Chyba najbardziej koncern ten jest nielubiany za zmonopolizowanie rynku systemów operacyjnych i pakietów biurowych. Trudno nie zgodzić się z faktem, że wszędobylski Windows i panoszący się MS Office pojawiają się niemal błyskawicznie na każdym nowym "kompie". I co ciekawe – instalują je nie tylko ci, którzy mają do nich stosunek ciepły lub obojętny, ale też – rzecz jasna, krzywiąc się przy tym straszliwie – ci wszyscy, którzy przy byle okazji wylewają pod adresem produktów spod znaku MS kubły pełne pomyj. Dlaczego instalują? No bo "trzeba", bo to przecież niepisany – o zgrozo – standard.
Jak zimny prysznic działa w tym momencie wypowiedź niejakiego Amatora, zamieszczona ostatnio na grupie chip.artykuly. Ma rację nasz Czytelnik, twierdząc, iż to dobrze, że istnieją pewne standardy. Może i bylibyśmy więc bardziej wolni, gdybyśmy dostali do wyboru kilka konkurencyjnych OS-ów, ale za to wynikających z tej wolności kłopotów (np. z kompatybilnością, przenoszeniem danych, kodowaniem znaków narodowych itp.) mielibyśmy po dziurki w nosie.
Ale to jeszcze nie koniec. Zastanówmy się: a skąd się te nieformalne standardy wzięły?! Czy ktoś nam je narzucał? Czy ktoś nam kazał używać "Windy" czy Office’a pod groźbą kary? Otóż nie, nikt nas do niczego nie zmuszał. To my wszyscy – użytkownicy komputerów – chcieliśmy standardu, więc instalowaliśmy to, co stosowali wszyscy dokoła. Nie ma znaczenia, czy z wygody czy z konieczności – efekt jest ten sam! A ci, którzy próbowali używać innych systemów czy pakietów biurowych, skazywali się na donkiszoterię.
Nie ma więc teraz co narzekać, że żyjemy pod dyktando monopolisty. Nic nie stało się samo – braliśmy w tej przygodzie udział, czy nam się to podoba czy nie. I dlatego zamiast znowu rzucać mięsem na niedoskonałości produktów z Redmond, lepiej zastanówmy się, ilu problemów dzięki nim… nie mamy.