FELIETON: Wesołych na pewno, ale czy zdrowych?

Zacznę od tego, że pewnego listopadowego dnia przerwałem na moment pracę, by zerknąć na “internet w internecie” czyli Facebooka. Wśród zdjęć psów, osobistych przemyśleń osób, które serwis Zuckerberga nazywa moimi znajomymi czy coraz liczniejszych reklam, pojawił się film. Kliknąłem, nie wiedząc jeszcze, że to brama do zupełnie innej rzeczywistości.
smog

Smog

Na ekranie pojawiło się dzieło powstałe na zlecenie polskiego MSZ. Zapowiadała się znakomita zabawa, bo film miał nawiązywać do startującego z początkiem grudnia w Katowicach szczytu klimatycznego. Przyznaję, zawsze lubiłem czarny humor. To chyba wpływ oglądania filmów i programów grupy “Monty Pythona”. Ktokolwiek jednak obmyślił krótkie wideo, wzniósł się na wyżyny nieosiągalne dla brytyjskich komików. Żądam wersji pełnometrażowej.

Wstrząsnęło mną. “Co za podli kłamcy, trąbią ciągle o tym, jakim to zatrutym powietrzem oddychamy. A tu proszę, jak pięknie”. W pierwszym odruchu wybiegłem na balkon. Wziąłem głęboki haust poznańskiego powietrza… Czy raczej “powietrza”. W skrócie: coś mi się nie zgadzało. A przecież nie śmiałbym podejrzewać MSZ o mówienie nieprawdy. Ludzkie zmysły nie są doskonałe. Sięgnąłem więc po telefon.

Uruchomiłem aplikację o wdzięcznej nazwie “Kanarek” – jedną z wielu aplikacji zajmujących się głównie psuciem Polakom dobrego humoru, prezentuje bowiem wyniki pomiarów smogu. Aplikacja korzysta nie tylko ze stacji państwowych, ale też coraz bardziej popularnych stacji prywatnych. Tych pierwszych, w niemałym przecież Poznaniu jest niewiele, bo ledwie dwie. Do tego obie dość daleko od centrum miasta. Stacji prywatnych natomiast jest całkiem sporo i są rozsiane po całym mieście.

Spojrzałem na wyniki i trochę się uspokoiłem. Wszystko było “po staremu”. Ponad 250 procent normy dla PM2,5 (poziom tzw. pyłów zawieszonych, w tym przypadku drobnych). Cząsteczki PM2,5 uznawane są za jedną z najbardziej szkodliwych części składowych zanieczyszczeń powietrza. Mają one, dzięki małym rozmiarom, zdolność przenikania do krwiobiegu i tkanek. A już się bałem, że nadmiar tlenu mnie ogłuszy

Teraz nieco poważniej, bo i sprawa jest poważna. Aplikacji smogowych jest wiele. Większość jest bezpłatna. Mieszkańcy większych miast (chociaż nie tylko tych, bo koszmarne powietrze ma choćby śląski Żywiec) właściwie powinni się w nie uzbroić. Po co? Głównie po to, by wiedzieć, kiedy ograniczyć wychodzenie na zewnątrz. Całkiem niedawno (w weekend 1-2 grudnia) w Poznaniu mieliśmy ponad 440 procent normy PM 2,5. Tzw. alarmu smogowego jednak nie ogłoszono.

Polskie normy “delikatnie” odbiegają od tych, które stosuje większość krajów europejskich.

Przyczyna jest prosta. Wystarczyło, by w 2012 roku Ministerstwo Środowiska podniosło normy zanieczyszczeń, by nie trzeba było podnosić alarmu z byle powodu. A przecież już wcześniej normy zanieczyszczeń były wyraźnie wyższe niż gdziekolwiek indziej w UE. Łatwo to zrozumieć. Gdybyśmy stosowali np. poziomy alarmowe jak we Francji (80 μg/m3), to w wielu polskich miastach obowiązywałby alarm od listopada do marca, albo i dłużej.

Co jednak oznacza poziom alarmowy? Według przepisów polskich przy ogłoszeniu alarmu smogowego “władze lokalne i regionalne powinny podjąć specjalne doraźne działania na rzecz zmniejszenia zanieczyszczenia powietrza na danym obszarze, np. wprowadzenie darmowej komunikacji miejskiej, intensywne kontrole palenisk, ograniczenie ruchu samochodowego w centrum miast, nadzwyczajna kontrola zakładów przemysłowych”. Doraźne – to słowo klucz w tym przepisie.

I stąd właśnie mój wniosek, że wszyscy palimy. Wprawdzie nie każdy z nas wypala paczkę papierosów dziennie, ale zaciągamy się powietrzem, które, podobnie jak dym papierosowy, zawiera benzo(a)piren, substancję wskazywaną jako jedną z głównych przyczyn powstawania nowotworów płuc. Można więc przeliczyć teoretycznie jak dużo “papierosów” wypalamy, chociaż takie przeliczanie nie uwzględnia innych szkodliwych czynników związanych z paleniem są nawet specjalne kalkulatory.

Jednakże mówiąc o tym, że “wszyscy palimy” mam też na myśli zupełnie inny rodzaj palenia. Energia elektryczna w Polsce powstaje niemal wyłącznie ze spalania węgla. Największa w Polsce elektrownia, Elektrownia Bełchatów, spala do tego węgiel brunatny, co wywołuje jeszcze większe zanieczyszczenie niż spalanie węgla kamiennego. Jest to największa elektrownia tego typu na świecie, a przy tym w 2015 roku była obiektem budowlanym emitującym najwięcej w UE dwutlenku węgla (37 mln ton), tlenków azotu (34 mln kg) oraz tlenków siarki (75 mln kg). Nie jest jednak osamotniona. Polska energetyka opiera się na węglu i przez wiele lat tak będzie. Zwłaszcza, że według zapowiedzi Ministra Środowiska obecne w Polsce elektrownie wiatrowe trafią na złom. Wprawdzie są mgliste zapowiedzi budowy elektrowni wiatrowych na morzu, ale brzmią one niezbyt realnie. Tak więc pozostaje węgiel.

Czy mamy więc jakikolwiek wpływ na jakość powietrza? Tak. I wszystkie są związane z oszczędzaniem energii elektrycznej. Skupię się na tych sposobach, które związane są z komputerami. Dlatego:

ogranicz liczbę aplikacji pracujących w tle. Banalne? Być może. Jednakże im więcej programów przetwarza dane, tym więcej pracy dla procesora. Ten natomiast reguluje swoją częstotliwość w zależności od zapotrzebowania na moc obliczeniową. Im niższa częstotliwość, tym komputer pobierze mniej prądu.

jeżeli nie grywasz gry lub nie tworzysz modeli 3D, pozostań przy grafice zintegrowanej. Karty graficzne są dość prądożerne. Ich zintegrowane z procesorem odpowiedniki pobierają stosunkowo niedużo energii elektrycznej. Wydajność przez nie oferowana wystarcza do wszystkich właściwie działań. Czasem nawet do gier.

-odpuść 4K. Naprawdę. To rozdzielczość wprawdzie modna, promowana, szczególnie w dużych sieciach handlowych. Jednocześnie jednak, jej obsługa wymaga znacznie więcej mocy obliczeniowej. Nie mówiąc już o graniu w tej rozdzielczości. Wówczas nawet najwydajniejsze karty graficzne muszą wspiąć się na wyżyny swoich możliwości. A to wiąże się z poborem energii.

-nie grasz? nie kupuj gamingowego komputera. Czy na pewno potrzebujesz topowej karty graficznej, chociaż grywasz tylko w tytuły esportowe? A może jesteś zaciętym miłośnikiem Fortnite’a? Mam dobrą wiadomość dla twojego portfela. Wystarczy ci tani GPU, który przy okazji jest bardziej energooszczędny.

-pracuj na baterii, jeśli używasz laptopa. Ustaw przy tym tryb pracy na zrównoważony lub oszczędny. Wielu użytkowników kupuje laptopy i korzysta z nich jak z komputerów stacjonarnych (co jest akurat bardziej ekologicznym podejściem niż używanie desktopa). Stale podłączony do prądu laptop nie oszczędza jednak energii (to oczywiście pewne uproszczenie, wszystko zależy od ustawień). Jeśli nie robisz niczego wymagającego (jak gry, składanie wideo itp.), to przełącz tryb pracy na oszczędny.

-ustaw właściwą jasność monitora. Nie wiem czy wiecie, ale fabryczne ustawienia monitorów, w tym ich jasność, nie są tworzone z myślą o użytkowaniu, a o… sklepowej półce. Stąd przesterowane barwy i dużo za jasne podświetlenie. Wprawdzie odkąd przeszliśmy na monitory z podświetleniem LED pobierają one mniej prądu, jednak w skali globalnej są to znaczące różnice. Obniżając jasność ekranu nie tylko podnosimy komfort pracy, ale też zmniejszamy pobór energii elektrycznej.

-wymień stary komputer. Jeżeli używasz starej maszyny do codziennej pracy, to warto pomyśleć o wymianie. Nawet niedrogie procesory z 2018 roku przewyższają wydajnością drogie modele sprzed 5 i więcej lat, nadal wykorzystywane przez wielu użytkowników. Pobierają przy tym wyraźnie mniej energii. Przede wszystkim dopasuj maszynę do swoich potrzeb. Nie potrzebujesz topowego Core i9-9900K, jeśli tylko przeglądasz sieć i oglądasz filmy.

-korzystaj ze smartfonu. Tam gdzie nie potrzeba dużego ekranu czy konkretnych programów: skorzystaj z telefonu zamiast komputera. Po co uruchamiać peceta, skoro to samo możesz wygooglać na telefonie?

To tylko kilka moich rad. Mam nadzieję, że dopiszecie kilka własnych. Fakt, jedna osoba niewiele uzyska. Są nas jednak miliony. A skoro już mamy przez 200 lat zasilać nasze komputery, telefony i inne urządzenia, których części jeszcze nie znamy, technologią z początku XX wieku (a korzeniami w wieku XIX) to sprawmy, by pobór energii był nieco mniejszy. Możliwy jest także inny scenariusz, w którym za dotknięciem magicznej różdżki rzeczywistość z filmu nakręconego dla MSZ zetknie się z naszą. Póki co jednak, bądźmy przygotowani na kilka dekad węgla. Na zdrowie. | CHIP