Długa, kręta, ciemna droga (w przenośni i dosłownie – dojechaliśmy
tam o 4 nad ranem) przywiodła uczestników zlotu do Almere. Nasz pojazd sunął powoli, coraz bardziej oddalając się od cywilizacji. Kiedy nieoczekiwanie urwał się asfalt, nabraliśmy już pewności, że nie podążamy właściwym szlakiem. I wtedy reflektory samochodu oświetliły ręcznie wykonany drogowskaz z napisem “HIP” i strzałką wskazującą kierunek jazdy.
Jeszcze kilka takich znaków i znaleźliśmy się na miejscu. Obozowisko spowijał mrok. W powietrzu unosił się lekki zapach haszyszu i marihuany. Dało się słyszeć jedynie senne pomruki. Do rozpoczęcia imprezy pozostało jeszcze sześć godzin. Ci, którzy przyjechali wcześniej – odsypiali trudy podróży.