Siła wyboru

Siła wyboru

Kiedyś, bardzo dawno temu na Linuksie używało się jednego z dwóch dużych środowisk graficznych – KDE albo GNOME. Między użytkownikami tych dwóch konkurencyjnych środowisk panowała nieformalna wojna domowa. Ludzie z zewnątrz łapali się za głowę, gdyż dla nich nie było to do pojęcia, że w obrębie jednego systemu operacyjnego moga funkcjonować dwa, całkowicie inne, oparte o inną technologię, niekompatybilne ze sobą środowiska.

Fragmentacja! — dało się często słyszeć taki zarzut ze stronu użytkowników czy to Windows, czy OS X. Do tego każde z tych środowisk miało miliony ustawień umożliwiających dowolną personalizację – nawet dało się skonfigurować KDE by działało jak GNOME i vice-versa. Nie będę wspominał już o tym, że najbardziej wymyślne konfiguracje potrafiły wyglądac bardziej intrygująco niż obecne OS-y.

Coś jednak pękło. Zamiast KDE i GNOME mamy: KDE, GNOME, Unty, Cinnamon, Pantheon, MATE, XFCE, etc. Pomysły na nowe środowiska powstają dalej, a za nimi rodzą się kolejne dystrybucje. Co więcej, nawet serwery pulpitu występują w liczbie mnogiej. Wayland, Mir (choć ten pierwszy to tylko definicja protokołu, a ten drug to bilioteka do budowania kompozytorów… ) – konkurenci, którzy mogą sobie nawzajem wiele dać, gdyż opierają sie o te same technologie, będąc znacznie róznymi w środku. A monopol Xservera wygląda jak wygląda…

W tej sytuacji przeciętny użytkownik Windows czy OS X powinien złapać się za głowę – fragmentacja poglębiła się jeszcze bardziej. Mamy więcej wyboru. “Linux nie może sobie pozwolić na istnienie wielu konkurencyjnych projektów w jego obrębie, gdyż przy tak małej popularności, to tylko problem dla ew. developerów aplikacji”. Oczywiście – z czysto biznesowego punktu widzenia, to nie ma żadnego sensu – tylko duplikujemy wysiłki (ktoś wie jak dobrze przetłumaczyć duplicate efforts… ?), by zrobic teoretycznie tę samą rzecz, tylko na 100 różnych sposobów. Zapominamy jednak o jednym – społecznośc Linuksowa odpowiada na potrzeby użytkownika, a nie na zysk jaki on generuje. Nie liczy sie to czy wywali 100 czy 50 baksów, liczy się to jak chce używać komputera. Dlatego też to własnie linuksowy desktop jest poligonem doświadczalnym dla dużych graczy. Nawet nie macie pojęcia, drodzy czytelnicy, ile z ficzerów Windows czy OS X znalazła się lata temu w KDE czy GNOME.

Wraz z podziałem na drobne projekciki doszło do pewnych istotnych zmian. Personalizacja spadła praktycznie do 0 – jako, że interfejsy użytkownika tworzą teraz grupy po kilka-kilkanaście osób, a nie jak w przeszłości – kilkaset, opcje zostały, w wielu przypadkach, obcięte do minimum. Taki podejście ulatwia też zachowanie spójności środowiska graficznego i aplikacji. A jeżeli ci nie pasuje Unity, to możesz zmienić na np. Cinnamona – mnożenie opcji perosnalizacji nie ma więc w tej chwili najmniejszego sensu, a ich brak znacznie ułatwia tworzenie nowych funlcjonalności. Design zaczął sie teraz liczyć bardziej niż kiedykolwiek – kiedyś, żeby KDE czy GNOME wyglądało znośnie, trzeba było spędzić godizny na dbieraniu skórek, kursorów, ikon, tapet – teraz Unity, GNOME Shell czy Cinnamon wyglądają, conajmniej zadowalająco, już na ustawieniach fabrucznych. Środowiska wyglądają tak ładnie, że nie trzeba nic zmieniać. Pojawiają się coraz odwazniejsze zmiany – np. brak możliwości minimalizacji okien w GNOME Shell, pelnoekranowe Menu będące wyszukiwarką czegokolwiek (Unity), przeszukiwanie opcji Menu uzywanego programu (HUD – również Unity). Są to takie małe rzeczy, które przywiązują do zastanych deskotpów OS X czy Windows.

Spójność zaczeła grać kluczową rolę w niemalże każdym projekcie – aplikacje mają nie tylko wyglądać podobnie, ale też działać i być maksymalne przewidywalne. Użytkownik ma wiedzieć gdzie co może być na podstawie doświadczenia z danym środowiskiem. Ważne jest to tez dla developera aplikacji, gdyż ten wie, mniej-więcej, jak będzie wyglądac i sprawować siię aplikacja na komputerze użytkownika.

Podsumowjąc – uważam ostatnie podziały i zmiany w kwestiahc linuksowych rodowisk graficznych, za jednoznacnzie pozytywne. Wreszcie programiści przestali udawać, że da się zrobić coś co zachwyci wszystkich i skupili się na tym, jak oni wyobrażają sobie Linuksowy desktop.