Xbox One i dzisiejszy krok wstecz Microsoftu

Xbox One i dzisiejszy krok wstecz Microsoftu

Walka o wolność w dysponowaniu zakupionymi przez siebie mediami trwa. Czy to muzyka, czy to gry wideo, czy programy użytkowe – zabezpieczenia antypirackie i mechanizmy kontroli użytkownika już nie dziś, a lata temu przekroczyły granice przyzwoitości. Jeżeli się da, staram się unikać tego typu oprogramowania i treści, jak tylko się da. Ale nie zawsze się da. Czasem jednak… oferta jest zbyt atrakcyjna, by z niej zrezygnować.

Na przykład cenię sobie platformę do gier Steam. Tam zabezpieczenia są dużo bardziej ścisłe, niż te, które są (a właściwie były) na Xbox One. Bo jest to niesłychanie wygodne narzędzie do zarządzania grami, a poza tym co chwila organizowane są niesamowite przeceny, wyprzedaże i zniżki. Tak, nie mogę sprzedać ani pożyczyć gry tam kupionej. Ale fakt, że kupiłem blockbustera za 40 złotych w kwartał po premierze zamyka mi buzię. Permanentnie. Korzystając z Deezera lub Spotify w momencie zaprzestania płacenia abonamentu tracę dostęp do całej muzyki, w tym albumów, które pobrałem na dysk. To prawda, ale za 20 złotych miesięcznie klikam w dowolny album dowolnego artysty i od razu słyszę muzykę. Legalnie, za powyższe pieniądze, mam wszystkie płyty świata dostępne w kilka chwil. I to mi zamyka buzię.

Tak samo zamkniętą buzię miałem przy okazji premiery Xbox One i ogłoszenia pierwotnej polityki licencyjnej. Tak, moja gra nie jest już właściwie moja. Kicha! Trzeba się bawić w konta, udostępnianie, Internet, cała masę niepotrzebnych formalności. Ale co dostaję w zamian?

  • Poprzedni model licencyjny Xbox One zakładał, że mogę pograć w swoje gry na dowolnej konsoli Xbox One. Wystarczy, że się u kolegi lub koleżanki zaloguję na swoje konto, i już możemy wspólnie się pobawić moją grą.
  • Grę dalej mogę sprzedać lub kupić z drugiej ręki. Muszę to jednak zrobić przez wybranych przez Microsoft pośredników (przy czym Microsoft nie pobiera prowizji za transakcję). To największe utrudnienie, ale czy takie straszne? Nie wiemy dokładnie, jak by to miało działać, więc nie podlegało to mojej krytyce przed poznaniem konkretów. Jeżeli zostanie mi udostępniona łatwa i wygodna platforma do handlu grami, to… czemu nie, tak właściwie?
  • No i najważniejsze. Każda kupiona przeze mnie gra, niezależnie od tego, czy zakupu dokonałem przez Internet czy zdecydowałem się na wersje na płycie, może być udostępniona dziesięciu wybranym przeze mnie osobom. Bez wychodzenia z domu. Działa to następująco: w konsoli definiuję dziesięć osób, które ma dostęp do mojej biblioteki gier. Od tej pory każda z tych dziesięciu osób, bez żadnych opłat, może zagrać w dowolną z moich gier. Bez konieczności posiadania płyty. Jedyne ograniczenie to takie, że równocześnie w moją grę mogę zagrać ja i jedna z tych osób. Jeżeli kolejna zechce zagrać, musi poczekać, aż ta pierwsza skończy zabawę
  • Ten podpunkt to tylko spekulacja, bo nikt tego oficjalnie nie ogłosił. Ale DRM daje wydawcom większą kontrolę nad grami, co pozwala im na elastyczną politykę cenową. Patrzcie na Steama. Gry na konsolę przecenione pół roku po premierze do, na przykład, 80 złotych? Była na to nadzieja!

Teraz to wszystko przepada. Wracamy do starego modelu, w którym możemy bez ograniczeń handlować grami na portalach aukcyjnych i gdzie tylko chcemy. To właściwie jedyna korzyść. Gry pozostaną drogie, ich pożyczanie stanie się mniej wygodne.

Zdaję sobie sprawę z tego, że na samą myśl obrony mechanizmów kontrolujących użytkownika rodzi się agresja i niechęć. Powstrzymajcie więc na chwilę emocje, i na zimno przeanalizujcie obie oferty. Tę poprzednią i obecną, aktualną.

Microsoft dał ciała w komunikacji na temat swojej polityki DRM. Ale to nie była taka zła polityka, jak by się mogło wydawać, jeżeli się zastanowić. Owszem, jak już ustaliliśmy, DRM to zło, to wada. Ale czy korzyści z tego płynące nie były większe, od negatywnych stron?

Xbox One wyróżniał się, wprowadzał unikalne rozwiązania, których konkurencja nie ma. Teraz jest jeszcze bardziej podobny do PlayStation 4. Moim zdaniem posypanie przez Microsoft głowy popiołem to błąd. Powinni iść dalej, argumentować wygody takiego rozwiązania i je ulepszać (na przykład poprzez obniżenie cen gier). Co byście kupili: PlayStation 4 w starym modelu licencyjnym i grami za 200 złotych, czy Xbox One z wypunktowanym wyżej modelem i grami za 120 złotych?

Szkoda…

P.S.: Nieco inne spojrzenie na sprawę