#Serialowo (2) Wilfred – Komedia pachnąca psią sierścią i marihuaną

#Serialowo (2) Wilfred – Komedia pachnąca psią sierścią i marihuaną

Każdy z nas potrzebuje czasem kogoś z kim może porozmawiać. Kogoś kto nas zrozumie i pocieszy. Kogoś, do kogo zawsze możemy przyjść jeśli stracimy pracę albo gdy dotrze do nas że nasze życie jest jedną wielką porażką. Nie bez powodu mówi się że pies jest najlepszym przyjacielem człowieka. A co dopiero mówiący pies. I to nie taki, który tylko od święta uroczyście przemówi o północy 24 grudnia, ale taki, który bez zaproszenia wejdzie do domu, rozsiądzie się na kanapie i ze zmajstrowanego z plastikowej butelki bongosa będzie palić trawę. Ideał przyjaciela prawda?

Już po tych pierwszych zdaniach widać, że ten serial jest produkcją dość nietypową i nie każdemu przypadnie do gustu. Zacznijmy od ogromnej dawki czarnego oraz zniesmaczającego humoru. Hasło Sex, Drugs&Rock’n’Roll doskonale bowiem pasuje do ogólnego zarysu fabuły i przyznam, że jest to raczej męski typ serialu komediowego. Co prawda znajdziemy jakiś tam wątek miłosny, jednak nie on jest tu istotny. Przede wszystkim, Wilfred opowiada o prawdziwej, męskiej przyjaźni, i tego się trzymajmy.

Oryginalny scenariusz został napisany przez Australijskiego reżysera Tonego Rogersa i był bazowany na stworzonej przez niego w 2002 roku etiudzie filmowej, która zdobyła wiele nagród. Australijski serial zdobył zresztą trzy nagrody AFI, ale skrzydła rozwinął dopiero w 2010 roku, kiedy to stacja FOX nabyła do niego prawa.

Wrócimy jednak do samej historii – głównymi bohaterami są Ryan Newman (Elijah Wood) oraz pies jego sąsiadki, Wilfred (genialna gra Jasona Granna, odtwórcy również australijskiej roli, nominowanego do nagrody Złotej Obroży). W otwierającym całą serię odcinku, Ryan będąc w skrajnej depresji nieudacznie próbuje popełnić samobójstwo, usiłując chociaż tą jedną rzecz w swoim życiu zrobić porządnie. Połyka więc cały koktajl leków antydepresyjnych i czekając na śmierć pisze list pożegnalny (który kilkukrotnie poprawia i zmienia). Aby wyglądało bardziej dramatycznie, kładzie się na łóżku i z błogim wyrazem twarzy oraz pełną satysfakcją żegna się ze znanym nam wszystkim padołem łez. Niestety, nawet to mu się nie udaje. Leki nie działają, a nie ma na tyle samozaparcia by samemu udusić się poduszką… Po całej nocy walczenia ze swoim organizmem który na przekór jego woli dalej chce żyć, pada wykończony co skutkuje zaspaniem do pierwszego dnia w nowej pracy. Budzi go dzwonek do drzwi za którymi staje jego śliczna, nowa sąsiadka (Fiona Gubelmann) prosząc o zaopiekowanie się jej psem. Wtedy też poznajemy samego Wilfreda, niekwestionowaną gwiazdę całego serialu. Musze pogratulować tutaj pomysłowości i odwagi Rogersowi. Zamiast wydawać fortunę na kolejną sztuczną animacje mającą ożywić czteronożnego przyjaciela, poszedł po najmniejszej linii oporu, ubierając aktora w lekko tandetny psi strój. To niecodzienne i jakże proste rozwiązanie jest najistotniejszym elementem tego filmu, bo bez niego straciłby cały swój urok i sens. W każdym następnym dwudziestominutowym odcinku, oglądamy rozwój tej niezwykłej przyjaźni między człowiekiem a “zwierzęciem”. Można powiedzieć że to nic takiego, ale jak większość seriali ukazujących prozę naszego codziennego życia, twórcy pokazują nam jak bardzo istotna w dzisiejszych czasach jest prawdziwa przyjaźń, która między Bogiem a prawdą, już chyba nie istnieje.

Nic wiec dziwnego, ze ten serial stał się najlepiej zarabiającą nowością FOX’a a  David Zuckerman, główny twórca Family Guya, spisał się na medal adaptując australijską wersję pod amerykańskie serca widzów. Zarówno w krainie kangurów jak i ojczyźnie hamburgerów, tytuł ten wywołał jednak wywołał wiele kontrowersji i sprzecznych recenzji, jednak generalnie został odebrany pozytywnie. Curt Wagner piszący dla Chicago Tribune opisał go jako “pełen absurdalnych sytuacji i złego smaku. Trzeba jednak przyznać, że Wilfred, to najdziwniejsza nowość jaką możemy znaleźć w telewizji. I zarazem najśmieszniejsza”. Nie pozostaje mi nic innego niż zgodzić się z nim. Trudno wyzbyć się wrażenia że widzimy nie Elijah ale Frodo, również fakt dziwacznego przebrania Jasona z początku trochę za bardzo zwraca uwagę, ale już po dwóch, trzech odcinkach, jedyne co widzimy to jedna z najoryginalniejszych komedii jakie kiedykolwiek wymyślono.

Więcej:rozrywka