling. Obowiązujące prawo patentowe popiera również Nokia. – Podstawą naszej branży jest duża liczba badań i rozwój. A ci, którzy inwestują w tym obszarze, muszą zostać stosownie wynagrodzeni za swoje nakłady, bo inaczej to się po prostu nie opłaca – brzmi stanowisko firmy.

Opłaty licencyjne, nawet przy fundamentalnych technikach, są z reguły niskie. Firmy, które opatentowały takie rozwiązania, zobowiązują się do przestrzegania warunków zwanych FRAND. To akronim od słów “fair, reasonable and not-discriminatory” oznaczający, że licencje muszą być udostępniane za racjonalne i takie same dla wszystkich ceny. Tylko dla standardu 3G istnieje 1200 takich patentów, a Nokia jest właścicielem 400 z nich. – Z ponad 40 firmami porozumieliśmy się już w sprawie licencji na nasze wynalazki – mówi Lampe. –Wszystko bez sporów prawnych. Procesy stanowią niewielki procent przypadków.

Również prawojna patentowa w lotnictwie skończyła się w roku 1918 nie na sali sądowej, lecz przy stoliku rokowań. Zszokowany kiepskim wyposażeniem amerykańskich sił powietrznych w I wojnie światowej Franklin D. Roosvelt – wówczas pracownik ministerstwa marynarki – zmusił firmy do składania daniny patentowej: każdy producent z branży lotniczej musiał przystąpić do narodowego stowarzyszenia i uiszczać od każdego zbudowanego samolotu opłaty, z których wynagradzano właścicieli patentów. Istnieje więc nadzieja, że Samsung Galaxy Tab wróci na regały europejskich sklepów.

WYWIAD

“Nawet duże firmy nie mają w tym rozeznania”

Z powodu patentów toczy się sporo spraw sądowych i wnosi się wiele opłat licencyjnych. Czy nie byłoby lepiej zainwestować tych pieniędzy we właściwe działy badań?

Problem w tym, że badania, które są bardzo drogie, zwłaszcza w dziedzinie smartfonów, muszą być w jakiś sposób zabezpieczone. Inaczej mielibyśmy anarchię. Czy system ochrony patentowej w swojej dzisiejszej kiepskiej kondycji jest właściwą drogą, to zupełnie inna kwestia.

Nasz system ochrony patentowej jest niewydolny

W dziedzinie technologii cyfrowych europejskie urzędy patentowe nawet w najmniejszym stopniu nie są w stanie wypełniać swoich zadań z tego prostego powodu, że nie ogarniają już istniejących innowacji w czasie przewidzianym na zbadanie wniosku patentowego. Urzędnik patentowy na ten cel może poświęcić maksymalnie 10–15 godzin, nawet jeśli ten okres ten rozkłada się na kilka lat. W czasie tych paru godzin niemożliwe jest przejrzenie kodów programów już upublicznionych produktów albo przeczytanie całego archiwum fachowych artykułów na dany temat.

Dlaczego w tej sprawie nic się nie zmienia?

Odpowiedzialni za ten stan rzeczy politycy wierzą, że duża liczba przyznanych patentów jest wskaźnikiem wysokiej innowacyjności ich kraju. Kiedyś muszą zrozumieć, że tak nie jest, tak samo jak duża liczba wydrukowanych banknotów nie świadczy o wzroście gospodarczym.

Apple otrzymał ostatnio patent na gest palców odblokowujący smartfon. Czy nie jest to zbyt szeroko sformułowane?

Teoretycznie tak szerokie patenty nie powinny występować, ponieważ mogą one blokować rozwój nowych technologii. Z drugiej strony każdy wynalazca chce jak najszerzej sformułowanego patentu, a rzecznicy patentowi jako dobrzy reprezentanci interesów swoich klientów w naturalny sposób walczą o takie patenty.

To skutkuje zalewem patentów. Kto ma w tym rozeznanie?

Nikt. Nawet duże firmy pouczają swoich inżynierów, aby w ogóle nie sprawdzali, tylko po prostu tworzyli nowe wynalazki. Przy dużej liczbie patentów praktycznie nie ma szans na uniknięcie ewentualnych naruszeń.

W skrajnym przypadku firma nie będzie mogła sprzedawać swojego produktu, jak było z Samsungiem Galaxy Tab.

W niektórych krajach unii dominuje automatyzm, zgodnie z którym naruszenie patentu automatycznie skutkuje zakazem sprzedaży. To bardzo anachroniczne, prymitywne i niepotrzebne – przykładowo w USA wystarcza na ogół zgoda producenta na rekompensatę szkód.

Koncerny mogą sobie pozwolić na taką strategię, ale co z firmami rozpoczynającymi działalność?

Większości udaje się poruszać poniżej zasięgu radarów właścicieli patentów. Dla nich interesujące jest zaskarżanie tylko tych, od których można dużo otrzymać. Z reguły nowe firmy mogą wiele osiągnąć, co widać na przykładzie Facebooka, LinkedIn i Twittera. Szybko można stać się wystarczająco dużym, aby móc się bronić przed skargami patentowymi.

Czy musimy się więc przyzwyczajać do zakazów sprzedaży?

W Europie łatwiej niż w innych rejonach świata uzyskać sądowny zakaz sprzedaży, więc czasami będzie tak, że konsumenci zapłacą ograniczonym wyborem za wojenne strategie firm.

Brzmi to, jakby system był przestarzały.

Nie można zrobić radykalnego cięcia z dnia na dzień. Jeśli ktoś chce zlikwidować system ochrony patentowej, musi zastosować inne bodźce dla innowacyjności.

Na ile realna jest więc zmiana systemu ochrony patentowej?

Nie spodziewam się tego.