World Wide SEX

Internet bez pornografii nie byłby tym samym Internetem, którym jest dzisiaj. Nie będę Wam prawił wykładu na temat pociągu seksualnego, bo przecież każdy z nas doskonale wie, że odsłonięte piersi to nie to samo, co odsłonięty łokieć. Z tego samego założenia wychodzi większość internetowych portali, które kipią seksem. Oczywiście, nie tylko Internet jest przepełniony golizną. Trend odsłaniania wszystkiego, co tylko się da widoczny jest również chociażby w teledyskach muzycznych. W niemal każdym raperskim klipie oglądać możemy trzęsące się pośladki, a przecież nie wszystkie emitowane są po godzinie 22. Największe gwiazdy wykorzystują swoje ciało, aby zdobyć jeszcze większą popularność – weźmy taką Lady Gagę, która w każdym swoim teledysku musi odsłonić znaczną powierzchnię swojego ciała, zakrywając chyba tylko tyle, by nie przekroczyć granicy dobrego smaku. Czasem jej się to jednak nie udaje. Pytanie brzmi – po co? Żeby odciągnąć uwagę od niedociągnięć muzycznych? Otóż nie – seks po prostu świetnie się sprzedaje. Innymi słowy – jak nie pokażesz choć trochę ciała, to w show-biznesie nie istniejesz. Trafiają się oczywiście wyjątki, ale z reguły tylko dlatego, że nie mają czego pokazać.

Nie inaczej jest w Internecie. Seks jest wszędzie, niemal w każdym zakamarku Sieci. Takie serwisy jak fotka.pl czy Nasza-Klasa już dawno stały się zbiorowiskiem “fotek” szalonych nastolatek, które podłapały trend pokazywania ciała, wykonując “seksowne zdjęcia” najczęściej przed lustrem. Istnieją także serwisy stworzone specjalnie w takim celu – jednym z nich jest mixer.pl, który hołduje zasadzie “potrójne życie” i zrzesza “sexy społeczność”, cokolwiek to znaczy. Jednym z większych portali internetowych, które nie wstydzą się emanować seksem, jest o2.pl. Tam z poziomu strony głównej często można trafić na nagie (choć ocenzurowane) zdjęcia. Odnośniki do niecenzuralnych filmików są natomiast na porządku dziennym – powiązane są dwa serwisy z tego typu klipami, Pop&Sex oraz Smog.pl – na obydwu wystarczy potwierdzić swoją pełnoletność i już można do woli przebierać w erotycznych materiałach. A kto czyta treść takiego potwierdzenia? Nikt. Kliknięcie “tak, chcę zobaczyć materiał” jest przecież warunkowym odruchem każdej dłoni.

Na stronie głównej można znaleźć również odnośniki do “sexy profili” wspomnianego już serwisu mixer.pl, a także mniej smaczne przekierowanie do “SEKSownej zakonnicy”. Słowo daję, nawet jeśli zostałaby ostatnią przedstawicielką płci pięknej, to nagiej zakonnicy oglądać bym nie chciał. Kliknąć można także na miniaturkę zdjęcia przedstawiającego całkiem nagą kobietę, która co prawda zasłania sobie to i owo, ale od czego przecież mamy wyobraźnię? Klikamy i co? I nawet nie musimy potwierdzać swojej pełnoletności, aby móc cieszyć oko pięknymi nagimi ciałami modelek, które dostarczają towarzystwa piłkarzom podczas sesji zdjęciowej.

To jednak nie wszystko – samo Google i jego algorytm wyszukiwania nie jest zbytnio dopracowany, aby chronić nas przed demoralizującym naciskiem wszechobecnej erotyki. Po wpisaniu wyrazu “Google” w wyszukiwarce obrazów, w oczy od razu rzuca się dość nietypowe logo Google, w którym literki oo zastępują dwie dorodne piersi. Być może ten obrazek pojawi się tylko przy wyłączonym filtrze SafeSearch, ale nic straconego dla tych, szukających z aktywnym filtrem.

Po wpisaniu tego samego wyrazu przy “umiarkowanym” filtrze, pierwsze oznaki erotyki ukazują się nam już na trzeciej stronie wyników – tym razem pojawia się nam Pamela Anderson i jej obfity biust niemal na wierzchu. Co robi ten biust? Oczywiście pełni rolę dwóch literek oo w słowie Google, napisanym na topie aktorki.

Po co ja o tym wszystkim?

Ano po to, żeby pokazać Wam, jakim prawem rządzi się show-biznes i Internet. Gwiazdy, portale internetowe, a nawet nastolatki z NK i fotki.pl pokazują to co trzeba, aby stać się popularnym. Kanadyjscy naukowcy z Uniwersytetu w Montrealu chcieli przeprowadzić badania porównujące postawę młodych mężczyzn, którzy nigdy nie oglądają pornografii, z tymi, którzy robią to regularnie. Niestety pomysł nie wypalił, bo badacze nie mogli znaleźć nikogo, kto nie miałby styczności z pornografią w Sieci. Naukowcy postanowili więc pójść tym tropem. Przeprowadzili ankietę wśród studentów, której wyniki nie są zbyt optymistyczne. Większość ankietowanych pierwszy raz oglądała pornografię w wieku 10 lat. 90 procent z nich do oglądania zdjęć nagich kobiet korzysta z Internetu, zaś reszta woli bardziej tradycyjne sposoby – gazetki, filmy DVD i telewizję. Idąc dalej, przeciętny student ogląda porno trzy razy w tygodniu po 40 minut (ta, jasne), a ci będący w stałych związkach – średnio 1,7 raza po 20 minut.

Być może taka ilość pornografii w Sieci nie ma negatywnego wpływu na osoby dorosłe i nie zmienia ich sposobu postrzegania kobiet czy ich związków, a czasem potrafi nawet czegoś nauczyć, to nie tu tkwi problem. Problemem jest to, że coraz młodsze osoby (dzieci) mają dostęp do zakazanych materiałów w Sieci. Wiek 10 lat to chyba trochę zbyt wcześnie, aby wchodzić w sferę erotyzmu i poznać wszystkie zakamarki ciała płci przeciwnej. Zwłaszcza, jeśli odbywa się to przy pomocy Internetu, a nie wiedzy własnych rodziców. Tak ogromny zasób materiałów erotycznych, do których dostęp mają coraz młodsi internauci, pozwoli nam wkrótce mówić na Internet – WWS, czyli World Wide Sex. A potem dziwić się, że coraz więcej nastolatków zostaje rodzicami.