Google i wymyślanie dynamitu

Kiedy w 1866 roku Alfred Nobel wynalazł sposób na obniżenie reaktywności nitrogliceryny, tworząc jedną z najbardziej popularnych substancji wybuchowych na świecie, przewidywał jej zastosowanie w górnictwie i budownictwie. Jednak czas pokazał, że dynamit stosowany był (i jest nadal) przede wszystkim w działaniach militarnych.
Google i wymyślanie dynamitu

Nie chcę w tym momencie rozpoczynać dywagacji na temat pokręconej natury rodzaju ludzkiego, który każdy wynalazek, począwszy od krzemiennego noża i opalanej w ogniu dzidy na mamuty, chętnie obraca przeciwko swoim ziomkom. Czasami rzeczywiście człowiek człowiekowi wyjeżdża z wilka, ale nie znaczy to, że noża czy dzidy nie warto było wymyślać.

A jednak gdy przyjrzymy się historii rozwoju techniki, to zapewne dałoby się pogrupować wynalazki na te mniej i na te bardziej narażone na niewłaściwy sposób wykorzystania. Bez wprowadzania jakiejkolwiek systematyki, ale czysto intuicyjnie zgodzicie się chyba ze mną, że wynalazcy maszyny tkackiej, żelazka czy nożyczek nie musieli aż tak bardzo obawiać się negatywnych skutków zastosowania swoich pomysłów (choć oczywiście też się da, jak się postaramy), jak chociażby w przypadku łodzi podwodnej czy właśnie dynamitu. Wystarczy chęć i odrobina wyobraźni, by uzmysłowić sobie, jakie zastosowania może mieć w przyszłości nasz wynalazek. Zasłanianie się dobrymi chęciami i nadzieją pokładaną w ludzkości nie usprawiedliwia braku takiego wysiłku umysłowego.

Im potężniejsza i bardziej innowacyjna firma czy korporacja, tym większa spoczywa na niej odpowiedzialność za dokonywane wynalazki. Dlatego – mówiąc zupełnie szczerze – z niepokojem patrzę na niektóre wynalazki ogłaszane przez Google, tym bardziej, że mechanizm takich zapowiedzi jest zwykle taki sam: Zobaczcie! To jest dynamit. Od tej pory łatwiej będzie się na budowało drogi w górach, przebijało tunele i chodniki podziemne oraz burzyło brzydkie, zrujnowane budynki. Życie stanie się łatwiejsze i wygodniejsze, więc będzie żyło się lepiej.

Wyobraźni…

Trochę wyobraźni…

Prosty przykład z ostatnich dosłownie dni: Google pochwaliło się właśnie opracowaniem zaawansowanych algorytmów rozpoznawania i opisywania tego, co przedstawiają zdjęcia. Ależ to wspaniale! Wygląda to naprawdę imponująco, choć firma skromnie przyznaje, że jej aplikacja nie zawsze pracuje idealnie. Zobaczcie zresztą sami: oto przykłady działania tej aplikacji podzielone na (od lewej) bezbłędne, z lekkimi błędami, zawierające elementy opisu pasujące do zdjęcia i niemal zupełnie błędne.

Nawet jeśli algorytmy nie działają jeszcze idealnie, to i tak robią wrażenie opisy typu “dwie pizze leżące na górze piekarnika” albo “grupa ludzi sprzedających towary na bazarze”. Jak przyznają twórcy oprogramowania, każde zdjęcie jest warte tysiąc słów, ale… czasami słowa również są potrzebne.

Na przykład kiedy? Tu jest właśnie moment na to, by zachwycić się tym “dynamitem”. Ach, jak to będzie wspaniale, gdy podczas zgrywania zdjęć na komputer będą one automatycznie wzbogacane o opisy, które później będziemy mogli wykorzystać podczas wyszukiwania konkretnych obrazów np. posługując się słowami kluczowymi. Ślub? Proszę bardzo, oto wszystkie zdjęcia, na których algorytm rozpoznał i dodał w opisie ślub, parę młodą, pannę młodą lub młodzieńca w smokingu i muszce. Morze? Nie ma sprawy, oto zbiór fotografii z morzem i wodą w tle.

Sęk w tym, że typowy użytkownik aparatu cyfrowego, mimo że wykonuje zdecydowanie więcej zdjęć iż w czasach fotografii tradycyjnej, zwykle radzi sobie jakoś z ogarnięciem dokumentacji własnego życia. Ślubów z reguły zbyt wielu nie przeżywamy, nad morze i w góry też nie wyjeżdżamy aż tak często, by nad tym nie zapanować. To samo dotyczy urodzin, przyjęć, wigilii czy wycieczki do Disneylandu Oczywiście takie automatyczne, celne opisy stanowiłyby pewne ułatwienie, ale dla zwykłego fotograficznego zjadacza chleba zysk nie jest aż tak wyraźny.

No to poproszę teraz o uruchomienie wyobraźni Was, skoro Google nie chce (albo udaje że nie chce) znaleźć idealnego zastosowania dla tego typu algorytmów. Oczywiście najbardziej przydadzą się one w sytuacjach, w których potrzebne jest automatyczne rozpoznanie i opisanie treści milionów, a nawet miliardów zdjęć. Takie potrzeby zgłoszą niewątpliwie różnego typu służby i agencje, taką potrzebę ma też sam koncern Google (i inni dostawcy darmowych usług i serwisów), który dzięki temu jeszcze lepiej pozna zwyczaje użytkowników swoich usług i jeszcze lepiej dopasuje do nich treść reklam. Nie są to oczywiście zastosowania ściśle militarne, ale naiwnością byłoby sądzenie, że dzięki nim będzie się nam żyło wygodniej i lepiej. Zdecydowanie wygodniej i lepiej będzie się nas za to śledziło.

Oczywiście tu pojawia się kolejny dylemat. Bo z jednej strony mamy prawo do prywatności, a z drugiej – terroryzm, pedofilia i inne brzydkie sprawy, które dzięki algorytmom analizującą treść obrazów można wykryć i łeb ukręcić hydrze. Zresztą opisywaliśmy nawet taki przykład, w którym wystarczył załącznik wysłany z konta na Gmail.com, by Google zgłosiło amerykańskiej policji przypadek pedofilii.

I takich przykładów można na pewno podać więcej. Przykładów wskazujących na pozytywne skutki rozwoju dynamitu oczywiście również. Także rozwój sztucznej inteligencji, którą tak mocno promuje Google, niewątpliwie będzie miał duży pozytywny wpływ na mnóstwo dziedzin naszego życia i całej cywilizacji. Zastanawiam się tylko, czy to moja wyobraźnia jest jakaś dziwna, czy też amerykański koncern rzeczywiście powoli ale systematycznie uskutecznia coś, co Elon Musk określił jako “przyzywanie demona”. Groźniejszego nawet od dynamitu.