Czy Twój pecet chce do Europy?

Pytanie, co Bruksela zmieni w Warszawie w połowie 2004 roku, jest naiwne – tak naprawdę wiele regulacji prawnych, wprowadzonych w ostatnich latach, zrealizowanych zostało po to, by dopasować rodzime prawo do regulacji UE. Bez względu na wyniki zbliżającego się referendum polskie prawo już od dawna jest dopasowywane do zachodniego systemu. W kilku przypadkach można wyraźnie wskazać wręcz sprawczą moc eurokratów. Dotyczy to np. uchwalonej w lipcu zeszłego roku ustawy o podpisie elektronicznym. Akt prawny, który przez lata ślimaczył się w kolejnych komisjach sejmowych, został wreszcie uchwalony w trybie błyskawicznym. Dlaczego? Gdyż w czerwcu 2002 roku mijał termin wprowadzenia tych regulacji, wyznaczony przez umowy akcesyjne. Gdyby to zależało tylko od polskich polityków, czekalibyśmy jeszcze pewnie parę kolejnych lat.

Z drugiej zaś strony równie naiwna byłaby wiara, że Europa uporządkuje nasz bałagan i nauczy rządzących uczciwości i rzetelności.

“Z regulacjami, które trzeba wprowadzić, czeka się u nas tak długo, aż będzie okazja zrobić przy okazji prywatny interes” – mówi Andrzej J. Piotrowski z Instytutu im. Adama Smitha, wskazując właśnie kwestię podpisu elektronicznego i sprawę ministerialnych certyfikatów dla urządzeń do jego składania. Często pod pretekstem “euronormalizacji” forsuje się dziwaczne regulacje. Nowoczesne wcale nie musi oznaczać tańsze. “Nowe prawo jazdy jest dwa razy droższe niż nowy dowód osobisty nie ze względu na koszty, lecz z powodu ukrycia w opłatach podatku lokalnego” – mówi Piotrowski.

Nadzieje i złudzenia

Wiele projektów związanych z informatyzacją kraju, a szczególnie administracji i urzędów, to nie unijne nakazy, a jedynie zalecenia. Tak jest właśnie z programem “Europe Plus”, którego krajową wersją jest “e-Polska 2005”. Nasz rząd zobowiązał się wprawdzie do stworzenia obywatelom dostępu do najważniejszych usług przez Internet (patrz:

CHIP 5/2003, 16

), ale ewentualne opóźnienia w realizacji nie są obwarowane żadnymi sankcjami. Wszystko wskazuje na to, że termin podany w nazwie projektu jest jedynie mrzonką.

Innym “eurozaleceniem” jest wykorzystywanie w administracji publicznej otwartego oprogramowania. Sądząc po bojach wokół programu Płatnik, który dostępny jest tylko dla Windows, i tutaj rządzący okażą się odporni na brukselskie sugestie. Nadzieję można mieć na przyśpieszenie komputeryzacji urzędów, bo tu Unia przynajmniej częściowo finansuje prace.

Korzystanie z profitów, które może dawać wejście do Unii Europejskiej, wymaga inwestycji w informatykę, nikt jednak naszych władców do tych inwestycji nie zmusi. Po prostu będziemy kilka lat dłużej stali w kolejkach na granicy z paszportami w garściach, bo odpowiednie urzędy nie są w stanie wymieniać danych z ich zachodnimi odpowiednikami. Tak samo przedstawia się sytuacja z dopłatami dla rolników – będą one wypłacane dopiero wtedy, gdy zostanie u nas wdrożony system SAPARD. Opóźnienia nie grożą nam jakimiś nadzwyczajnymi karami. Po prostu Europa poczeka cierpliwie, aż wykażemy gotowość przyjęcia jej pieniędzy oraz przygotujemy się organizacyjnie do rezygnacji z biurokratycznych utrudnień.

Więcej:bezcatnews