Uczeń przerósł mistrza, czyli test SteelSeries Sensei Wireless

Uczeń przerósł mistrza, czyli test SteelSeries Sensei Wireless

Przez dwa lata Sensei przeszedł ładne przeobrażenie. Zmiany da się zauważyć już na pierwszy rzut oka – srebrną, metaliczną obudowę zastąpiło czarne, matowe, gumowe tworzywo. To pierwszy plus bo myszka staje się tym samym odporna na drobne zarysowania. Miałam okazję testować ją w bardzo wysokich temperaturach i odnotowałam, że spocona dłoń nie ślizga się już po niej tak, jak miało to miejsce w przypadku poprzednika.
Sensei urósł odrobinę (129 x 69 x 41 mm) co wpłynęło też nieznacznie na jego wagę (120 g). Nadal jednak jest równie wygodny w użytkowaniu co poprzednik i przypadnie do gustu zarówno osobom posiadającym małe jak i duże dłonie. Z racji tego, że jestem kobietą posiadam raczej niewielkie dłonie – gwarantuję jednak, że Sensei sprawdzi się w dowolnym typie chwytu. Podobnie jak poprzednik także i ten model ma symetryczny profil, zatem skorzystają z niego osoby prawo jak i leworęczne.

Także rozmieszczenie klawiszy i elementów podświetlenia jest identyczne. Do dyspozycji mamy 8 programowalnych przycisków, rolkę z wyraźnie zaznaczonymi punktami skoku oraz dwa klawisze na spodzie – mechaniczny wyłącznik oraz przycisk służący do łączenia ze stacją dokującą. Z tego miejsca zniknął jedynie ekranik LCD, służący w poprzednim modelu do zmiany ustawień myszy bez konieczności uruchamiania oprogramowania. Kompletnie z tego nie korzystałam (wrzuciłam tam jedynie swoją bitmapę) bo znacznie szybciej można to było zrobić z pozycji PC, więc zmiana nie była dla mnie odczuwalna.

Lewy przycisk myszy, używany najczęściej, jest rewelacyjnie cichutki. Szkoda, że pozostałe klawisze – zwłaszcza boczne – są hałaśliwe przy klikaniu. Ale to kwestia gustu – niektórzy wręcz preferują charakterystyczny odgłos kliknięć. Pamiętam jak wrażliwy był lewy, boczny przycisk myszki w pierwotnym Sensei’u. Tu ku mojemu zaskoczeniu poprawiono ten problem i już nic nie wciskałam przez przypadek.

Steelseries Sensei Wireless to mysz bezprzewodowa, która komunikuje się z komputerem za pomocą bazy podłączanej pod USB. Ponieważ sam zasilacz-nadajnik jest sporych rozmiarów komplet ten dedykowany jest głownie posiadaczom komputerów stacjonarnych. Do przenośnych urządzeń Sensei Wireless zdecydowanie się nie nadaje. Chyba, że… nie macie nic przeciwko kablom. Choć mysz jest bowiem bezprzewodowa, nic nie stoi na przeszkodzie, by połączyć ją bezpośrednio kablem z komputerem pomijając sam nadajnik. Bardzo podoba mi się ten rodzaj uniwersalności – w pracy mogłam korzystać z niej bezprzewodowo, natomiast przy grach multiplayer, by uniknąć rozładowanej nagle baterii zabezpieczałam się kablem.

Tak naprawdę jednak mysz spokojnie sprawdzi się przy wielogodzinnych sesjach w trybie bezprzewodowym. Na jednym pełnym naładowaniu mysz popracuje około 20 godzin. Nie wyłączy się też zupełnie bez ostrzeżenia. Oświetlenie bazy możemy przełączyć w tryb informowania o stanie akumulatorka. Gdy poziom naładowania baterii spadnie poniżej 20% nadajnik zmieni kolor z zielonego na żółty, natomiast kolor czerwony sygnalizujący poziom naładowania poniżej 5% da nam jasno do zrozumienia, że najwyższy czas sięgnąć po kabel lub odłożyć myszkę na bazę. Warto także zaznaczyć, że włączenie niektórych opcji pozwoli nam zaoszczędzić energię – możemy przykładowo ustawić automatyczne wygaszenie podświetlonego logo.

Ponieważ mysz nie posiada wymiennego akumulatora pojawia się tu pytanie, jak skróci się czas pracy baterii po powiedzmy roku ciągłego użytkowania. Nie można wykluczyć, że po pewnym okresie Sensei Wireless będzie zdolna do użytku tylko przez podłączenie kablowe. Miejcie to na uwadze.

Pod maską gryzonia zaszły także zmiany. Urządzenie wyposażono w laserowy sensor Pixart ADNS 9800 o maksymalnej rozdzielczości 8200 DPI. Jeśli obawiacie się jak radzi sobie bezprzewodowy Sensei z częstotliwością przesyłania danych już rozwiewam Wasze wątpliwości. Testy potwierdziły iż szybkość próbkowania utrzymuje się na poziomie deklarowanych 1000 Hz. Innymi słowy – żadne lagi w grach nie mają Was prawa spotkać.

Zjawisko interpolacji nie występuje do rozdzielczości 8200 DPI – czyli znów zgodnie z deklaracjami producenta (wyższe rozdzielczości są podwajane przez oprogramowanie).

Sensei nie jest jednak wolny od zjawiska akceleracji pozytywnej – jeśli zatem gracie najwięcej w gry FPS zauważycie, że kursor nie przesuwa się dokładnie tak jakbyście sobie tego życzyli w przypadku bardzo szybkich ruchów myszą.

Zupełnie inaczej jest w przypadku predykcji – oprogramowanie SteelSeries daje nam pełną kontrolę nad sztuczną korektą naszych ruchów. W przypadku wyłączonego angle snappingu widzimy, że stopień predykcji jest nieodczuwalny (krzywizny linii zachowują właściwą formę). Gdy włączymy tą funkcję ruchy kursora będą przyciągane do linii prostych (w przypadku testu rysunkowego widać, że okręgi bardziej przypominają kwadraty).

Sensei Wireless świetnie daje sobie także radę na różnego rodzaju powierzchniach – drewnianym blacie, śliskiej okładce książki, szklanym stoliku czy kolanie. Sunie także po bardziej ekstremalnych materiałach np. kocu, włochatej poduszce czy bambusowej podkładce, choć wtedy kursor lekko skacze przy szybkich ruchach (ale umówmy się, nikt normalny raczej nie gra w CS-a na takich powierzchniach).

Zadowolona jestem także z nowego oprogramowania. Jest intuicyjne i przejrzyste – zrezygnowano z wielu zakładek i rozmieszczono wszystkie elementy na jednym ekranie. Program, który pobieramy ze strony producenta pozwala nam na szybkie skonfigurowanie takich elementów jak: funkcji przycisków, edytora makr, ustawienia dwóch czułości DPI, poziomu akceleracji pozytywnej i negatywnej, przyciągania kątowego, szybkości próbkowania oraz wyboru kolorów podświetlenia dla rolki, logo znajdującego się na myszce i stacji dokującej.

Jedyny problem z jakim się zetknęłam to sporadyczne niewykrywanie myszki przez PC po ponownym uruchomieniu komputera. W takich momentach wystarczyło jednak na moment odpalić oprogramowanie, by myszka znów zaczęła pracować. Ponieważ na drugim komputerze ten problem nie występował może być to wina samego peceta. Wybudzanie z trybu uśpienia przebiegało bezproblemowo – myszka uruchamiała się po niecałej sekundzie od kliknięcia.

Podsumowanie

Dwa lata temu wydawało mi się, że Sensei jest dla mnie myszką idealną. Dziś wiem, że został nią jej bezprzewodowy odpowiednik. Gryzoń dobrze leży w dłoni, dobrze sprawdza się w grach i przy codziennej pracy, może być bezprzewodowo lub kablowo podłączony do PC, a do tego jeszcze świetnie wygląda. Gdzieś jednak musi kryć się haczyk… Niestety jest nim cena. Dla mnie już zwykły Sensei był drogim urządzeniem – model Wireless jest dwukrotnie droższy. W internetowych sklepach ceny zaczynają się od 550 zł. Choć wyraźnie widać, że zmian jest sporo, to moim zdaniem nie są one na tyle wartościowe, by tyle dopłacać do interesu.

Parametry techniczne (dane ze strony producenta)

  • rozdzielczość sensora: 50-8200 DPI
  • częstotliwość taktowania USB na poziomie 1000 Hz (1-milisekundowy czas reakcji)
  • prędkość maksymalna: 150 IPS
  • przyspieszenie na poziomie 30 g
  • 8 programowalnych przycisków (żywotność 30 mln kliknięć)
  • 16-20 godzin ciągłej pracy na baterii
  • 16,8 mln kolorów w trzech strefach podświetlenia
  • odłączany przewód w oplocie o długości 2m
  • symetryczny profil
  • wymiary myszy: 69 mm szerokości, 120 mm długości, 41 mm wysokości
  • waga 120 g
  • wymiary podstawki: 165 mm długości, 100 mm szerokości, 24 mm wysokości
  • waga podstawki: 208 g