Święty, wariat, terminator – czym NIE SĄ Google Glass

Święty, wariat, terminator – czym NIE SĄ Google Glass

Chociaż mogą być młodzi i starzy, choć zdarzają się wśród nich i kobiety i mężczyźni, łatwo ich poznać. Ich nieobecne, natchnione spojrzenie ucieka gdzieś ku niebu, kiedy idą oderwani od ziemskich spraw, zatopieni w ekstazie. Niektórzy z nich mówią językami: jedni przemawiają władczo i głośno, inni nieśmiało mamroczą pod nosem tajemne słowa i inwokacje. Czasem któryś wpadnie na latarnię, drzewo lub innego przechodnia i wtedy nagle zatrzymuje się zdumiony i rozgląda wokół siebie niczym obudzony z transu, ale już za chwilę powraca do rozmów ze swoim niewidocznym bóstwem, do którego modlitwa zamiast “W imię ojca…” rozpoczyna się od “OK Glass…” Oni są wśród nas. No dobrze, jeszcze ich nie ma, ale będą już wkrótce – użytkownicy Google Glass.

Jak opowiedzieć o tym, czym jest i jak działa Google Glass… Pamiętacie wizje terminatora i robocopa? Albo jak działały okulary ze “Światła wirtualnego” Gibsona? Na pewno widzieliście wyświetlacze HUD wykorzystywane w lotnictwie no i mieliście do czynienia z aplikacjami rozszerzonej rzeczywistości pozwalającymi oglądać na ekranie smartfona świat wzbogacony od dodatkowe elementy, informacje i dane. No więc, Google Glass zupełnie tego wszystkiego nie przypomina. Jeśli chcecie wyobrazić sobie, jak działają te okulary, proponuję następujący eksperyment: weźcie smartfona i trzymajcie go w wyciągniętej przed siebie ręce tak, żeby widzieć jego ekran na prawo i ciut do góry od swojej linii wzroku. Uruchomcie Google Now i wydawajcie komendy głosowe. Już prawie macie symulator Google Glass – teraz trzeba jeszcze tylko zawinąć smartfona w folię śniadaniową, żeby obraz na ekranie stracił kolory i stał się nieostry, a aparat robił fatalne zdjęcia oraz wyrzucić z pamięci 90% zainstalowanych aplikacji. O czymś zapomniałem? A, tak – bateria! Żeby dobrze symulować pracę okularów Google’a, smartfon musi mieć nie więcej, niż 20% energii w baterii, dzięki czemu wytrzyma godzinę użytkowania.

Glass to po prostu sterowany głosem i stuknięciami w oprawkę malutki, kiepskiej jakości ekran na skraju pola widzenia. Jako dziennikarz i obserwator branży IT doskonale zdaję sobie sprawę, że to pierwsza próba wprowadzenia na rynek tego rodzaju urządzenia – siłą rzeczy straszliwie ograniczonego, pełnego błędów i rzeczy do poprawy. Jednak jako zagorzały fan fantastyki czekający niecierpliwie na okulary wirtualnej rzeczywistości jestem ogromnie zawiedziony i to właśnie temu zawodowi dałem upust w poprzednim akapicie. Także po to, żeby oszczędzić go niektórym z was – zagorzałym fanom fantastyki czekającym niecierpliwie na okulary wirtualnej rzeczywistości. Bracia i siostry, to zdecydowanie nie to.

Dalszy rozwój Google Glass wymaga przezwyciężenia kilku przeciwności. Wśród nich najmniej istotne są kwestie czysto techniczne, takie jak waga, czas pracy na baterii czy wielkość i rozdzielczość ekranów – postęp technologiczny zajmie się tym sam i za rok – dwa lata będziemy się dziwić, że to w ogóle był problem.

Większą trudnością wydaje się być kwestia sterowania okularami. Wbrew trendowi widocznemu wśród producentów urządzeń mobilnych, nie uważam interfejsu głosowego za idealny do takich zastosowań. Z jednej strony pojawia się problem socjologiczny: już głośne wydawanie komend swojemu telefonowi czy okularom w miejscu publicznym jest zachowaniem odbieranym jako dziwne i niegrzeczne, a gdyby do tego miało dojść dyktowanie wiadomości lub statusów na Facebooku? Naprawdę, musielibyśmy się mocno zmienić jako społeczeństwo, żeby normą było “pisanie” w autobusie lub kawiarni SMS-ów – nawet jeśli nie będą zawierały anio niczego bardzo prywatnego ani poufnych informacji o naszej pracy. Z drugiej strony interfejs głosowy nie jest w stanie załatwić sprawy w niektórych sytuacjach. Dobrze wiecie, że podczas nudnego wykładu lub narady można za pomocą maili i SMS-ów załatwić naprawdę wiele spraw! Pod warunkiem, że zrobi się to dyskretnie, oczywiście.

Z drugiej strony, komunikacja głosowa jest po prostu zbyt mało precyzyjna i zbyt rozwlekła do wielu zastosowań. Ustawienie parametrów zdjęcia na smartfonie lub aparacie to dla doświadczonej osoby kwestia 3 sekund. Gdyby chcieć wykonać to samo za pomocą komend głosowych, zajęłoby to 3-4 razy więcej (“balans bieli: światło żarowe, ekspozycja: minus jeden, czułość: tysiąc dwieście, ekspozycja 1/4… Zdjęcie!”). To oczywiście tylko przykład, ale jest wiele sytuacji, w których opcji jest za dużo, żeby w sposób jasny, szybki i wygodny ustawić je wszystkie głosem. Do rozwiązania pozostaje też kwestia rozróżniania osób wydających polecenia. W tej chwili Google Glass reaguje na każdą komendę, którą usłyszy – niezależnie czy wypowie ją właściciel, czy ktokolwiek inny. Na pewno jesteście w stanie sobie wyobrazić, czym to się może skończyć… Zabawnie zrobi się także w przypadku, gdy w jednym miejscu znajdzie się kilka osób noszących okulary Google.

Chociaż kiedy zastanawiam się nad Google Glass w oderwaniu od swoich oczekiwań i marzeń dostrzegam ogromny potencjał drzemiący w tym projekcie, nie mogę nie zauważyć faktu, że w obecnej formie jest to gadżet, a którego korzystać będą tylko ci, którym za powód do używania czegoś wystarczy fakt że jest najnowsze, niezwykłe i rzadkie. To oczywiście normalna ścieżka rozwoju każdej nowej kategorii produktów, które zanim trafią w ręce mas przechodzą beta testy na żywych organizmach tak zwanych early adopterów i prawdopodobnie za dwa, trzy lata będziemy z następców Google Glass korzystać równie często, co dziś z tabletów, ale jeśli marzy wam się takie urządzenie teraz, zaraz i już, to nie mówcie, że was nie ostrzegałem.