Zakazany biznes kwitnie w Sieci

Mieszkańcy wysp Antigua i Barbuda są prawdopodobnie najszczęśliwszymi ludźmi na Ziemi. Księga Rekordów Guinnessa wymienia to karaibskie państwo jako miejsce, w którym jest najniższy na całym świecie współczynnik samobójstw, a najwyższy zawieranych małżeństw. Można wręcz powiedzieć, że ludzie żyją tam ze szczęścia – szczęścia innych ludzi!

Dwanaście lat temu operatorzy internetowych gier hazardowych i zakładów sportowych wybrali na swoją bazę właśnie Karaiby. Uruchamiane tam kasyna i zakłady bukmacherskie dały początek takim biznesom, jak Sportingbet, Intertops, Microgaming czy Starnet. Powstałe na bazie serwisów bukmaherskich firmy przyniosły malutkiej Antigui spory zastrzyk pieniędzy. Jeszcze w młodzieńczych czasach Internetu przedsiębiorstwa hazardowe dostrzegły szansę na to, by wykorzystać nowe medium jako maszynkę do robienia pieniędzy. Ponieważ w Internecie nie istnieją żadne granice, działając z Karaibów, firmy bukmacherskie mogły ominąć restrykcje prawne obowiązujące w Europie czy USA. Dla raczkujących wówczas hazardowych przedsiębiorców było jasne, że przez Internet mogą oni robić pieniądze na wszystkim, co jest zabronione, odgórnie regulowane albo obłożone absurdalnie wysokimi podatkami. Równocześnie mogą oferować graczom nagrody dużo atrakcyjniejsze niż te, na które prawo pozwala zwykłym bukmacherom. W wirtualnym świecie mogli oni stworzyć kasyna z pokerem czy ruletką tak wielkie, że nawet sale gier w Monte Carlo wyglądają przy nich jak bar z automatami do gry w podziemiach dworca kolejowego.

Poker przez Sieć: W Polsce policja może ścigać hazardzistów

Polskie prawo nie tylko zabrania prowadzenia kasyn bez odpowiedniej licencji, ale także nie zezwala na udział w grach losowych online – przynajmniej w tych przypadkach, gdy stawką są prawdziwe pieniądze. Lecz prawdopodobieństwo, że jakikolwiek internetowy hazardzista będzie miał kłopoty z prawem, jest nikłe. Dlaczego? Niemal wszystkie wirtualne kasyna używają specjalnego oprogramowania klienckiego, które tworzy szyfrowane połączenie z serwerem kasyna, utrudniając tym samym namierzenie graczy.

W praktyce prokuratorzy nie mają żadnych szans udowodnienia, że podejrzany miał cokolwiek wspólnego z pokerem. “By postawić komuś zarzuty, musielibyśmy wystąpić do operatora serwisu z prośbą o udostępnienie danych klienta, a to w tym przypadku jestto niezwykle trudne.” – tłumaczy podkomisarz Zbigniew Urbański z Komendy Głównej Policji. Można spekulować na temat prawnych konsekwencji tego typu czynów, ale nic ponadto. Serwisy internetowych kasyn dostarczają wyczerpujących informacji tym, którzy chcą spróbować hazardu online, niczym przy tym nie ryzykując. Oprócz – ma się rozumieć – stawianych pieniędzy.

Administratorzy tego typu stron działają przeważnie z terenu niewielkich państewek, jak właśnie Antigua i Barbuda. Te wyspy stały się mekką dla przedsiębiorców działających w opisywanym biznesie już w 1996 roku, kiedy to rząd owego państwa zaczął sprzedawać licencję na prowadzenie gier prywatnemu biznesowi. Dodajmy, że sprzedawać za “grosze”. Roczna licencja to koszt 100 tys. dolarów, czyli śmiesznie niska kwota w tej branży. Kolejna zaleta: od wygranych trzeba zapłacić tylko 3 proc. podatku! W Polsce państwo zatrzymuje dla siebie aż 45 proc.

Jest też inna droga. Można uzyskać legalną – także w Polsce – licencję, rejestrując firmę bukmacherską w jednym z krajów Unii Europejskiej. Bowiem, w ramach umowy o wolnym handlu, wszystkie pozostałe państwa UE muszą respektować pozwolenie wydane przez jednego z członków wspólnoty. Za przykład może posłużyć serwis bet-at-home.com – pierwszy tego typu biznes, który zmierza właśnie na Warszawską Giełdę Papierów Wartościowych – i coraz bardziej nadgryza hazardowy tort w naszym kraju. “Nie mogę jeszcze jednoznacznie powiedzieć, że zarabiamy w Polsce więcej niż tradycyjne kasyna, ale można stwierdzić, że nasz segment dynamicznie rośnie i wyrywamy im rynek.” – cieszy się Wojciech Trzaska, dyrektor ds. relacji inwestorskich na Europę Srodkową i Wschodnią w bet-at-home.com.

Kasyna, które postarają się o legalną licencję nie muszą martwić się o ewentualne konflikty z prokuraturą i mogą bez kłopotu prowadzić kampanie reklamowe albo – jak w tym przypadku – wejść nawet na giełdę. Jednak taka licencja stanowi też znacznie poważniejszy wydatek. “Na Malcie, gdzie zarejestrowana jest nasza spółka, płacimy 4,2 procentowy podatek dochodowy.” – wyjaśnia Trzaska. – “Do tego dochodzi jeszcze 0,5 proc. podatku obrotowego, w który wliczony jest koszt licencji. W zeszłym roku nasze obroty wyniosły 494 miliony euro, nie trudno więc obliczyć, że odprowadziliśmy około 2,5 miliona euro.”

Ale europejskiej Malty przenieśmy się znowu na znacznie mniejszą i karaibską Antiguę: najważniejszy dla gospodarki tej wysepki punkt znajduje się na wzgórzu w pobliżu centrum stolicy wyspy, miasta Saint John. Mieści się tam budynek nazywany przez okolicznych mieszkańców fortecą. To siedziba telekomunikacyjnego giganta, firmy Cable & Wireless (jednego z największych na świecie internetowych providerów), który zarządza całkiem sporą częścią globalnego ruchu sieciowego. W fortecy znajdują się serwery wirtualnych kasyn, zakładów bukmacherskich i gier losowych – bezpieczne, za stalowymi drzwiami ze skanerami odcisków palców.

Stawka rośnie: 20 mld dol. w wirtualnych kasynach

W 1998 roku zakłady losowe wygenerowały w Internecie obrót ok. 500 milionów dolarów. W ciągu 10 lat kwota ta wzrosła szacunkowo aż 40-krotnie – do ponad 20 miliardów dolarów. Niemal 2000 właścicieli tego typu biznesów działa na różnych wysepkach. Przykładowo firma PowerNetwork dla swoich wirtualnych pokoi do pokera – PokerClub, Worldbestpoker i NewYorkPoker – ma licencje na Antylach Holenderskich i na wyspie Curaçao.

Firma Boss Media zarządza swoimi serwisami Casion Club Poker i VIP Poker Club z Malty i z Gibraltaru. Nawet tak mikroskopijne wysepki w Kanale La Manche, jak Guernsey (powierzchnia całkowita 72 km kw.) czy Alderney (15 km kw.), wydają licencje m.in. na prowadzenie zakładów sportowych.

Z branżą hazardową wiążą się zaskakujące historie. Indianie Mohawk, żyjący w rezerwacie Kahnawake w kanadyjskiej prowincji Quebec, założyli w 1996 roku organizację Kahnawake Gaming Commission i od tego czasu wydają licencję na dowolne organizowanie gier pokerowych, ruletki, przyjmowania zakładów itp. Posiadaczami tych licencji są niemal wszystkie największe sieci hazardowe. Mohawkowie stworzyli własne, oddzielne centrum komputerowe, na którego serwerach znajdują się ich strony internetowe. Licencyjny biznes daje pracę 200 członkom plemienia. Obstają oni przy opinii, że ich działalność jest legalna dzięki przywilejom prawnym przysługującym im ze względu na status rdzennych mieszkańców Ameryki. Rząd kanadyjski uważa tę działalność za nielegalną, lecz nic nie robi, aby ją ukrócić.

Pirackie kopie: Przyzwolenie na łamanie praw autorskich

Niektóre państwa mają rygorystyczne prawo dotyczące internetowego hazardu. W 2006 roku Senat Stanów Zjednoczonych przyjął pakiet ustaw, które miały regulować kwestie bezpieczeństwa w portach morskich tego kraju. W tej furze papierów Kongres upchnął także dokument zatytułowany “Unlawful Internet Gambling Enforcement” (ang. Walka z nielegalnym internetowym hazardem). Ustawa nie zakazuje prowadzenia gier losowych online, lecz odcina prowadzących je przedsiębiorców od dopływu gotówki. Przewidziano w niej ogromne grzywny dla firm wydających karty kredytowe i obsługujących płatności online w wypadku dokonania przez owe firmy jakichkolwiek transakcji pieniężnych z internetowymi kasynami. Od tego czasu prowadzenie internetowej loterii w Stanach Zjednoczonych jest niemożliwe. Pomysłodawca tej ustawy, kongresmen Jim Leach, jest bardzo zadowolony z jej wprowadzenia. “Internetowy hazard niszczy życie rodzinne i zagraża stabilności systemu finansowego Ameryki” – uważa Leach.

Wprowadzenie zakazu sprawiło, że z dnia na dzień ten lukratywny rynek się skurczył. Pozbawiony został jednej ze swoich najatrakcyjniejszych części. Natychmiast odczuli to najwięksi branżowi gracze. Akcje firm bukmacherskich notowanych na giełdzie poleciały drastycznie w dół. Przykładowo akcje giganta SportingBet zaledwie w ciągu kilku godzin spadły aż o 60 dolarów. Trudno się dziwić reakcji inwestorów, zważywszy na fakt, że w tym czasie ponad połowa dochodów z internetowego hazardu pochodziła od klientów z USA. Dla małych karaibskich wysepek takich jak Antigua była to katastrofa. Do niedawna pewne źródło dochodów – nagle wyschło. Dlatego Antigua zwróciła się o pomoc do Światowej Organizacji Handlu (WTO). WTO do dziś nie jest zbyt entuzjastycznie nastawiona do amerykańskiej legislacji w tym zakresie. Rząd wyspy obliczył, że długoterminowe straty tego państwa, wynikające z restrykcji wprowadzonych w USA, wyniosą 3,4 miliarda dolarów, oraz wysunął żądania należytej rekompensaty. Tymczasem organizacja WTO zezwoliła Wyspom Karaibskim na naruszenie amerykańskiego prawa własności intelektualnej na sumę 21 milionów dolarów. To oznacza, że wyspy otrzymały prawo kopiowania i sprzedawania filmów oraz muzyki o takiej wartości. Podobną decyzję podjęto także w sprawie Ekwadoru. To południowoamerykańskie państwo do dzisiaj z niego nie skorzystało, lecz wciąż używa go jako środka politycznego nacisku.

Prawo propirackie: Piraci mogą legalnie działać na małą skalę

Z drugiej jednak strony Światowa Organizacja Handlu robi to, czego oczekuje od niej świat: walczy z naruszeniami własności intelektualnej. Zeszłego lata pod presją WTO rosyjskie władze zamknęły portal muzyczny AllOfMP3. Właściciele serwisu oferowali muzyczne hity i albumy ze szczytów list bestsellerów za zaledwie kilka centów. Licencję na ściąganie muzyki rzekomo wydała rosyjskiemu serwisowi jakaś firma likwidacyjna, ale nawet biuro prokuratora okręgowego nie dało wiary tym zapewnieniom. Prokurator zażądał trzech lat więzienia dla Denisa Kvasova, zarządzającego internetowym sklepem muzycznym, oraz 420 tys. euro zadośćuczynienia na rzecz wydawców. Jeszcze zanim rozpoczął się proces sądowy, w Internecie pojawił się klon strony AllOfMP3 – serwis MP3Sparks. Sprzedaje się w nim ten sam towar, na tych samych warunkach. Jakby tego było mało, Denis Kvasov został ostatecznie uniewinniony.

W Chinach panuje jeszcze większe bezprawie. Praktycznie nie ma produktu, którego by się tam nie podrabiało. Od aparatów cyfrowych przez odtwarzacze MP3 po całe samochody! Płyty DVD z hollywoodzkimi hitami dostępne są w chińskich sklepach za jednego dolara. I to na dwa tygodnie przed ich oficjalną, kinową premierą. Pakiet biurowy Office Microsoftu kosztuje tu trzy dolary. Trudno ocenić, jak duża jest skala łamania praw autorskich w Chinach. Krążą pogłoski, że nawet 95 proc. wszystkich produktów to pirackie kopie. Za wskazówkę niech posłużą nam dane z japońskiego portalu PlusD. Według udostępnionego przez serwis raportu, w ciągu pierwszych dwóch tygodni od wprowadzenia Visty sprzedano na chińskim rynku… 244 kopie tego systemu operacyjnego. W tym samym czasie Microsoft na całym świecie sprzedał ponad 20 milionów kopii systemu.

WTO starała się wprowadzić porządek w chińskim prawodawstwie. Organizacja wywierała nacisk na władze kraju, by te wymusiły poszanowanie dla standardów międzynarodowego prawa w zakresie własności intelektualnej. W efekcie ochrona praw intelektualnych w Chinach została w ostatnim czasie “zaostrzona”. Sprzedawcom grożą teraz konsekwencje prawne, jeśli rozprowadzą… ponad 500 kopii albo podróbek (dotychczas ten limit wynosił 1000 sztuk). Dlaczego więc ktoś miałby kupować w Chinach legalne oprogramowanie? Nawet najpopularniejsza wyszukiwarka internetowa w tym kraju – Baidu – jest zoptymalizowana tak, by podczas wyszukiwania programów najpierw wyświetlać strony, skąd można nielegalnie ściągnąć dany software. Paradoksalnie takie pirackie portale, jak 9Down, O-Days czy Vipcn, są finansowane przez wielkich producentów oprogramowania i markowego sprzętu. Na stronach tych wyświetlane są reklamy firm, jak np. Levovo i Ricoh. Wnioskując po liczbie reklam, właściciele stron z nielegalnym oprogramowaniem muszą na nich naprawdę nieźle zarabiać.

Państwo piratów: Wyspa na Morzu Północnym albo Karaiby

Po skonfiskowaniu przez policję serwerów z nielegalnym oprogramowaniem należących do serwisu Pirate Bay jego administratorzy zaczęli myśleć o ewakuowaniu się ze Szwecji, gdzie mają siedzibę. Swego czasu planowali kupienie starej platformy Sealand u wybrzeży Wielkiej Brytanii. Właściciel platformy, Michael Bates, który sam siebie ogłosił księciem państwa Sealand, chciał za nią jednak aż 750 milionów euro. Natomiast społeczności skupionej wokół Pirate Bay udało się zebrać na ten cel ledwie… 17 tys. dolarów. Teraz internetowi piraci szukają egzotycznej wyspy, na którą mogliby się przenieść. Być może wybór padnie na Antiguę. Ten kraj szczęśliwych ludzi wydaje się idealnym miejscem przeprowadzki Pirate Bay…