TEST: Samsung Galaxy Watch w teście terenowym

Zaczęło się źle – zgubiłem statyw. Gdybym był Bearem Gryllsem, podczas całej akcji towarzyszyłaby mi ekipa techniczna, nosząca kamery, oświetlenie, mikrofony, zasilanie i całą resztę niezbędnego do nagrywania złomu. Ponieważ telewizyjnym celebrytą (jeszcze) nie jestem, a przez cały czas naszej zabawy byłem sam, wszystko to wylądowało na moim grzbiecie. Zabawna sprawa, kiedy na akcję z “minimum sprzętu” zabierasz wypchany po brzegi plecak, w którym poza wyposażeniem “na wszelki wypadek” wszystko służy tylko do nagrywania… Do noszenia całego tego majdanu wziąłem plecak Helikon-Tex Raider – głównie dlatego, że i tak miałem w planach przetestowania go, a poza tym, miał pasujący do reszty moich ciuchów kamuflaż (wzór wildwood, przygotowana specjalnie dla Helikonu, lepiej dopasowana do polskich kolorów odmiana bardzo skutecznego wzoru PenCott GreenZone). Zwykle preferuję techniczne plecaki z lekkich tkanin. Ten jest ich zaprzeczeniem. Uszyty z cordury o wysokiej gramaturze, wyposażony w służące do troczenia dodatkowego wyposażenia taśmy zgodne z systemem MOLLE, liczne klamry i d-ringi oraz iście pancerny system nośny waży niemal 1,5 kg, przy pojemności 20 litrów. Jednak ta pojemność jest zwodnicza, bo do dyspozycji poza główną komorą (w której zmieścił się dron, powerbanki, apteczka, suchy prowiant, mikrofony i kamery) mamy też bardzo obszerne elastyczne kieszenie boczne oraz kieszeń przednią, tak zwany bobrzy ogon, pozwalające bez problemu upchnąć kurtkę, gimbala, butelkę z wodą czy statyw. Inna sprawa, jeśli ktoś wspomnianego statywu nie przytroczy dostatecznie starannie… Cóż, jeśli ktoś z was znajdzie statyw gdzieś w gęstych krzakach na północnym stoku Stołów, to miłego używania.
Zegarek vs dzicz, Samsung Galaxy Watch

Zegarek vs dzicz, Samsung Galaxy Watch

Plecak Helikon-Tex Raider – ciężki jak na swój rozmiar, ale bardzo solidny i zaskakująco pakowny.

W księżycową, jasną noc: latarka

Mimo mżącego, marznącego deszczu i nisko wiszących chmur, noc była jasna. Stojący w pełni księżyc podświetlał gęste chmury sprawiając, że całe niebo jarzyło się delikatną poświatą. Kiedy oczy przyzwyczaiły się do mroku, okazało się że jest wystarczająco jasno, żeby znajdować drogę nawet bez zapalania latarki.

Marsz był mozolny, bo zalegające podłoże kamienie i gałęzie pokrywała warstewka lodu, sprawiając że co chwila gratulowałem sobie decyzji o wzięciu wysokich, taktycznych butów Merrell Moab 2 8″ które świetnie trzymają kostki (przy okazji klnąc, że wyjątkowo zrezygnowałem z kijów trekkingowych). Kiedy znalazłem miejsce, w którym postanowiłem doczekać do świtu (osłonięte od wiatru, z gęstym dachem młodych świerków) byłem mokry od przenikającej wszystko mżawki, zmęczony i głodny. Przyszła pora, żeby użyć latarki i przygotować sobie obozowisko. Latarki? Nie. Zegarka!

Aplikację Flashlight Premium S2 wybrałem, bo pozwala wybrać kolor światła, a także umożliwia włączenie dodatkowych trybów – stroboskopowego i SOS – o nich za chwilę. Pierwszy problem: trzymanie. Próbowaliście kiedyś świecić sobie zegarkiem zapiętym na nadgarstku? Jeśli tak, to wiecie jak bardzo jest to niewygodne. Jeśli nie, to nie próbujcie – szkoda zdrowia. Dlatego zdjąłem Galaxy Watch z ręki i za pomocą kawałka shockcordu (taki elastyczny sznurek, tylko się “mądrzej” nazywa) ze ściągaczem zrobiłem z niego prowizoryczną czołówkę. Tak było od razu lepiej. Przeznaczony do zupełnie czego innego ekran zegarka daje rozproszone i zbyt słabe światło, żeby można było używać go do oświetlania sobie drogi. Za to całkiem dobrze radzi sobie na bliskie dystanse. Bardzo bliskie – takie jak przy czytaniu mapy, szukaniu czegoś w plecaku itp. W mieście z pewnością pomoże znaleźć upuszczony w kinie telefon czy trafić do dziurki od klucza na ciemnej klatce schodowej – mnie pomógł przygotować się do spania i… nakręcić dla was krótką relację.

Do zadań, przy których nie potrzeba precyzyjnego rozróżniania kolorów planowałem używać ustawienia światła czerwonego. Nie tylko chodziło mi o to, że takie światło pozwala utrzymać oczy w dobrej adaptacji do ciemności, ale także, że w przypadku ekranów AMOLED przy kolorze czerwonym świeci o 2/3 pikseli mniej, niż przy białym, a ja chciałem oszczędzać baterię. Wyszło zupełnie inaczej. Czerwone światło okazało się jednak zbyt słabe, żeby dało się przy nim cokolwiek robić, a jak się potem okazało zupełnie niepotrzebnie martwiłem się o zużycie energii.

Na noc ustawiłem na zegarku światło w trybie pulsacyjnym. Gdybym rzeczywiście zgubił się w lesie i czekał na ratowników, wywiesiłbym Galaxy Watch na widoku, mając nadzieję, że migające światło zwróci ich uwagę. Ponieważ jednak zależało mi tylko na tym, żeby przetestować jak poradzi sobie zegarek, położyłem go na ziemi obok siebie i poszedłem spać.

Navigare necesse est: GPS i kompas

Galaxy Watch przetrwał noc. Był cały mokry i pokryty warstewką lodu (nie wszędzie, bo ciepło pracującego ekranu wystarczyło, żeby tu utrzymać wodę w stanie płynnym), ale działał. Nie, zupełnie mnie to nie zaskoczyło – nie spodziewałem się, żeby lekki mróz i trochę wody mogły mu zaszkodzić. Obawiałem się raczej, że ujemna temperatura wyssie prąd z baterii, zostawiając mnie z kawałkiem bezużytecznego metalu i tworzywa. Moje obawy nie były bezpodstawne. Jak się okazało niedługo potem, obie baterie do drona, z których każda miała zapewnić ponad 20 minut filmowania, nocą poddały się całkowicie. Sorry, nie będzie ujęć z powietrza. Za to zegarek miał się dobrze.

Mój punkt docelowy, zbiornik Wielka Łąka na mapie Here We Go.

Zainstalowałem dwie aplikacje działające bez połączenia ze smartfonem i wykorzystujące mapy zapisane offline w zegarku – Here WeGo oraz City Navigator. Ta pierwsza wystarczyła z naddatkiem. Po włączeniu domyślnie wyłączonego w ustawieniach systemowych odbiornika GPS fix był zaskakująco szybki. Mimo malutkiej anteny Galaxy Watch złapał pozycję szybciej, niż zwykł robić to mój outdoorowy terminal Garmina. Mapa Here nie rozpieszczała mnie ilością szczegółów terenowych, w końcu nie do tego miała służyć. Trzeba być świrem, żeby iść ze smartwatchem do lasu, prawda? Mimo to bez trudu znalazłem na niej punkt docelowy do którego miałem dotrzeć, zbiornik zaporowy Wielka Łąka. Mogłem wyruszać w drogę.

Aplikacja Always On Speed podaje szybkość oraz kierunek, zastępując kompas. Jest jednak pewne ale…

I tu pojawił się kłopot. O którym więcej na kolejnej stronie.


Kiedy wędruje się przez las, we mgle i przy braku słońca utrzymanie stałego kierunku marszu może być problemem. Nie tylko dlatego że, jak powszechnie wiadomo, człowiek ma tendencję do podświadomego skręcania w jedną stronę, ale też idąc przez las naprawdę trudno trzymać się prostej linii. Gęste zarośla, wykroty i zwalone pnie trzeba często po prostu obejść, tracąc przy okazji ustalony kierunek. Do tego, żeby na bieżąco korygować kurs służy kompas. Szybki rzut oka co kilka minut pozwala upewnić się, że idę tam, gdzie trzeba lub wprowadzić niezbędne poprawki. Niestety, magnetyczny kompas, będący praktycznie standardem wyposażenia wśród smartfonów, w smartwatchach stanowi rzadkość. Wiedząc, że tak jest także w przypadku Galaxy Watcha, zainstalowałem aplikację Always On Speed, która wykorzystując dane z odbiornika GPS wyświetla stale szybkość, koordynaty oraz kierunek, dzięki czemu może zastąpić kompas. Żeby aplikacja mogła określić kierunek ruchu, trzeba poruszać się z prędkością przekraczającą ok. 4 km/h. Niewygodnie, ale do przeżycia – przecież szybkość wprawnego piechura przekracza 5 km/h. Pewnie już zauważyliście, gdzie w moim rozumowaniu tkwił błąd: poza szlakiem, w lesie i w górach idzie się dużo, dużo wolniej. Zbyt wolno, żeby aplikacja zdołała wyliczyć kierunek…

Znając rzeźbę terenu i swoje położenie bez trudu można utrzymać właściwy kierunek.

Z pomocą przyszły mapy z Here We Go. Choć ubogie w szczegóły, mają cieniowanie pokazujące rzeźbę terenu. Widząc kształt zboczy i dolin, można bez większego problemu zaplanować trasę, która, choć nie najprostsza czy najszybsza, z absolutną pewnością doprowadzi nas tam, gdzie chcemy. Choć bowiem w górskim lesie trudno utrzymać wybrany kierunek, są dwa, które same nas korygują: w dół i w górę. Zgubieni w górach, idąc w dół zbocza (oczywiście, trzeba zwracać uwagę, czy nie jest ono za strome i zbyt niebezpieczne, na przykład pokryte luźnymi kamieniami – wtedy konieczne jest obejście!) niezawodnie dotrzemy do dna doliny. Idąc dnem doliny zgodnie z jego spadkiem, z biegiem płynącego nią zapewne strumienia, dojdziemy do większej doliny. Kierując się dalej za płynącą wodą (która doskonale pokazuje spadek terenu) dotrzemy w końcu gdzieś, gdzie żyją ludzie. Znając ukształtowanie terenu, pozycję z GPS oraz na dodatek wysokość, miałem wszystkie informacje jakich mi było potrzeba, żeby dotrzeć do celu.

Warto wiedzieć: pogoda, ciśnienie, stres, słońce…

Wędrując do celu pokonywałem po drodze bardzo różny teren. Przedzieranie się przez krzaki lub iglaste młodniki było męczące i wymagało kluczenia, kiedy gęstwina stawała się zbyt zbita. Z kolei marsz przez pełną powietrza i przestrzeni buczynę dawał chwilę wytchnienia.

Podczas marszu co jakiś czas sprawdzałem puls. Zdaję sobie sprawę, że pracy z komputerem nie służy kondycji. Dlatego od jakiegoś czasu zacząłem pracować nad nią, ostatnio wykorzystując szykowany do tego testu Galaxy Watch. Teraz chciałem sprawdzić, jak z tym testem radzi sobie moje serce. Przy okazji dowiedziałem się, że pokonałem ponad 200 pięter. No proszę!

Pogoda w sam raz…

Pisałem już, jaka była pogoda? Pisałem. Ale podsumuję ją jeszcze tak: gdyby wiał wiatr, byłoby zdecydowanie gorzej. Temperatura powietrza od 0 do -1 stopnia sprawia, że przy wilgotności sięgającej 96% wszystko jest mokre. Nawet kiedy nie pada, w powietrzu wisi ciągła mżawka. Wilgoć nie tylko mocno obniża temperaturę odczuwalną i chłodzi odsłoniętą skórę, sprawiając że ręce grabieją a nos i uszy stają się czerwone jak u renifera Rudolfa, ale przede wszystkim bardzo pogarsza właściwości izolacyjne ubrań. Gdy zajdzie słońce i temperatura spadnie poniżej zera, wilgotne buty, ubrania i śpiwór nie będą cię chronić tak, jak powinny. Wniosek? Po pierwsze, patrz na prognozę pogody. Samsung zintegrował z Galaxy Watch aplikację korzystającą z danych AccuWeather, pokazującą nie tylko temperaturę powietrza i szansę na opady, ale też wilgotność i temperaturę odczuwalną. Przydatne, jednak wymaga połączenia z internetem. Zawsze dostępna jest natomiast inna ważna wskazówka: ciśnienie. Wbudowany barometr monitoruje zmiany ciśnienia powietrza i pokazuje je na czytelnym wykresie, dzięki czemu przy odrobinie wprawy można całkiem trafnie przewidywać pogodę. Bardzo mogą się też przydać alarmy burzowe, rozpoznające gwałtowny spadek ciśnienia mogący oznaczać zbliżający się front atmosferyczny, a wraz z nim bardzo nieprzyjemną pogodę.

Podsumowanie: jak sprawdza się Samsung Galaxy Watch?

Krótko? Sprawdza się świetnie. Jest szybki, wygodny, oferuje bogaty wybór czujników i pełen asortyment aplikacji. Może przydać się na szlaku, w mieście, podczas podróży – wszędzie znajdzie zastosowanie. Jedynym poważnym minusem, który wyszedł podczas naszej akcji jest brak kompasu. Jak widać, można poradzić sobie bez niego, ale trochę szkoda, że go nie ma.

Najważniejszym efektem terenowego testu Galaxy Watch jest dla mnie jednak co innego: sprawdzony czas pracy na baterii. Ta pięta achillesowa smartzegarków nie pozwalała mi do tej pory cieszyć się używaniem żadnego z nich. Jestem zapominalski i zajęty, więc konieczność pilnowania codziennego ładowania zegarka przeważa nad wszelkimi korzyściami. Nie mówiąc już o tym, że z takim urządzeniem nie ma co nawet wychodzić w góry. Samsung Galaxy Watch pokazał, że da się inaczej. Po około 7 godzinach podróży i ponad 20 godzinach w górach, używany jako latarka, GPS, kompas i pulsometr, wystawiony na ujemne temperatury, wciąż miał w baterii połowę zapasu energii. To oznacza, że w codziennej pracy w mieście można się spokojnie spodziewać 3 dni pomiędzy ładowaniami. Tak właśnie powinno być.

Po ponad 27 godzinach intensywnego używania, Samsung Galaxy Watch ma nadal 50% baterii.

Zaskoczyła mnie za to wbudowana w smartwatch Samsunga aplikacja mierząca poziom stresu. Test wykonany w środku nocy, kiedy byłem zmoknięty, zziębnięty, zmęczony i zły po zgubieniu statywu wykazał… niski poziom stresu. Kiedy powtórzyłem pomiar po zakończeniu akcji, już z ciepłą herbatą w ręku i perspektywą wygodnego powrotu do Warszawy strzałka wychyliła się niemal do końca skali… Czyżby Galaxy Watch odkrył moją tajemnicę? Czyżby odczytał, że tak naprawdę wcale nie chcę stamtąd odjeżdżać…? | CHIP

Przy okazji naszej przygody z Samsungiem Galaxy Watch przetestowałem też trochę sprzętu terenowego firmy Helikon-Tex – wspomniałem już o plecaku, ale na ciepłe (nomen omen) słowa zasługują też bardzo wygodne, softshellowe spodnie OTP z genialnie rozplanowanymi kieszeniami oraz ultralekka, chroniąca przed wiatrem kurtka Windrunner. 


Tutaj znajdziecie ranking smartwatchy.