FELIETON: Prawo do bycia zapomnianym działa. Chyba, że chcesz, aby zapomnieli o tobie w Stanach

Tzw. prawo do bycia zapomnianym istnieje od 2014 roku, a zostało doprecyzowane w Ogólnym rozporządzeniu o ochronie danych (RODO), które obowiązuje na terenie Unii Europejskiej od 25 maja 2018 roku. Wynika z niego, że przedsiębiorcy, którzy przetwarzają dane osobowe mają obowiązek m.in. udostępnić je zainteresowanym i umożliwić ich usunięcie. Okazuje się jednak, że dotyczy to jedynie danych przetwarzanych na terenie Unii Europejskiej. Stanowisko Google popierał m.in. Microsoft, Fundacja Wikimedia, a także amerykańska organizacja The Reporters Committee for Freedom of the Press zrzeszająca dziennikarzy ze Stanów Zjednoczonych.
ołówek z gumką
ołówek z gumką

Od 2014 roku do Google wpłynęło ponad 845 tysięcy zgłoszeń o usunięcie z wyników wyszukiwania linków prowadzących do łącznie 3,3 miliona stron internetowych. W ich wyniku producent popularnej wyszukiwarki usunął około 1,5 miliona adresów ze swojego serwisu, jednak jedynie w przypadku wykrycia, że zapytanie pochodzi z kraju należącego do Unii Europejskiej. Osoby korzystające z serwerów VPN mogły bez problemu znaleźć dane osób, które skorzystały z “prawa do zapomnienia”.

wyszukiwarka google
Google nie musi usuwać danych obywateli Unii Europejskiej poza jej granicami (graf. Pixabay)

W uzasadnieniu Trybunał Sprawiedliwości zwrócił uwagę, że przy stosowaniu RODO należy wziąć pod uwagę zasadę proporcjonalności, a także, że “prawo do bycia zapomnianym” nie jest absolutne. Przy jego stosowaniu trzeba uwzględniać także inne fundamentalne prawa, takie jak prawo do informacji i zachowanie odpowiedniej równowagi pomiędzy tymi dwoma, czasami sprzecznymi ze sobą wartościami. Co więcej, dyrektywa w obecnej postaci obowiązuje jedynie na terenie Unii Europejskiej, dlatego Google ma obowiązek usuwać linki do danych osobowych tylko w europejskich wersjach wyszukiwarki.

Wirtualna wiza do USA

Konsekwencje wyroku wydają się kuriozalne. Mamy bowiem globalnego gracza, który jest zobowiązany do stosowanie się do przepisów tylko w pewnym zakresie. Google tak naprawdę nie musi niczego usuwać, wystarczy, że ograniczy widoczność niektórych treści dla użytkowników z Francji czy Polski. I to tylko tych, którzy połączą się z amerykańską wyszukiwarką z europejskich adresów IP. Jeśli skorzystamy z połączenia VPN, będziemy mogli przeglądać to, czego osoby domagające się usunięcia ich danych z sieci nie chciały abyśmy zobaczyli. Taka wirtualna wiza do Stanów Zjednoczonych zapewni nam swobody, jakimi cieszą się amerykańscy obywatele. Warto też zadać pytanie, jak to się ma do równego stosowania prawa wobec wszystkich podmiotów działających na rynku? Okazuje się, że firma zwykłego Kowalskiego czy Schmidta ma działać na innych zasadach niż amerykański gigant.

Moglibyśmy powiedzieć, że technologia nie po raz pierwszy wyprzedza wyobrażenia urzędników tworzących prawo. Tyle tylko, że Google jest z nami od dokładnie 21 lat, zatem trudno przypuszczać, że europosłowie spędzili ten czas w głuszy, całkowicie odcięci od świata zewnętrznego. Zwłaszcza biorąc pod uwagę ich aktywność na portalach społecznościowych. Z drugiej strony, w wyroku TSUE cieszy fakt, że sędziowie zauważyli i podkreślili wartości takie jak wolność do informacji. Może dzięki temu w przyszłości politycy uchwalając nowe prawo zastanowią się, czy nie idą za daleko tworząc bariery administracyjne dla części firm i instytucji, a przy okazji ograniczając wolność słowa. | CHIP