Gdy w czerwcu tego roku opisywaliśmy polskie portale, było ich aż czternaście. Niedługo ta liczba może się gwałtownie zmniejszyć.
Ostatnie miesiące obfitowały w niepokojące wydarzenia w ekscytującym do niedawna świecie portali. Co rusz docierały do nas plotki o kłopotach albo wręcz zamykaniu rodzimych dotcomów. Koniec sierpnia przyniósł pierwszy poważny upadek. Ziemia zatrzęsła się z powodu Areny.
Koszmar z planety LV-426
Jak część Czytelników pamięta, ten portal miał ambicję wejścia na giełdę. Pod elegancko brzmiącym sformułowaniem kryła się oczywiście chęć “wydobycia” od przyszłych akcjonariuszy pieniędzy na działalność firmy (i pensje dla prezesów). Emisja się nie udała, w wyniku czego Arenie zabrakło funduszy i zarząd obwieścił, że portal kończy działalność. Wypowiedzenia nie dostali tylko prezes i prawnik. Ich zadaniem jest “posprzątanie”, czyli jak najlepsze wyprzedanie pozostałości. Ambitnym planem jest również wytoczenie firmie Tel- -Energo procesu o kilkadziesiąt milionów złotych, które rzekomo Arena straciła w wyniku wycofania się Tel-Energo ze wspólnych inwestycji. Portal na kilka dni zamilkł, po czym ponownie pojawił się w Sieci. Przypominał jednak bazę z filmu “Obcy. Decydujące starcie” – wszystkie mechanizmy funkcjonowały, ale nie było widać śladów działalności aktywnych do niedawna redaktorów.
Głos zza grobu
Kilka dni później dotarła do nas informacja o kłopotach Wirtualnej Polski. Jeden z najpopularniejszych polskich portali zwolnił ostatnich pracowników WirtuaLabu, a plotki głoszą, że większości załogi obniżył pensje od 20 do 40 procent. Wszystko to w oczekiwaniu na pieniądze z TP SA. Co jakiś czas dochodzą do nas również wieści o upadku portali YoYo i Ahoj, ale oba serwisy jednak cały czas “nadają”.
Do tego wszystkiego można dodać poważne kłopoty portalu Poland.com, wspomina się też o “zadyszce” Interii. Tomasz Czechowicz – szef MCI, współwłaściciela m.in. serwisów Poland.com i Bankier.pl – oświadczył, że jego firma przestaje inwestować w przedsięwzięcia związane z Siecią. A jeszcze kilka miesięcy temu na panelu poświęconym nowej gospodarce wraz z przedstawicielami innych firm inwestujących w Internet tryskał optymizmem.
Ciosem dobijającym i tak chwiejący się na nogach portal może okazać się umowa Elektrimu z Vivendi. Francuska firma kupiła Elektrim Telekomunikację. Niestety (dla Poland.com), umowa nie dotyczy przedsięwzięć internetowych. W tej sytuacji przedstawiciele MCI przedstawili program naprawczy serwisu, który zakłada zwolnienie większości załogi i zmianę profilu działalności. Poland.com ma stać się – cokolwiek by to oznaczało – portalem niszowym. Można się domyślać, że ze względu na atrakcyjną domenę Poland.com może pełnić funkcję bramy dla zagranicznych inwestorów, chcących robić interesy w Polsce.
Krajobraz po bitwie
Z tego wszystkiego wyłania się obraz cmentarzyska, na którym ślady życia pochodzą jedynie od byłych pracowników likwidowanych dotcomów, rozglądających się za bardziej stabilną pracą. Wiem, że po fakcie łatwo powiedzieć “tak się musiało stać”, ale… tak się musiało stać. Diagnoza jest prosta. Polski rynek internetowy znajduje się kilka lat za USA. Skoro tam przychody z reklam i handlu jeszcze nie są w stanie finansować serwisów internetowych, to u nas tym bardziej nie jest to możliwe. Poza tym po co komu kilkanaście portali oferujących te same wiadomości, pogodę i wyniki lotto? Biznes “portalowy” przypominał przerzucanie z rąk do rąk granatu bez zawleczki – ten, kto sprzedał serwis kolejnemu inwestorowi, miał z tego zysk, kto został z konającym portalem na rękach, ten tracił grube pieniądze. Co to oznacza dla internautów? Niewiele. Zamiast w piętnastu skrzynkę pocztową będą mogli założyć tylko w trzech, czterech miejscach.
Buraki albo siłownia – opinia Adama Chabińskiego,
zastępcy redaktora naczelnego, człowieka z portalową przeszłością
Cóż… Sytuacja ta była do przewidzenia. Przestrzegali przed tym analitycy, pisała prasa branżowa, my (CHIP 10/2000, 23) no i podpowiadał zdrowy rozsądek. Przyczynami portalowego status quo były przede wszystkim brak dobrego planu biznesowego i zaślepienie tzw. nową ekonomią (która ustąpiła miejsca starej i sprawdzonej). Nie można przecież w coś wkładać pieniędzy, nie oczekując późniejszego ich zwrotu (niektórzy kpiąc z upadających portali, rozszyfrowują skrót B2C zamiast Business to Customer jako Back to College). Sądzę, że przede wszystkim winna jest niekompetencja szefostwa, które równie dobrze mogłoby prowadzić siłownię czy sprzedawać na targu buraki. Tak naprawdę szkoda tylko ludzi, którzy tam pracowali, nie szczędząc wysiłku.