Przepraszam, czy ktoś widział e-administrację?

Pierwszy raz z hasłem e-administracja zetknąłem się na początku lat 90. ubiegłego wieku. Opisywałem wówczas na łamach “PCkuriera” zakup komputerów przez jedno z ministerstw. Przyszłość rysowała się w różowych barwach – w urzędach wdrożą systemy informatyczne, by każdy obywatel mógł załatwiać wygodniej swoje sprawy. Niedługo minie 20 lat od tamtego momentu, a mimo niezliczonych deklaracji przeróżnych urzędników i polityków związanych z e-administracją nawet prostej sprawy nie mogę załatwić przez Internet.

Ale po kolei. Potrzebowałem jedno zaświadczenie z podwarszawskiego urzędu. Błyskawicznie znalazłem jego stronę internetową i to był mój jedyny sukces. Pomijam już nieprzejrzystą strukturę serwisu – najgorsze, że nie było na nim przycisku “Zamów”, “Załatw”, “Kup” ani innego dającego szansę pozyskać zaświadczenie bez przejechania kilkudziesięciu kilometrów.

Urzędy nie mogą już tłumaczyć się brakiem infrastruktury do identyfikacji obywateli, bo e-podpis może mieć każdy z nas. Co więcej, ani e-sklepy, ani e-banki nie korzystają z e-podpisów (tak złożonych jak opisano w ustawie), a można w nich zdalnie zrobić zakupy czy operacje o wartości wielu tysięcy złotych. I sklep, i bank jakoś wie, że ja to ja.

Cóż robić – wsiadłem do samochodu i pojechałem. Na szczęście trafiłem na godziny przyjęć interesantów. Po cichu liczyłem, że w urzędzie wdrożono projekt “jedno okienko” – bo choć zdalnie interesantów nie obsługują, to zintegrowany system informatyczny powinni mieć.

Siadłem przed urzędnikiem z komputerem, tylko po to, by wypełnić odręcznie wniosek i w zamian otrzymać wydruk, z którym musiałem przemieścić się do innego budynku. Tam wypisywanie odręczne kolejnego formularza. Co zabawne, tylko po to, by pani przepisała go do komputera, dopytując się co chwilę, co tam nabazgrałem (nawyk pisania odręcznego niestety zanika). Kolejny wydruk, z którym trzeba udać się do kasy po pieczątkę (oczywiście, jak przystało na XXI wiek, kasa honoruje tylko gotówkę). Powrót do urzędniczki po… wydruk numer trzy, który uprawni mnie do odebrania zaświadczenia za… dwa tygodnie (choć podobno dane są w komputerach…). Oczywiście, urząd nie przesyła zaświadczeń – trzeba przyjechać samemu.

To był długi wywód więc podsumowuję – wypisanie dwóch stron formularzy, wydrukowanie trzech dokumentów pomocniczych, by system informatyczny wypluł z siebie po długim myśleniu kartkę numer 6. Dlaczego ekolodzy nie przykuwają się do urzędów? Co stało się z milionami złotych przeznaczonych na e-administrację?

Miliony wydano też na kolejne rozwiązania informatyczne mające ułatwić pacjentom korzystanie ze służby zdrowia (tak na marginesie – czy ktoś jeszcze pamięta, że wszyscy mieliśmy mieć dokumentacje medyczną na kartach z chipami?). Na stronie przychodni przycisku “Umów wizytę” oczywiście nie ma. Ale znalazłem numer telefonu do rejestracji. Dzwonię, by umówić się na konkretny termin, ale okazuje się, że z wyprzedzeniem wizyt umawiać nie można. Trzeba zadzwonić w dniu wizyty o 7:00 rano. Gdy w końcu się dodzwoniłem po 8:00 numerków już nie było…

Zapytałem się pani, czy nie ma komputera, w którym można byłoby prowadzić terminarz wizyt – zamiast zmuszać ludzi do polowania na numerek o 7:00. Komputer pani ma i co więcej terminarz taki działał, ale podobno pacjenci wówczas chcieli czasami przekładać wizyty, spóźniali się i w ogóle marudzili. Tak sprawiają problem tylko o 7:00 do mnie więcej 7:15… A przez resztę dnia komputer może służyć do najważniejszego zadania – układania pasjansa.