Brudna gra Google’a

“Nie możesz obejrzeć tej witryny. Chyba że zainstalujesz Firefoksa” – komunikat ten obejrzą użytkownicy Internet Explorera, odwiedzający niektóre miejsca w Sieci. Jakie? Otóż takie, których twórcy nie życzą sobie, by były one przeglądane za pomocą produktu Microsoftu. To nie żarty. Projekt Explorer Destroyer może przyczynić się do tego, że zablokowany dostęp do wielu witryn stanie się chlebem powszednim 80% internautów na całym świecie – tyle osób korzysta bowiem z zasobów Sieci za pomocą domyślnej przeglądarki systemu Windows.

Skrzydła dla anioła

Jeśli chcesz się przyłączyć do grupy osób zwalczających Internet Explorera, musisz pobrać i zainstalować na swojej stronie wtyczkę znajdującą się w serwisie Explorerdestroyer.com. Wystarczy, że określisz parametry jej działania (to, czy ma ona blokować dostęp użytkownikom Internet Explorera, czy tylko zachęcać do pobrania Firefoksa) i voila! – już możesz się pochwalić znajomym, że, kto jak kto, ale ci wstrętni “windowsiarze” twoich witryn oglądać nie mogą.

Nie śmiem twierdzić, że zwolennikom Firefoksa może zależeć na pieniądzach, ale gdyby ktoś taki znalazł się wśród nich, to mam dla niego dobrą wiadomość. Swoje trzy grosze do projektu Explorer Destroyer postanowił dorzucić również Google. Jeśli internauta zostanie odesłany z naszej strony do serwisu Mozilli i pobierze stamtąd Firefoksa, Google zapłaci nam dolara. Twórcy projektu twierdzą też, że w takim momencie jeden anioł dostaje skrzydła. Przyznam, że jeśli jestem w stanie przełknąć troskę o narządy motoryczne naszych niebiańskich stróżów, to inicjatywa Google’a przysporzy tej firmie wielu wrogów.

Wolny rynek to też zasady

W cywilizowanym świecie obowiązują proste reguły – jeśli produkt jest atrakcyjny, rynek przyjmie go z otwartymi ramionami. To konsumenci decydują o tym, czy coś jest dla nich dobre, czy nie. W wypadku promocji Firefoksa mamy natomiast do czynienia z kampanią negatywną. Nie liczy się już to, czy przeglądarka ze stajni Mozilli jest wartościowa, i jakie są jej mocne strony – ważny stał się jasno określony przeciwnik. W tym wypadku trafiło na firmę, którą kopać najłatwiej, czyli Microsoft.

Akcja Explorer Destroyer pokazuje również, że firmy, które do niedawna były uważane za uczciwych graczy, muszą rezygnować z niektórych swoich zasad w obliczu konieczności zarabiania. A jeśli się nie wierzy do końca w atrakcyjność własnego produktu, trzeba sięgnąć po chwyty poniżej pasa. Ciekawe tylko, jak Google zareagowałby, gdyby Microsoft wypuścił poprawkę do Internet Explorera, uniemożliwiającą korzystanie z witryny Google.com? Myślę, że utrata 80% klientów nie byłaby przyjęta z entuzjazmem. Tylko że Microsoft tego nie zrobi. Dlaczego? Trudno powiedzieć. Może dlatego, że bałby się sytuacji, w której owładnięci manią “googlowania” internauci porzuciliby Explorera? A może dlatego, że to również kwestia smaku. Dobrego smaku, którym Google poszczycić się już nie może.