Miasto z dostępem do Internetu

Szybki, bezpłatny Internet dostępny w każdym miejskim zakątku – to idea, która od lat pojawiała się nie tylko w prognozach futurologów, ale także w zapowiedziach kolejnych firm, polityków i urzędników. Dotychczas jednak większość tych ambitnych planów spaliła na panewce. Pomimo szumnych zapowiedzi okazywało się, że wyzwania związane z powszechnym publicznym dostępem do Sieci przerastały możliwości inwestorów.

Bez wątpienia jednak wszędobylskość zasięgu sieci radiowej to kierunek, w którym zmierzamy. Niewiadomą pozostaje tylko, kiedy to wreszcie nastąpi. Prawa rynku sprawiają, że bezprzewodowy Internet wkracza do bibliotek, na uniwersyteckie kampusy, do restauracji, barów, małych knajpek, a nawet parków. Słowem wszędzie, gdzie mogą zaplątać się ludzie z laptopami, którzy sprawdzając pocztę, chętnie wydadzą kilka złotych na kawę, piwo czy obiad.

Uruchamianie kolejnych lokalnych punktów dostępowych to jednak nie to samo co jeden, zunifikowany system. Taki, dzięki któremu można łączyć się z własnego mieszkania czy choćby z parkingu. Wszystko wskazuje na to, że pierwszą w ten sposób podpiętą do Sieci metropolią będzie San Francisco (USA).

Internet w Mieście Mgły

O stworzeniu miejskiej sieci WLAN w San Francisco mówiło się od lat. Najpierw za sprawą Google’a, którego przedstawiciele zapowiedzieli, że “zinternetyzują” Miasto Mgły, jak bywa nazywana kalifornijska metropolia. Google wraz firmą EarthLink miał ambitny projekt, by w całym San Francisco rozmieścić nadajniki Wi-Fi. Miały one zawisnąć przeważnie na miejskich latarniach, a koszt budowy sieci szacowano na 14 – 17 milionów dolarów. W ramach działalności tej spółki Google miał udostępnić darmowe, lecz stosunkowo wolne łącze, natomiast EarthLink zainwestowane pieniądze chciał odzyskać, sprzedając za 21,95 dolara miesięcznie szybsze połączenie.

Dla Google’a miał to być bardziej eksperyment niż biznes. Firma już udostępnia darmowy sygnał Wi-Fi w 70-tysięcznym miasteczku Mountain View, gdzie mieści się jej główna siedziba – Googleplex. San Francisco, w którym mieszka ponad dziesięć razy więcej ludzi, miało być swego rodzaju próbą generalną, po czym – wedle założeń – podobne sieci ruszyłyby w innych metropoliach. W interesie internetowego giganta jest to, by jak najwięcej ludzi miało dostęp do Sieci, bo zyska on tym samym więcej użytkowników, którzy będą korzystać z jego usług i którzy obejrzą więcej sprzedawanych przez niego reklam. Zresztą rozważano też “płacenie” za bezpłatne publiczne łącze poprzez oglądanie reklam.

Niestety, pomimo dobrej prasy, projekt okazał się wielkim niewypałem. EarthLink popadł w poważne kłopoty finansowe – musiał zredukować zatrudnienie o 900 osób, zamknąć cztery biura, w tym jedno w San Francisco. Wydawało się, że w wyścigu o to, która z wielkich amerykańskich aglomeracji pierwsza zapewni mieszkańcom powszechny dostęp do Internetu, na prowadzenie wyjdą miasta, takie jak Chicago czy Filadelfia. Jednak i tam tempo realizacji podobnych projektów gwałtownie zmalało. Wiele firm, jak właśnie EarthLink czy amerykański operator telefoniczny AT&T, wycofuje się z finansowania podobnych przedsięwzięć, bo zaczyna obawiać się, czy zwrócą się im zainwestowane środki.

Takie wątpliwości pojawiły się po nieudanym eksperymencie w 40-tysięcznym miasteczku Lompoc w Kalifornii. Stworzono w nim miejską sieć Wi-Fi kosztem 2 milionów dolarów, by sprzedawać dostęp do Internetu za 20 dolarów miesięcznie. Okazało się jednak, że zainteresowanie było znikome i dostawca pozyskał zaledwie 500 abonentów. W Chicago planowano wprowadzenie podobnego modelu biznesowego, ale po niepomyślnych dla inwestorów doniesieniach z Lompoc na razie zarzucono projekt. W Filadelfii, gdzie także działa firma EarthLink, udało się pokryć sygnałem jedynie fragmenty niektórych dzielnic.

Gdzie wielki nie da rady

W San Francisco misję porzuconą przez EarthLinka podjęła nowa, niewielka firma z Doliny Krzemowej – Meraki. Założyło ją dwóch doktorantów z MIT – Sanjit Biswas i John Bicket – którzy w ramach akademickiego eksperymentu zbudowali Roofnet, sieć Wi-Fi, która sygnałem pokryła około jednej trzeciej powierzchni miasteczka Cambridge. Projekt okazał się na tyle dużym sukcesem, że Sanjit Biswas został zaproszony przez przedstawicieli Google’a do przeprowadzenia prezentacji na temat tego, jak działa ich system.

Jeden z inżynierów Google’a przyznał, że testowany przez nich system bezprzewodowych nadajników ulokowanych na latarniach zawodzi – użytkownicy skarżą się, że gdy chcą korzystać z Sieci, muszą trzymać notebooki przy oknie. Sanjit Biswas nie był zaskoczony. “To tak, jakby oczekiwać, że uliczne latarnie oświetlą wszystkim domy” – skomentował. Pomysł dwóch doktorantów był zgoła odmienny. Zamiast dostarczać ludziom Internet z ulicy do domów, postanowili umieścić nadajniki w ich domach, by stamtąd sygnał docierał także do ich sąsiadów i sąsiadów ich sąsiadów… W tym celu stworzyli dwa typy urządzeń: anteny nadające sygnał oraz urządzenia wzmacniające i przekazujące go dalej. Dzięki zastosowaniu podzespołów, które weszły do użytku ponad dziesięć lat temu i tym samym dzisiaj są już bardzo tanie, koszt pojedynczego urządzenia udało się ograniczyć do 50 dolarów. To nic w porównaniu z cenami nadajników instalowanych na miejskich latarniach – każdy kosztuje około 3,5 tys. dolarów, a do tego dochodzą jeszcze niemałe wydatki związane z jego montażem.

Pomysł na tyle przypadł do gustu przedstawicielom Google’a, że postanowili wyłożyć na niego pieniądze. W ten sposób powstała firma Meraki, a wraz z nią kolejny projekt podłączenia do Internetu całego San Francisco. By jeszcze bardziej ograniczyć koszty, firma… rozdaje swoje urządzenia mieszkańcom. Wystarczy zgłosić do Meraki chęć wzięcia udziału w projekcie, by dostać niewielką skrzynkę, którą można później zamontować w biurze albo w domu. Dzięki temu odpadają nie tylko wydatki związane z dzierżawą miejsca na nadajnik, ale także te związane z instalacją urządzeń. Efekt? Koszt realizacji projektu oceniany jest na mniej więcej jedną dziesiątą tego, co chciał wydać tandem Google i Earthlink. Pomysł jakby wprost zaczerpnięty z idei Web 2.0 – tak jak w przypadku Wikipedii, wszystko opiera się na wolontariuszach.

Na razie w mieście rozmieszczono kilkaset urządzeń, dzięki którym z Internetem za darmo łączy się ponad 50 tys. osób. Liczba użytkowników szybko się zwiększa – do końca 2008 roku każdy rejon w San Francisco ma mieć szerokopasmowe łącze Wi-Fi od Meraki. Mieszkańcy San Francisco znajdujący się w zasięgu sieci mają do dyspozycji łącze o szybkości około 1 Mb/s. W zamian muszą oglądać reklamy. Co ciekawe, reklamy dobierane są zależnie od lokalizacji nadajnika – użytkownicy systemu widzą promocje sklepów czy restauracji znajdujących się w okolicy hotspota.

Zostań fonero

W Europie podobne nadzieje na darmowy Internet co Meraki w USA daje firma Fon Technologies. To pomysł sprzed kilku lat, który zrodził się w głowie hiszpańskiego przedsiębiorcy Martina Varsavskiego. O Fonie pisaliśmy w 2006 roku (CHIP 06/2006 s 14, “Podziel sie łączem), kiedy to firma wspólnie z portalem Onet.pl z dużą pompą ogłosiła, że zaczyna oferować swoje usługi Polakom.

W sieci Fon każdy użytkownik sam tworzy hotspot – staje się w ten sposób fonero. Aby to zrobić, musi mieć dostęp do stałego łącza, zaopatrzyć się w specjalny radiowy ruter firmy Linksys (można go kupić w serwisie WWW firmy Fon za ok. 100 zł), pobrać i zainstalować odpowiednie oprogramowanie. “Wystarczy dwóch lub trzech użytkowników w każdej kamienicy, aby nasza sieć była dostępna w całym mieście” – przekonuje Varsavsky. Każda osoba dzieląca się swoim łączem może korzystać z dostępu do Internetu poprzez hotspoty pozostałych foneros.

Prowadząc domowe hotspoty, możemy nawet zarabiać. Varsavsky dzieli użytkowników sieci Fon na trzy grupy: linusów, billów i alienów. Pierwsi udostępniają sygnał za darmo, w zamian otrzymując to samo od innych. Billowie także udostępniają sieć, ale otrzymują za to pieniądze. Dzieje się tak, gdy skorzystają z tej opcji członkowie trzeciej grupy foneros – alieni. To osoby, które same nie mają dostępu do Internetu, ale są gotowe za niego zapłacić drobne sumy. W tym wypadku to tylko dwa dolary za jedną dobę surfowania.

Zapowiadano, że Fon szybko zdoła opleść cały świat. W rzeczywistości sieć rozwija się wolniej, niż przewidywano, co nie zmienia faktu, że w wielu miastach zagęszczenie nadajników jest naprawdę duże. Zwłaszcza w Hiszpanii, gdzie sieć rozwija się najdłużej. Niektóre rejony Madrytu są wręcz naszpikowane ruterami Fon. I choć stolica Hiszpanii nie jest jeszcze w całości podłączona do Sieci, bowiem zwłaszcza na przedmieściach zainstalowano mniej hotspotów, to jest na dobrej drodze. Kto wie, może to hiszpańskie, a nie amerykańskie miasto jako pierwsze zostanie podłączone do Sieci.

Pierwsze polskie e-miasto

Powszechną praktyką jest uruchamianie przez miasta hotspotów w popularnych rejonach aglomeracji. Bodaj najsłynniejsza taka sieć w Polsce działa na Rynku Głównym w Krakowie. Uruchomiono ją w 2003 roku przy okazji wizyty prezydenta USA, George’a W. Busha.

Miała ułatwić pracę 700 dziennikarzom relacjonującym to wydarzenie. Nadajniki rozwieszone na krakowskiej Starówce nie znikneły po wyjdeździe amerykańskiego prezydenta i do dzisiaj umożliwiają wszystkim chętnym darmowe surfowanie po Internecie w zamian za oglądanie reklam.

W 2006 roku Kazimierz Marcinkiewicz – pełniący wówczas obowiązki prezydenta Warszawy – zapowiadał, że do końca roku uda się udostępnić Internet w całej stolicy. Do dzisiaj pojawiły się jednak tylko pojedyncze punkty. W warszawskiej dzielnicy Bemowo, kosztem 2 – 3 milionów złotych, ma zostać uruchomionych 300 darmowych nadajników WLAN. Na razie wydano około 50 tysięcy złotych i zamontowano kilka urządzeń.

Lepiej radzą sobie władze Rzeszowa. Nadajniki rozmieszczono na budynkach należących do Urzędu Miasta. W efekcie tego udało się pokryć sygnałem ponad 50% powierzchni miasta. Łączący się tą drogą z Internetem użytkownicy nie mogą wprawdzie ściągać plików ani korzystać z serwisów typu peer-to-peer, ale dostają możliwość przeglądania stron internetowych, korzystania z poczty elektronicznej czy komunikatorów internetowych. By uzyskać hasło dostępowe, trzeba jednak wysłać SMS pod specjalny numer.

Unia kontra darmowe Wi-Fi

Ambitnie podeszli do sprawy lokalni włodarze Poznania. We współpracy z Poznańskim Centrum Superkomputerowo–Sieciowym w ramach programu “Bezprzewodowy Poznań” władze miejskie pokryły sygnałem całe Stare Miasto i jego okolice. Dostęp do Internetu jest całkiem darmowy, choć nałożono pewne ograniczenia: połączenie może trwać maksymalnie dwie godziny, jego szybkość wynosi 100 kb/s i nie można surfować po stronach pornograficznych. Użytkownicy dostają jeszcze bonus – wirtualny przewodnik po Poznaniu, szczególnie pomocny turystom.

Zachęceni sukcesem urzędnicy chcieli rozszerzyć zasięg Internetu na całe miasto, a później na całą aglomerację poznańską, liczącą około miliona mieszkańców. Okazuje się jednak, że przeciwko takim działaniom może zaprotestować Unia Europejska. W ramach troski o wolną konkurencję Komisja Europejska może oprotestować działania mające na celu udostępnienie bezpłatnego Internetu wszystkim mieszkańcom, bowiem godzi to w interesy komercyjnych dostawców. Takie problemy miały już Praga i Barcelona. Rozwiązaniem może być udostępnianie wolniejszego łącza czy też pokrycie jedynie wybranych rejonów.