Dla mnie, Microsoft już zwyciężył – choćby miał przegrać.

Wkrótce się zacznie. W ciągu kilku pierwszych godzin największe serwisy opublikują swoje gotowe od dawna recenzje i testy, nim minie doba swoje opinie przedstawią blogerzy i publicyści. W ciągu kilku dni na Facebooku, Twitterze, forach dyskusyjnych i w komentarzach serwisów z branży IT zacznie się bezlitosne polowanie. My, dziennikarze i wy, użytkownicy, spędzając pierwsze chwile z tabletami, notebookami i komputerami wyposażonymi w Windows 8 znajdziemy każde niedociągnięcie, wyciągniemy każde potknięcie, wydrwimy każdy błąd, każdą nielogiczność. Poleje się krew. Wypełzną trolle. Rozpalą się flejmy. Powstaną memy. Ot, premiera nowego systemu Microsoftu.
Dla mnie, Microsoft już zwyciężył – choćby miał przegrać.
Metro-Goldwyn-Mayer

Metro-Goldwyn-Mayer

Ale zanim to nastąpi, chciałbym powiedzieć coś, na co nie będzie potem ani miejsca, ani czasu. Chciałbym podzielić się z wami pewnym odczuciem i związaną z nim refleksją, które choć dotyczą konkretnej firmy i konkretnego przedsięwzięcia, tak naprawdę mają znacznie bardziej uniwersalny wymiar.

Otóż

mam

ogromny

szacunek

dla

odwagi, determinacji

i

siły

ducha

Microsoftu. Chciałbym opowiedzieć wam czemu.

To samo. Więcej tego samego.

W

branży IT przewidywanie kolejnych premier produktowych stało się tak proste, że aż banalne, bo wszyscy wielcy gracze postępują według jednego wzorca, jednego uniwersalnego algorytmu: aby odnieść sukces

należy

przedstawić

sprzęt, który

będzie

taki, jak

ten, który

właśnie

odniósł

sukces, tylko

będzie

miał

wszystkiego

więcej

i

wszystko

lepiej.

A

kiedy

ten

odniesie

sukces – natychmiast

produkować

jego

następcę, znów mającego wszystko takie, jak poprzednik, tylko lepsze i większe. I gdy tylko

on

odniesie

sukces… no, sami wiecie, co dzieje się dalej.

Dlaczego firmy postępują w ten sposób? Czemu rezygnują z szukania nowych pomysłów, z radykalnych zmian? Bo zmiana oznacza niepewność i nieprzewidywalność. Oznacza ryzyko. A ryzyko jest złe.

Ryzykować można, kiedy jest się młodym i próbuje się wyrwać rządzącej starszyźnie kawałek władzy. Kiedy już trafi się na szczyt ryzyko staje się zbyt… ryzykowne. Nie ma wiele do zyskania, za to jest bardzo dużo do stracenia. Oczywiście, także

postępując

zgodnie

z

zasadą

“więcej

tego

samego”

firmy

nie

pozbywają

się

ryzyka

całkowicie.

Zawsze

jest

szansa, że

“więcej”

u

konkurentów

będzie

większe, niż

ich

“więcej”

, albo

że

kampania

marketingowa

okaże

się

totalną

klapą, ale

to

oswojone

zagrożenia, zagrożenia, których

choćby

nie

wiem

co

nie

da

się

uniknąć.

Poważne

innowacje

oznaczają

ryzyko

zupełnie

innego

kalibru

: wielkie, wypasione, najeżone

zębami

i

pazurami

ryzyko, czające

się

w

ciemności

poza

horyzontem zdarzeń analityków – całkowitą niewiadomą.

Rewolucja albo śmierć

Trudno więc się dziwić, że dobrze ustawione firmy nie chcą ryzykować – mają zbyt dużo do stracenia. I nic w tym złego. Użytkownicy dostają coraz doskonalsze produkty, firma się bogaci, wszyscy są zadowoleni. Przychodzi jednak taki moment, kiedy oryginalna idea stojąca za pierwotnym sukcesem firmy zaczyna się starzeć, przestaje przystawać do zmieniającego się ciągle świata. To nie dzieje się z dnia na dzień ani z miesiąca na miesiąc – to proces trwający lata, którego niejedna firma nie zauważa, albo raczej, powiedzmy sobie szczerze, zauważyć nie chce. Jak starzejący się gwiazdor potrafi jedynie powtarzać swoje stare przeboje, których słucha wciąż mniejsza i mniejsza publiczność. Nie potrafi spojrzeć w oczy prawdzie – że pora na radykalną zmianę – a jeśli nawet spojrzy, nie potrafi podjąć ryzyka, brak jej siły ducha, wiary i determinacji potrzebnej, żeby takiej zmiany dokonać. Taka firma odchodzi z rynku powoli, z wolna popadając w coraz większy marazm i znikając ze świadomości użytkowników, pewnego dnia staje się jeszcze jedną martwą legendą.

Microsoft wybrał inną drogę. Zamiast przez kolejne lata wypuszczać udoskonalone wersje Windows 7 – szybsze, ładniejsze, z większą liczbą funkcji – i patrzeć, jak udział w rynku przecieka mu przez palce wraz z topniejącym rynkiem klasycznych komputerów, zdecydował się na rewolucję.

Koncepcja, że prędzej czy później systemy przeznaczone dla komputerów i mobilne OS-y będą musiały się połączyć jest dość oczywista i wszyscy liczący się gracze z pewnością są z nią dobrze zaznajomieni. Nie trzeba też wielkiego talentu detektywistyczno-analitycznego, żeby patrząc na zmiany wprowadzane przez Apple do kolejnych wersji OS X dojść do wniosku, że Zakon Nadgryzionego Jabłka krok za krokiem zmierza dokładnie w tym kierunku. To, co zrobił Microsoft to po prostu potężny skok w przyszłość, prawdziwa innowacja w świecie systemów operacyjnych, które koncepcyjnie nie zmieniły się od bardzo, bardzo wielu lat. Stworzona przez Gatesa firma postawiła na zupełnie nową, stworzoną od zera wizję interakcji użytkownika z oprogramowaniem, ale to dopiero początek historii. Bo pomysł “nagram nowy hicior, wrócę na szczyt” nie wystarczy. Otóż Microsoft od jakiegoś czasu powoli, ale wytrwale podejmuje całą serię działań (SkyDrive, Xbox Music, Windows Live, OneNote itd.), które stopniowo zazębiają się i po raz pierwszy od… sam nie wiem kiedy wydają się mieć wspólny cel. Tak, Microsoft! Ta firma, w której nigdy nie wiedziała prawica, co czyni lewica a obie razem nie miały pojęcia, w jakim kierunku zmierzają nogi! W moich oczach to oznacza, że traktują sprawę poważnie. Że nie tylko mają bardzo innowacyjny pomysł – który przecież może wypalić bądź nie – ale też są zdeterminowani zrobić wszystko, żeby przechylić szalę na korzyść tej pierwszej opcji. Oznacza, że potrafią się zdyscyplinować, że są w stanie się skupić, że umieją otrząsnąć się z marazmu. Czy to gwarancja sukcesu?

Marines never die. They just go to hell to regroup.

W amerykańskich filmach taka totalna mobilizacja bohaterów w obliczu przytłaczającej przewagi wroga lub piętrzących się przeciwności zwykle przynosi ostateczne zwycięstwo. Ale życie to nie film, a jak pisałem wyżej, prawdziwa innowacja to zawsze jedna wielka niewiadoma zależna miliona niewiadomych zmiennych. Nie wiem, jak skończy się rewolucja, na którą poważył się Microsoft, ale jestem pełen podziwu dla stylu, z jakim się za nią zabrał. Pełen szacunku dla odwagi kierownictwa i determinacji pracowników. Dla faktu, że zdołali uwierzyć w swoją wizję i działać jak jeden zespół, jakby znów byli młodą, podbijającą rynek firmą nie bojącą się żadnych wyzwań.

Nim poleje się krew, której i ja pewnie jeszcze sporo z Windows 8 utoczę, muszę powiedzieć coś, na co nie będzie potem ani miejsca, ani warunków.

Microsofcie, masz mój szacunek. Jeśli z tej próby wyjdziesz zwycięsko, będzie to przykład dla innych i dowód, że warto walczyć i warto stawiać na innowacje. Jeśli polegniesz, przynajmniej stanie się to w naprawdę pięknym stylu.