Piekło stanęło otworem. 150 dzieci rozpętało wrzawę, wymachując w powietrzu czymś w rodzaju pacek na muchy. Krzycząc i kręcąc się z podniecenia na czerwonych, pogrążonych w mroku fotelach, po raz pierwszy od czasów dawnej świetności ożywili widownię Planetarium im. Henry’ego Buhla w Pittsburgu.
W takich chwilach Rob Fisher jest autentycznie szczęśliwy. “Udało się” – wzdycha, wskazując ręką w górę. Pod kopułą sufitu, gdzie pod wpływem gwałtownych uderzeń packami i entuzjastycznych okrzyków gawiedzi przeciska się przez labirynt komórek ogromna cząsteczka. Siedzimy w pierwszym interakcyjnym planetarium na świecie, znajdującym się w futurystycznie zaaranżowanym Carnegie Science Center. Nie ma osoby, której gorąca owacja publiczności należałaby się tego wieczoru bardziej niż Robowi Fisherowi. Ten artysta i naukowiec współpracujący z Carnegie Mellon University (Studio for Creative Inquiry) jest reżyserem widowiska pod tytułem “Journey into the Living Cell” (“Wyprawa do wnętrza żywej komórki”) – pierwszego show, łączącego elementy edukacji i rozrywki (ang. edutainment). Jako członek elitarnej grupy złożonej ze specjalistów z wielu dziedzin (artystów, biologów, fachowców od superkomputerów oraz pracowników planetarium) Fisher zaangażowany jest w przekształcenie popularnych niegdyś obiektów w centra edukacyjne wspomagane animacją komputerową i wirtualną rzeczywistością.
Dzięki symulacjom komputerowym Amerykanie odwiedzający planetarium mogą dowiedzieć się, jak funkcjonuje mózg człowieka. Frajda zaczyna wtedy, gdy za pomocą niebieskich i czerwonych pacek mogą samodzielnie sterować zachodzącymi w jego wnętrzu procesami | ![]() |
Według naukowców czas planetariów kojarzących się zazwyczaj z miękkimi wschodami księżyca i zjawiskowymi warkoczami komet minął bezpowrotnie. Jedyną szansą dla trącących dziś myszką obiektów przykrytych czaszami kopuł jest zwrócenie się w stronę życia doczesnego. Na taki pomysł wpadł Lansing Taylor, kierujący Centrum Mikroskopii Świetlnej i Biotechnologii (Center for Light Microscope Imaging and Biotechnology, LMIB) na CMU. Bez większych kłopotów udało mu się przekonać dyrektora planetarium w Pittsburgu Paula J. Olesa do zmiany profilu placówki: umieszczenia na sztucznym firmamencie nie gwiazd, lecz elementarnych cząstek organizmów żywych, pozostających przez swą mikroskopijną wielkość poza zasięgiem percepcji przeciętnego człowieka. “Naszym celem było przybliżenie ludziom fascynującej dynamiki żywej komórki”.
Obu panom udało się zbudować interdyscyplinarny zespół naukowców i wysupłać z kiesy National Science Foundation 600 000 dolarów na pokrycie kosztów pierwszego w świecie edukacyjnego show pod osłoną nieba. Plany naukowców mają zresztą znacznie głębszy wymiar. Ich wizja zakłada przekształcenie planetariów w miejsca, w których uczniowie i studenci poznawaliby wirtualne światy i na nieznaną dotąd skalę mogli korzystać z zalet multimedialnych widowisk o charakterze popularnonaukowym. “Ostatecznie planetarium nawet w swym pierwotnym kształcie jest czymś w rodzaju teatru na bazie wirtualnej rzeczywistości” – zauważa Martin Ratcliffe, kierownik jednego z działów pittsburskiej placówki, współautor scenariusza “Journey into the Living Cell”. Drugi z autorów, wspomniany wcześniej Rob Fisher, przeorganizowane planetarium postrzega jako “nową formę sali lekcyjnej” i jest dumny, że dowodzony przez niego zespół “jako pierwszy w świecie wykorzystał tego typu obiekt do celów edukacji graniczącej z rozrywką”.
Wprawdzie pod sklepieniem Planetarium im. Henry’ego Buhla wciąż błyszczą głównie mgławica Mlecznej Drogi, Supernowa i inne astronomiczne atrakcje, jednak coraz częściej widownia zapełnia się po brzegi chcącymi odbyć podróż do wnętrza żywych organizmów. Planetaryjna lekcja biologii wygląda interesująco: przed oczyma widzów mieni się kolorami gigantyczna komórka, pochodząca z ciała człowieka.
Przedstawienie prezentowane jest od dwóch lat. Widzowie uzbrojeni w trójwymiarowe okulary poznają budowę i czynności życiowe komórek. Dostają się do ich wnętrza poprzez najbardziej zewnętrzną warstwę – błonę komórkową, mijają wirtualne ultrastruktury, by w ostatnim etapie wniknąć do jądra. Podczas tej niezwykłej podróży przyglądają się estetycznym, pięknie odtworzonym składnikom komórki, “doświadczając” ich czynności życiowych.
Jej trasa ustalana jest przez publiczność samodzielnie. Trzymając się wytyczonej ścieżki, z pewnością spotka się najważniejsze ultrastruktury. Funkcjonowanie komórki zobrazowano w niezwykle sugestywny sposób, porównując jej poszczególne elementy do składowych wielkiego miasta. I tak: jądro komórkowe przedstawiono jako ratusz; mitochondria jako siłownie, endosomy w roli centrów utylizacji, zaś rybosomy jako zakłady produkcyjne.
|
Nie jest tajemnicą, że w Pittsburgu zaimplementowano jedyny tego rodzaju na świecie system, umożliwiający publiczności aktywne uczestnictwo w przedstawieniu. Integralną częścią wspomnianego systemu są łopatki, którymi widzowie wymachują w powietrzu. Stojącemu z boku obserwatorowi widok tłumu w dziwacznych kartonowych okularach, machającego jakby w transie topornymi deseczkami, wyda się z pewnością idiotyczny. Wszystko ma jednak swój cel: niby-packi są ważnym elementem systemu komunikacji bezprzewodowej, działającym na zasadzie odbicia światła.