Z rękami na… Eee S101

Wygląd nowego, ekskluzywnego netbooka ASUS-a robi wrażenie. Cieniusieńka obudowa, doskonałe wykonanie, świetne materiały, dopracowane detale – przyjemność sprawia samo patrzenie na niego. A skoro już patrzę, to zobaczymy, jak z portami. Jedno gniazdo USB, drugie… trzecie! Gniazdko Ethernet, wyjście monitorowe D-Sub, wyjście i wejście audio. Wszystko, co trzeba w odpowiedniej ilości. Już widzę miny użytkowników Macbooków Air męczących się z jednym jedynym USB na widok tego maleństwa!
S101 wyróżnia się wśród innych netbooków projektem i materiałami.
S101 wyróżnia się wśród innych netbooków projektem i materiałami.

Niesamowita lekkość sprawia, że pełen najgorszych przeczuć szukam zatrzasków baterii, żeby przekonać się, jaką ta ostatnia ma pojemność. Niespodzianka! Cieniusieńka i lekka jak piórko litowo-polimerowa bateria mieści 3600 mAh! Niewiele mniej, niż duże i ciężkie, sześcioogniwowe “extended batteries” stosowane w innych netbookach. Jestem pod wrażeniem.

Tak podziwiam i podziwiam, ale coś tu nie gra… moment… Ach, no tak. Po chwili zabawy

Grubość, czy raczej
Grubość, czy raczej “cienkość” S101 robi wrażenie

lśniąca pokrywa S101 zaczyna wyglądać jak wielka kolekcja odcisków palców. Może to i przydatne –  szepcze we mnie zazdrosny Gollum –  zawsze będziemy wiedzieli, kto ruszał nasz sssskarb. Ale nie czuję się przekonany. To wygląda po prostu fatalnie.

No dobrze, pora włączyć tą maszynę.

Ale o tym później.