Stało się. Podczas konferencji Internet, Software & Networking w Scottsdale Steve Ballmer, człowiek numer jeden w Microsofcie, przyznał, że obecnie największym zagrożeniem dla jego firmy jest Linux. Wydarzenie to odbiło się szerokim echem w całym świecie komputerowym, a członkowie społeczności linuksowej mówili o tym z wypiekami na twarzy.
Dlaczego potwierdzenie czegoś, co dla wielu jest oczywiste, narobiło takiego szumu? Z dwóch powodów. Po pierwsze, zbiegło się to z premierą nowego jądra Linuksa, mającego być ważnym orężem w walce z Windows (piszemy o tym na stronie 36), oraz Kyliksa – Delphi dla Linuksa. Po drugie, takie stwierdzenie padło po raz pierwszy z ust szefa Microsoftu, firmy uważanej przez wielu “linuksiarzy” nie tylko za największego przeciwnika, ale wręcz wroga. Do tej pory firma Billa Gatesa lekceważyła i ignorowała Linuksa. Czy Ballmer wie, co mówi?
Nie ulega wątpliwości, że tak. Jak nakładka graficzna na DOS-a – gruntownie przebudowana, przyznaję – może konkurować z “potomkiem” systemu, który od początku był przeznaczony do poważnych zastosowań? Windows NT/2000, co przyznają zgodnie administratorzy, dziedziczy zbyt wiele po Windows 9x. A o serii domowych Okienek można powiedzieć wiele, ale nie to, że są to systemy na miarę XXI wieku. Jedyne, co oferują, to doskonały interfejs i łatwość użytkowania. Wiem – to bardzo dużo, szczególnie w połączeniu z akceptowalną przez wielu stabilnością. Na tym polu – systemów biurowo-domowych – Linux, niestety, nie ma jeszcze wiele do powiedzenia, mimo że wielu zwolenników tego systemu ma inne zdanie. Kilka projektów linuksowych (KDE, OpenOffice) wygląda bardzo zachęcająco i kto wie – za jakiś czas…
Problem Linuksa leży jednak gdzie indziej. Systemem z pingwinem w herbie zajmuje się zbyt wielu programistów, a za mało specjalistów od marketingu. Jeśli to się nie zmieni, Linux będzie nadal doskonałym systemem, z którego korzysta niewiele firm. Nawet jeżeli pomoc techniczna Microsoftu jest często fikcją, to wielu firmom pozwala ona uwierzyć, że w przypadku kłopotów nie pozostaną same. Linux nie daje im nawet cienia nadziei – jeżeli firmowy administrator sobie nie poradzi, musi znaleźć pomoc w Internecie. Co z tego, że ona tam jest, skoro dyrektorzy i prezesi ufają umowom, a nie grupom dyskusyjnym.
Całe szczęście, że coraz więcej firm zaczyna wierzyć w Linuksa. Nie mówię tu o Corelu, który chciał ludziom wmówić, że darmowy Unix niczym nie różni się od Windows 9x. Coraz więcej dużych firm (IBM, Intel, Silicon Graphics, Borland) zaczyna pomagać rzeszom programistów-filantropów, widząc w tym sposób na konkurowanie z Microsoftem. Na konferencji w Scottsdale Ballmer wspomniał o fenomenie Linuksa. Bolało go pewnie to, że nie da się przejąć kontroli nad tym systemem, inwestując weń 135 mln dolarów. A kiedyś Linux “dorobi się” dobrego interfejsu. W to wierzy nawet Ballmer. I zaczyna się bać.
—
Marcin Nowak szef działu Internet |
A cóż się takiego stało? Ballmer powiedział coś, z czego wszyscy od dawna zdawali sobie sprawę. W świecie serwerów, czyli ojczyźnie Linuksa, ma on po prostu dominującą pozycję, do spółki zresztą ze swoimi starszymi “braćmi w Uniksie”. Czy stwierdzeniu tej oczywistości dodaje znaczenia fakt opublikowania nowego jądra? Poczekajmy lepiej cierpliwie na pierwsze dystrybucje na nim oparte – sam kernel wiele nie zmieni. Obserwujmy też uważnie, jak środowisko “pingwinowych” programistów przyjmie Kyliksa – pakiet, który musi się częściowo podpierać emulatorem Windows… A wypieki na twarzach członków społeczności linuksowej to żadna nowość – dostają ich za każdym razem, gdy jakaś firma ogłosi swoje “wsparcie” (cóż za obrzydliwa kalka językowa…) dla Linuksa.
Czy Windows powinien się obawiać Linuksa na polu zastosowań domowych i biurowych? A gdzie tam! Pingwin cierpi na liczne braki, które hamują wzrost jego znaczenia na tym rynku. Przede wszystkim brak oprogramowania. Jego liczba rośnie, ale nadal nie jest nawet porównywalna z bogactwem aplikacji dla Windows. Istotny jest także brak programów dla firm – na przykład aplikacji do zarządzania przedsiębiorstwem czy finansowo-księgowych. Oprogramowanie to także gry i wydawnictwa multimedialne – tu sytuacja Linuksa jest wręcz katastrofalna. John Carmack (twórca Dooma i Quake’a) tłumaczy ją wprost: “Produkcja gier dla Linuksa się nie opłaca”. Miłośnicy Linuksa nie są po prostu skłonni do wydawania pieniędzy na software. Kiepsko jest ze sterownikami, bo producenci komputerowego “sprzętu domowego użytku” nie palą się do pisania driverów dla systemu operacyjnego, który – jak twierdzą – nie jest stosowany w domach.
Do tego dochodzą wspomniane przez mojego kolegę Marcina problemy – nazwijmy je ogólnie – marketingowe. Inwestycje IBM czy Intela nic zresztą na rynku domowym nie zmieniają. Trudno je także nazwać bratnią pomocą. To czysty biznes (choć czasami wątpliwy – patrz Corel), bynajmniej nie nastawiony na konkurowanie z Microsoftem.
A jeśli rzeczywiście Linux zaczyna spędzać sen z powiek Ballmera? Tym gorzej dla Linuksa, a lepiej dla Windows – nic tak nie wpływa na jakość produktów jak konkurencja.
Linux sprawdził się w zastosowaniach poważnych, wręcz ekstremalnych – orbitował już nawet w kosmosie. I niech tam pozostanie: jakoś nie widzę go na swoim biurku.
—
Marcin Meszczyński redaktor działu Software |
—
Od redakcji: Serdecznie dziękujemy tym wszystkim, którzy zdecydowali się wesprzeć “VATerloo” (patrz: CHIP 2/2001, s. 3). Informujemy, że przez pierwszy tydzień trwania akcji list protestacyjny do parlamentarzystów w związku z wprowadzeniem 7-procentowego VAT-u na prasę wysłało 715 osób. |