Linux – alternatywa dla ubogich

Jest u nas na portalu Czytelnik, którego bardzo cenię. Chodzi mi o trurla, który oprócz tego, że wykazuje niezłomną wręcz cierpliwość wobec niesfornych Użytkowników, to na dodatek posiada ogromny zasób wiedzy na temat obróbki dźwięku i systemu z Pingwinem w tle. Jego komentarz pod notką o najnowszym Ubuntu jest jednak tym, z czym zdecydowanie nie mogę się zgodzić. Nikt mi nie płaci za chwalenie mojego Windowsa. Po prostu, jak dla mnie, (K)Ubuntu, czyli distro dedykowane domowemu użytkownikowi, jest gniotem w porównaniu do Windows 7.
Pingwin wciąż marzy o karierze na desktopach.

Pingwin wciąż marzy o karierze na desktopach. “Marzy” to kluczowe słowo

Za każdym razem, jak chcę się pobawić Mandrivą lub Kubuntu, podchodzę do tego z entuzjazmem. Raz, że jako nerd po prostu lubię bawić się swoim komputerem, dwa, że Linux ma kilka zalet, których w Windows nie uświadczę.

Po pierwsze

, jest za darmo. To olbrzymia przewaga systemów linuksowych nad Windows. Za Windows 7 Home Premium OEM zapłacimy 400 zł. Kubuntu kosztuje tyle, ile czysta płyta i czas potrzebny na jego pobranie.

Po drugie

, po instalacji dowolnej dystrybucji Linuksa mam już komplet niezłych aplikacji i na dobrą sprawę, to nie muszę już nic instalować. Instalacja Windows może potrwać parę godzin, właśnie ze względu na dodatkowe programy.

Po trzecie

, repozytorium aplikacji. Boski wynalazek. Otwieram sobie katalog aplikacji, szukam czego potrzebuje i parę klików dzieli mnie od tej aplikacji. Bez bajzlu w Rejestrze, bez żadnej zacinki. Tylko co z tego, skoro:

  • NIGDY nie udało mi się zmusić systemu do tego, by działał w nim cały sprzęt, jaki posiadam. Próbowałem już na kilku kompach, za każdym razem czegoś brakowało. Są oczywiście sztuczki i kruczki, własnoręczne kompilowanie, edycja plików konfiguracyjnych, ale jak raz spróbowałem i zobaczyłem komunikat, że brakuje mi jakiejś biblioteki by operację zakończyć sukcesem. A pod Windows? Idę na stronę producenta, pobieram instalator i… już. Jeśli chodzi o wykrywalność automatyczną sprzętu (czyli co system sam instaluje tuż po instalacji), to Kubuntu i Windows oceniam po równo
  • Nie znajdę wszystkich aplikacji, których używam, w linuksowej wersji. Możecie mi truć ile chcecie o darmowych odpowiednikach, ale nie porównujmy, proszę, OpenOffice.org do Microsoft Office czy GIMP-a do Photoshopa. Jasne, jest Wine, ale po co go mam używać, skoro mogę mieć Windows?
  • “Linux jest stabilniejszy od Windowsa”. Kernel, być może. Tym niemniej mnóstwo zdarzyło mi się zawiesić X.org w ten sposób, że nic nie dało się zrobić poza twardym resetem, łącznie z przejściem do konsoli. A X.org to tylko przykład. Windows Vista przez dwa lata użytkowania zawiesił mi się ze 3 razy. Windows 7 jak dotąd ani razu
  • Kilka śmiesznych mitów na temat obciążenia procesora, blokad DRM, szpiegowaniu użytkownika i tym podobnych wsadźcie sobie między bajki. Oczywiście, nie ma ich w Linuksie, ale też nie ma pod Windows. W tym momencie mam otwartych kilkanaście programów, w tym wiele “krów” od Adobe. Zajęta połowa pamięci i 1⁄4 procesora. Oglądam filmy w HD bez problemu, nawet nie muszę wiedzieć co to DRM. I tak, w Windows Media Playerze.
  • Linux jest bezpieczniejszy? To bardzo względne pojęcie. W praktyce – owszem, bowiem system ten jest na tyle mało popularny, że większość z osób piszących wirusy po prostu ma go w nosie. Tymczasem większość raportów o bezpieczeństwie jasno pokazuje, który system ma ile niezałatanych dziur. I proszę, nie tłumaczcie mi tego, że to wina zewnętrznych aplikacji, a nie samego Linuksa. Chyba, że postawimy sprawę uczciwie i wyeliminujemy luki z naszego zestawienia z Internet Explorera, .NET, Windows Media Playera, itd. 😉
  • Zawsze prędzej czy później trafimy w Linuksie do konsoli. Społeczność open-source wciąż w pełni nie zaakceptowała nowinki technicznej, jaką jest myszka.
  • Konfigurowalność jest świetna dla dłubaczy, więc tu się może czepiam. Ale ja serio chcę zainstalować system, wprowadzić kilka (sic!) ustawień systemowych, zainstalować swoje programy i zacząć korzystać z sytemu. Jeśli mi on odpowiada – zostaje. Jeśli nie, kupuję inny. A w Linuksie nie dość, że muszę decydować czy chcę KDE, GNOME, czy inne ustrojstwo, to potem jeszcze patrzę na Pulpit i muszę większość pozmieniać, bo ktoś sobie wymyślił, że zmęczenie oczu jest nieistotne, bo przecież szara czcionka na pomarańczowym tle wygląda cool
  • Co prawda jestem graczem konsolowym, więc mam w nosie garbienie się przy biurku nad jakąś gierką, ale w co sobie pogram na Linuksie? OpenArena? FreeCiv? Litości;-)

Można wymieniać i wymieniać, jak problem z odtwarzaniem muzyki czy przeglądarka, która nagle zajmuje mi cały czas procesora, czy też setki innych większych bądź mniejszych problemów, które napotkałem a których już nie pamiętam, ale to nie ma sensu. Wolę się skupić na waszych ripostach w komentarzach;). Ten wredny, dominujący Windows jest po prostu lepszy. I tak, Linux na komórkach, superkomputerach, wyspecjalizowanych stacjach roboczych to świetny pomysł, o wiele lepszy niż cokolwiek ze stajni Microsoftu. Ale Linux na komputerze domowym zadowoli trzy rodzaje użytkowników: ideologów otwartego oprogramowania, dłubaczy i osoby, których na Windows nie stać.

O Linuksie, konkretniej i szerzej – Linuxblog